Wielki Marsz, na który zaprosił wszystkich Polaków Donald Tusk, miał upamiętniać historyczne częściowo wolne wybory, które odbyły się 4 czerwca 1989 roku. To był dla Polski i Polaków szczególny czas – czas wielkich nadziei. Nadziei, które się spełniły – odzyskaliśmy suwerenność i obaliliśmy w demokratyczny sposób socjalistyczną, narzuconą nam przez wroga w postaci ZSRR władzę. Po 34 latach powinno być to dla nas wszystkich budujące wspomnienie, ale tylko wspomnienie.
Tymczasem – niestety – jest to dla nas wspomnienie dające nadzieję. A nadzieja nam znów potrzebna, bo mamy teraz władzę – najdelikatniej rzecz ujmując – nieprzyjazną dla Polski i naszych obywateli. Nie narzucił jej nam wróg, sami tak wybraliśmy. Oczywiście – nie wszyscy, ale ci, których ta władza zdołała omamić obietnicami i kłamstwami albo przekupić rozdawanymi hojnie pieniędzmi podatników.
Tak więc Wielki Marsz, który powinien być jedynie upamiętnieniem daty 4 czerwca 1989 roku, był także wyrażeniem niezadowolenia samodzielnie myślących Polaków z tego, co wyprawia aktualna władza. Nie był to jednak marsz nienawiści wobec niej. Był to marsz – powtórzę to słowo po raz kolejny – nadziei.
Marsz ku wolności
Bo choć rządzący próbowali Polaków zniechęcić do udziału w tym Marszu w najohydniejszy z możliwych sposobów – tłum Polaków przyjechał do stolicy, by maszerować ku wolności, demokracji, uczciwości i normalności.
PRZECZYTAJ TEŻ: Wielki marsz 4 czerwca. Pół miliona osób na ulicach Warszawy
Początkowo w Marszu nie miała brać udziału Polska 2050 Szymona Hołowni. Ale po tym, jak PiS wprowadził niekonstytucyjną ustawę „lex Tusk”, lider tego ugrupowania zmienił zdanie i zadeklarował udział w manifestacji zachęcając do tego samego członków i sympatyków swego ugrupowania. W Marszu poszła więc cała demokratyczna opozycja.
Ludzie szli ramię w ramię, obok siebie – i choć niewesołą mamy sytuację w kraju – na ich twarzach gościły uśmiechy. Bo szli przecież normalni ludzie, potrafiący cieszyć się tym, że była piękna pogoda, że tylu ich przyjechało do Warszawy, że są razem i, że – znów – mają nadzieję, że podczas najbliższych wyborów uda się wywalczyć po prostu powrót do normalności. Jak wtedy, 34 lata temu.
Uśmiechnięci ludzie nie są naiwni i wiedzą doskonale, że obecnie rządzący łatwo władzy nie oddadzą. Może się zdarzyć wszystko – od zmian w kodeksie wyborczym po próby sfałszowania wyborów. Ale mimo wszystko jest nadzieja, że jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie. Jest, bo ci uśmiechnięci ludzie to normalni Polacy. Nie muszą się we wszystkim z sobą zgadzać, ale potrafią się pięknie różnić. Nie muszą być zaraz przyjaciółmi, ale nie chcą krzywdzić się wzajemnie, ani robić sobie krzywdy. Chcą żyć i dać żyć innym.
Ponurzy faceci, którzy nienawidzą ludzi
Ich przeciwnikami są obecnie rządzący. Po prostu źli ludzie. Donald Tusk w swoim przemówieniu mówił, że to „ponurzy faceci, którzy nienawidzą młodych ludzi, nienawidzą kobiet, nie kochają dzieci”. Otóż nie tylko to – to ludzie nienawidzący obsesyjnie każdego, kto ma odmienne od nich zdanie na dowolny temat. To ludzie szczujący na siebie innych, wydobywający ze zwyczajnych obywateli najgorsze instynkty.
Tak działa każda autorytarna władza. Marsz pokazał jak wielu jest nas, zwyczajnych normalnych Polaków. Ważne, by to samo pokazały najbliższe wybory. Każdy, kto woli być uśmiechnięty niż ponury, każdy kto jest innym życzliwy, a nie wobec nich nienawistny, każdy kto kogoś kocha i chce dla tego kogoś normalnego życia w normalnym kraju powinien na nie iść i zagłosować na demokratyczną opozycję. I znów będziemy się uśmiechać i pięknie się różnić…