Napisał do mnie mieszkaniec Podkarpacia, podpisujący się jako „stały czytelnik”. Mieć stałych czytelników, choćby jednego, to już duża satysfakcja, mimo że mężczyzna wypomniał mi, iż pisząc niedawno o zupełnym zaniku tzw. sezonu ogórkowego, w którym kiedyś media donosiły o różnych dyrdymałach, sam także najczęściej piszę podczas wakacji o „wrednej polityce, zamiast dać bliźnim coś lżejszego”. I podpowiedział mi, że dobrym tematem byłoby przytoczenie różnych absurdalnych przepisów, jakie obowiązują w wielu krajach świata, żeby ludzie nie myśleli, że tylko Polska w tym celuje. Podał mi zatem kilka przykładów, za które dziękuję i część chętnie wykorzystam, choć nie wiem, czy właściwie.
Np. w Australii tylko wykwalifikowany elektryk może wymieniać żarówki. Jeśli zrobi to osoba bez uprawnień, grozi jej kara w wysokości 10 dolarów. Rzeczywiście z pozoru przepis jest absurdalny, ale jednak świadczy o tym, jak dużą wagę przywiązuje się tam do fachowej roboty. Tymczasem u nas, jak trąbią media, na ważnych stanowiskach z ogromnymi gażami w ciągu ostatnich ośmiu lat zatrudniono kompletnych dyletantów, którzy mieli poparcie ważnych wówczas władców rodem z PiS. Byli to ich koledzy, żony kolegów, a nawet koleżanka matki pierwszego oligarchy tej partii.
Klasycznym przykładem jest – co cytuję za mediami – żona szefa PKOl Radosława Piesiewicza, zatrudniona na finiszu rządów PiS jako doradczyni w ważnym państwowym banku, w którym za kilka miesięcy tzw. pracy zarobiła ponad 1 mln zł. Średnio wychodziło jej 164 tys. zł miesięcznie. Wcześniej owa doradczyni bankowa pracowała w firmie handlującej artykułami biurowymi. Z tym, że wtedy, gdy ją zatrudniano w banku, to odpowiedzialnym za spółki Skarbu Państwa był Jacek Sasin, bliski znajomy Piesiewicza.
Ale nawet tu nie można potępić w czambuł tej decyzji. Dzięki temu, że żona prezesa MKOl nie miała w banku konkretnej roboty, to nic tam nie robiąc nie mogła tym samym w niczym zaszkodzić tej poważnej instytucji finansowej. Czyż już to samo nie jest warte dużych pieniędzy? I dlatego na podobnej zasadzie zatrudniono w czasach rządów PiS wiele innych żon, kuzynek, cioć, koleżanek i kolegów ważnych pisiorów. Tylko dlatego, że nie psuli roboty fachowcom.
Wystarczy zresztą wyobrazić sobie choćby taki drobiazg, że w banku – za jakieś marne 50 tys. zł miesięcznie – zatrudniono by żonę jakiegoś kolesia, która miałaby wymieniać żarówki, nie mając o tym pojęcia. Więc jest oczywiste, że należało jej płacić, ale jednocześnie zabronić wymienienia choćby jednej żarówki, gdyż było niemal pewne, iż w całym gmachu z hukiem strzelą korki. Stąd też ten australijski przepis nie wydaje się taki zupełnie niedorzeczny.
Nasz Stały Czytelnik, wśród wielu przykładów nonsensownych przepisów podał też i taki, że w Tanzanii długość włosów nie może przekraczać 36 cm, a kto się do tego nie zastosuje, to trafia do pierdla. Tymczasem u nas szef MON zapowiedział, że już od 1 września wojskowy regulamin będzie zezwalał żołnierzom nawet na noszenie bród oraz innego zarostu. Byleby był schludny i estetyczny, jak choćby zarost samego ministra. I to jest wreszcie przykład na postępującą tolerancję w naszym kraju.
Na koniec jeszcze raz wróćmy do Australii, gdzie w stanie Victoria prawo nakazuje uśmiechania się wszystkim, z wyjątkiem m. in. pogrzebowców. Bo uśmiech to uniwersalny symbol życzliwości. I ten przepis, choć także wydaje się bzdurny, powinien koniecznie obowiązywać też u nas.