„Barbie” w reżyserii Grety Gerwig jest niekwestionowanym hitem tegorocznych wakacji. Pytanie, czy produkcja naprawdę zasługuje na podobne uznanie?
Lalki Barbie autorstwa Ruth Handler stały się fenomenem dla milionów dziewcząt na całym świecie. Do tego fenomenu odwołuje się aktorski film z Margot Robbie w roli głównej. Wydawać by się mogło, że mając doborową obsadę i uznaną reżyserkę za kamerą, projekt mógłby być czymś naprawdę świeżym i oryginalnym. A jeśli dodać do tego ciekawą historię, z łatwością stałby się hitem.
Problem w tym, że pomimo niewątpliwego sukcesu filmu, pod względem jakości pozostawia on sporo do życzenia.
„Barbie”. Gatunkowy miszmasz
Dawno nie widziałem równie niestarannego oraz nieprzemyślanego miszmaszu gatunkowego. Trudno określić, czym „Barbie” właściwie jest. Komedią romantyczną? Kinem drogi? Komentarzem społecznym? Satyrą? Musicalem? Lepszą odpowiedzią byłoby: wszystkim po trochu. Szkoda tylko, że w efekcie dostajemy produkcję kompletnie niespójną. Co więcej, wyraźnie nastawioną na podkreślenie problemu nierówności płci w otaczającej nas rzeczywistości.
Nie mam problemu z tym, że pod płaszczykiem groteski i infantylizmu próbuje się przemycić istotną problematykę. W wielu produkcjach działa to bez zarzutu. Sęk w tym, że przesłanie „Barbie” – mające w zamyśle krytykę patriarchatu – jest o tyle mylące, że matriarchat panujący w Barbielandzie, przypomina łagodną, ale jednak dyktaturę. Przez to trudno było mi uwierzyć w sugerowaną przez scenariusz opresyjność drugiego z systemów czy sympatyzować z bohaterkami w którymkolwiek momencie.
Nieco lepiej wypada drugi z motywów przewodnich, który dotyczy samorealizacji i szukania własnego miejsca na świecie. W dalszym ciągu jest on jednak podany w skrajnie infantylny sposób, przez co nie wybrzmiewa tak, jak powinien wybrzmieć.
Z obsadą aktorską też nie jest najlepiej
W filmie zawodzi również obsada aktorska. Aż trudno mi było uwierzyć, że zatrudniając do projektu takich aktorów, jak: Margot Robbie, Kate McKinnon, Ryan Gosling, Simu Liu, John Cena czy Kingsley Ben-Adir, można w podobny sposób nie wykorzystać ich potencjału. Dość powiedzieć, że wielu z nich pojawia się w filmie zaledwie w rolach epizodycznych. Sprawa nie wygląda wcale o wiele lepiej, jeśli chodzi o pierwszy plan.
Margot Robbie, wcielająca się w tytułową rolę, bardzo dobrze prezentuje się w niej wizualnie. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że jej metoda aktorska jest identyczna w każdym filmie, w jakim występuje, od pierwszej części „Legionu Samobójców” (2016).
Dużo lepiej prezentuje się natomiast Ken grany przez Ryana Goslinga. Ta postać faktycznie mi się spodobała. A na dobrą sprawę jest to jedyny bohater, który na przestrzeni całego filmu przechodzi wiarygodny rozwój postaci. Gosling dość dobrze oddaje zagubienie Kena, jego potrzebę akceptacji, czy w końcu nieco bardziej aroganckie cechy tej postaci.
„Barbie” to wizualny majstersztyk
„Barbie” wypada natomiast bardzo dobrze pod względem wizualnym. „Cukierkowość” świata przedstawionego, paleta barw, sceny przejść między światami czy wręcz ociekające jaskrawością stroje, mogą wprawdzie wydawać się sztuczne, świetnie jednak pasują do klimatu samego filmu i z powodzeniem budują tę przerysowaną stylistykę. Gdyby tylko scenariusz i fabuła zostały przygotowane z równą dbałością, co wizualia, mielibyśmy do czynienia z o wiele lepszym filmem.
Aspektom technicznym nie ustępuje muzyka i taneczne choreografie. Zarówno piosenki śpiewane w toku fabuły przez bohaterów, jak i utwory grające w tle poszczególnych scen (m.in. Avy Max czy Duy Lipy) są lekkie, przyjemne oraz łatwo zapadają w pamięć. Dobrze wyglądają w filmie również sceny typowo musicalowe ze względu na starannie przygotowane układy taneczne.
W ogólnym rozrachunku, uważam „Barbie” za rozczarowujący i nieudany film. Jest to produkcja chaotyczna, niespójna, a przez niektóre wątki i zabiegi fabularne, często można zadawać pytanie, co autorka miała na myśli. W moim odczuciu, mamy tu do czynienia z typowym przerostem formy nad treścią.