Na wagary, na oświadczyny, na randkę. Kino „Zorza” znają wszyscy rzeszowianie. Teraz w sentymentalną podróż po jego nieznanych zakamarkach zabrała widzów debiutująca reżyserka, Ewa Kitlińska. Film tworzyła dwa lata. Nagrała prawie 40 godzin, z czego powstał kilkudziesięciuminutowy obraz. Odwiedzamy w nim piwnicę, kabinę operatora, kasę i biura. Ale przede wszystkim poznajemy ludzi, którzy stoją za tym magicznym miejscem…
– Pierwszy raz w „Zorzy” byłam z tatą na „Królu Lwie”. Tak mi się spodobało, ze później wymusiłam na rodzicach, aby mi tę bajkę kupili na wideo i oglądałam ją ze 150 razy – wspominała Ewa Kitlińska.
Po latach wróciła do rzeszowskiego kina. Tym razem oglądała swój własny film.
Jedną z jego bohaterek jest pani Halina. W „Zorzy” pracowała aż do emerytury. Swoją przygodę z kinem rozpoczęła podczas pokazów letnich na pl. Farnym w Rzeszowie.
– Przybiegaliśmy wieczorową porą i rozkładaliśmy się na kocykach. Miałam 6 lat, więc nie pamiętam, co to była za bajka. Potem zaczęłam prace w kinie „Iluzjon”, a po jego likwidacji moje kroki zostały pokierowane do „Zorzy” – wspominała.
W filmie pojawia się także Katarzyna Kazanecka, która w kultowym kinie zajmuje się marketingiem. Pamięta, że pierwszym jej filmem obejrzanym na dużym ekranie było „Cudowne dziecko”.
– Pamiętam rzeszowskie kina „Apollo”, „Mewa”, „Iluzjon” i „Rejs”. Jak maniaczka chodziłam do kina, także na wagary – mówiła. I marzyła o pracy w tym niezwykłym miejscu.
W filmie pojawia się także pan Andrzej, który pracuje w „Zorzy” tak długo, że już dawno przestał liczyć lata. Nie zabrakło oczywiście Grażyny Deptuch, prezeski Regionalnej Fundacji Filmowej, która kieruje rzeszowskim kinem.
„Zorza” przez dziurkę od klucza…
Film o rzeszowskim kinie „Zorza” nie jest opowieścią historyczną. Jest bardziej podglądaniem przez dziurkę od klucza pracowników, dla których instytucja jest także drugim domem.
– Od tego historycznego aspektu odeszłam już na początku. Wiedzieliśmy, że chcemy zrobić taki film, który nie będzie się składał z wypowiedzi – mówiła Ewa Kitlińska na premierze swojej produkcji.
Zdradziła, że podczas pracy nad dokumentem znalazła w piwnicy… plan „Zorzy” z 1956 r.
– Koncepcja filmu narodziła się podczas pierwszego dnia pracy. Szukałam tych bohaterów i jak ich spotkałam, to była to miłość od pierwszego wejrzenia – śmieje się reżyserka. – A to, że będzie dokument obserwacyjny wiedziałam od początku. Nie ukrywam, że było trudno…
Dlaczego? Bo trzeba było się poznać i zdobyć zaufanie, a to jest długi proces. Ludzie musieli się też oswoić z kamerą. Nie każdy chciał się dać podpiąć do mikroportu. Udało się po długich namowach. Potem była pandemia i wojna.
– To były przeszkody, które sprawiły, że realizacja była długą i wyboistą drogą z wieloma zakrętami. Ale dużo osób włożyło w to ogrom serca – podkreśla Ewa Kitlińska.
Najszybciej reżyserka kontakt złapała z panią Haliną, która opowiadała widzom, że czasem nie była świadoma, że kamera ją podgląda. Zdradziła też, że niektóre sceny nie weszły do finalnej wersji.
– Pada rzęsisty deszcz, ja wychodzę, bo to mój ostatni dzień pracy i zażartowałam, że niebo płacze wraz z moim odejściem – opowiadała kobieta, która przez lata zajmowała się w „Zorzy” redystrybucją filmów do kin jednosalowych na Podkarpaciu.
Jeszcze kino nie zginęło
Wiele razy ogłaszano śmierć kinom, które teraz mają olbrzymią konkurencję, chociażby w postaci multipleksów.
– W czasie pandemii było zagrożenie, że platformy internetowe zabiorą nam widzów, ale tak się nie stało. To jest właśnie magia tego miejsca – uważa Katarzyna Kazanecka, której miłość do kina zaszczepił tata, z którym często oglądała filmy.
Dla reżyserki filmu o rzeszowskiej „Zorzy”, kino ma też inny aspekt.
– To jest takie miejsce, gdzie mogę się schować i do którego mogę uciec, kiedy potrzebuję. Wielki ekran umożliwia wchodzenie w inny świat – mówiła Ewa Kitlińska.
– Ma ono też wymiar społeczny: budowania więzi i ich podtrzymywania. Takiego prostego bycia obok siebie. Nie zawsze się znamy, a oglądając film siedzimy obok siebie. Tutaj przeżywamy emocje w wyjątkowy sposób. Platformy streamingowe i inne nowoczesne technologie są bardzo pomocne i możemy dużo rzeczy zobaczyć, ale dla mnie to nie jest to samo – zauważa reżyserka. – Dla mnie wyjście do kina jest bardzo ważne i trochę żałuje, że minęły te czasy, kiedy szło się tam ubranym elegancko, jak do teatru.
To nie koniec historii kina „Zorza” w Rzeszowie
Budynek kina „Zorza” już niedługo ma przejąć miasto. Urzędnicy mają pomysł, aby ożywić też przestrzeń przed kamienicą m.in. organizując kino plenerowe na ul. 3 Maja.
– Przygotowujemy dokumenty do podpisania aktu notarialnego na mocy którego Miasto Rzeszów przejmie budynek, gdzie znajduje się kino „Zorza” – deklaruje Artur Gernand z Kancelarii Prezydenta Rzeszowa. – Gdy wszystkie formalności zostaną dograne, poinformujemy mieszkańców. Na pewno stanie się tak do końca pierwszego półrocza.