Nie był żołnierzem, a ocalił niejedno życie. Wiele razy wymykał się z rąk gestapowców. Ryzykował by ratować. I choć w rodzinnym Przeworsku kojarzony jest głównie jako twórca Muzeum Pożarnictwa – dziś drugiego co do liczby eksponatów w Polsce, zasługi Leona Trybalskiego dla miasteczka nad Mleczką są jednak o wiele większe…
Trybalscy mieszkali najpierw przy ul. Kościuszki 242 a później przy ul. Wałowej 116 w Przeworsku. Życie ich nie rozpieszczało. Po wybuchu I wojny światowej 3-letni Leon i jego młodszy brat zostali tylko pod opieką matki. Ojca wcielono do austriackiego wojska.
„Jak skazańcy na ziemi, jedno tuliło się do drugiego”
Trudno wyobrazić sobie jak mogła wyglądać ich codzienność. Jak dramatyczne musiały to być wspomnienia skoro odcisnęły piętno na całym życiu bohatera.
– Pamiętam bardzo dokładnie ucieczkę naszą do Gaci przed Kozakami, którzy jak wieść głosiła – wykłuwali oczy, obrzynali języki itd. – zapisał we wspomnieniach już dorosły Leon Trybalski.
Zdesperowana kobieta co mogła zabrała ze sobą. Resztę skromnego dobytku zakopała w ziemi i wyruszyli. Kilkulatek nie zdawał sobie sprawy z dramatyzmu sytuacji. – Jazda była wspaniała, pamiętam jak dziś, jechałem z dziadkiem na wózku ciągnącym przez zawracającego się konia i krowę – opisywał.
Do Gaci szczęśliwie dotarli, udzielono im gościny, jednak przed Kozakami nie uciekli. Ci rano już byli pod oknami. – Strach, płacz, ale nikomu nic nie zrobili tylko zabrali krowę, jedyną naszą żywicielkę w ucieczce, a zdychającego konia zostawili – relacjonował w pamiętniku Leon. Zrezygnowana matka zabrała dzieci z powrotem do Przeworska: – Od tej chwili żaden strach ją już z domu nie wypędził.
A bać się było czego. Chłopiec zapamiętał, jak podczas bitew w okolicach przeworskich pól, krył się przed kulami po piwnicach: – (…) było nas dużo, jak skazańcy na ziemi, jedno tuliło się do drugiego, aby się trochę ogrzać.
Zimno bywało zresztą częstym towarzyszem. – Nie było w domu czym zapalić, więc chodziłem z matką, jako starszy syn to tu, to tam i zbieraliśmy trzaski i patyki – opisywał. – Ile to człowiek dźwigał woreczków z tego rodzaju zdobyczą, ciesząc się, że choć na chwilę Matka stroskana zapomni o tym braku.
Moskale… częstowali czekoladą
Wojenna rzeczywistość cały czas wdzierała się w życie odbierając chłopcu dzieciństwo.
– Nie w głowie były mi figle i psoty – pisał po latach. – Dlatego miałem tylko to, co wokół mego działo się domu, ewentualnie na mojej ulicy Kościuszki, którą przy dostępie chłopięcej odwagi przebiegałem z obręczą z beczki, tocząc ją przed sobą po udeptanej bocznicy.
Co dziwne, wśród jego pozytywnych wspomnień jest… wizyta Moskali w Przeworsku. Grupa oficerów kwaterowała u Trybalskich. – Dawali nam czekoladę, różnego rodzaju ryby w konserwach, suchary. Cieszyli się że mają chwilę spokoju pijąc „czaj” w dużych ilościach – czytamy w pamiętniku Leona. – Tadka mojego brata, który miał w tym czasie pewnie dwa lata kucharz ich pieścił jak swego synka, w domu ich postawił dwóch, nie skąpił mu kopiejek, czy różnych ruskich smakołyków, co w czasie niedostatku było czymś nadzwyczajnym.
Karano za brudne ręce
Mimo że w tamtych czasach ubogie dzieci często wychowała ulica lub dom, rodzice Leona (ojciec Jan był szewcem, matka Katarzyna ukończyła Szkołę Położnych we Lwowie) zadbali o edukację syna. Jako dziecko z biedniejszej rodziny uczęszczał najpierw do „ochronki” prowadzonej przez Siostry Miłosierdzia w Przeworsku. I z tego miejsca pozostały wspomnienia:
– Nie zatarły mi się w pamięci spacery dzieci ochronki w takt klapki w ręku siostry, wybijającej tempo, według którego dzieci maszerując próbowały utrzymać się w szyku dwójkowym, od czasu do czasu na wezwanie wnosząc otwarte ręce – dłonie do góry, dla równoczesnej kontroli czystości rąk. Brudne ręce otrzymywały karę przez uderzenie ich klapką, a dziecko nie mogło jeść śniadanie jeśli rąk nie umyło.
„Puć, puć”
W 1917 r., gdy Leon miał 6 lat, zapisano go do Szkoły Powszechnej. Poszedł od razu do I klasy „ponieważ według obserwacji jaką nade mną w domu rozciągnęli, dogadzając swej ambicji i ja wcześniej do szkoły nadawałem się” – wspominał. Bardzo mu się tam spodobało o czym świadczą zachowane, często zabawne anegdoty. Zdradził w nich np. dlaczego ich dyrektora przezywano… „Puć”. – Powstało to z tego, bo gdy komuś z uczniów chciał wymierzyć zasłużoną porcję kijem, wołał „puć, puć” – tłumaczył w pamiętniku.
Po 6 klasach przyszedł czas na Państwowe Gimnazjum II Matematyczno-Przyrodnicze w Jarosławiu, które Leon ukończył egzaminem dojrzałości ze znakomitymi wynikami – tak w nauce jak i zachowaniu. Zarówno z kolegami jak i nauczycielami zżył się tak, że niemal tworzyli jedną rodzinę – opisywał. Pożegnanie było wzruszające.
Ambitny przeworszczanin po rocznej przerwie kontynuował naukę w Wyższym Studium Handlowym w Krakowie jednocześnie pracując jako wychowawca. I choć nie było łatwo, cel osiągnął. 19 maja 1936 r. ukończył studia. Los go rzucił do Katowic, gdzie zaczął pracę w Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych. Tam zastał go wybuch II wojny światowej…
Jak Leon został Marcinem
Do Przeworska wrócił w 1940 r., lecz nie sam. Jego żoną została śliczna Sabina Lorek z Rybnika (doczekali się 4 córek: Haliny – zmarła w dzieciństwie, Barbary, Jadwigi, Krystyny i syna Bogusława). Okazała się wspaniałą towarzyszką życia, która wiernie trwała u jego boku w tych trudnych czasach.
– Kiedy wróciłem do domu pewny, że na długo rozchodzę się z zawodem, poczułem się przydatny społeczeństwu w walce o młodzież i szkołę polską, w walce z niszczycielską siłą okupanta – wspominał. Tak narodził się „Marcin Dukat”. Pod tym pseudonimem rozpoczął tajne nauczanie.
– Jako działacz konspiracyjny prowadził naukę we własnym mieszkaniu dla klas gimnazjum ogólnokształcącego i handlowego. Pełnił funkcję członka kierownictwa Tajnej Organizacji Nauczycielskiej w Przeworsku oraz egzaminatora i przewodniczącego komisji egzaminacyjnej – tłumaczy Wojciech Kruk, historyk i adiunkt z Muzeum Pożarnictwa w Przeworsku. – Był łącznikiem pomiędzy młodzieżą okupacyjnej szkoły kupieckiej a władzami TON-u, pośrednikiem w zaopatrywaniu uczących się tajnie młodych ludzi w podręczniki i lektury.
Leon Trybalski wiele ryzykował. Nauczyciel szybko trafił pod lupę gestapo. Niemcy przymierzali się, by przyłapać go na gorącym uczynku. Szykowali kocioł w jego mieszkaniu.
„Serce chce wyskoczyć z piersi”
Pewnego dnia, jak co dzień wyszedł z domu, by coś załatwić. Na ulicy minął podejrzanego mężczyznę. Ten rozglądał się, jakby czegoś szukał. Kiedy spotkał sąsiadkę, ta zdradziła mu że obcy wypytywał o jego dom. Zaniepokojony Leon zawrócił. W samą porę, bo mężczyzna stał już przed progiem. – Czy pan do mnie pytam podając swe nazwisko. Ja wol – usłyszał Leon Trybalski.
– Mimo, że serce chce teraz wyskoczyć z piersi, zapraszam do mieszkania, przesuwając w myśli to co najgorszego może się stać za chwilę – kajdanki – wspominał po latach.
Bał się nie tylko o siebie i żonę ale i swoje uczennice. Na lekcje miały przyjść Jadzia, Marysia i Hanka.
– Starałem się opanować moje wzruszenie, dając znak żonie, aby pilnowała wejścia moich uczniów, którzy za chwilę mają się zjawić na naukę – czytamy w jego zapiskach.
– Rozmowa toczy się rozwlekle, godziny mijają, żona pod wrażeniem coraz wychodzi pozorując konieczność wyjścia, aby już przy wejściu do budynku odesłać dzieci do domu. Widzi przy tym z rozmowy, że może dojść do punktu kulminacyjnego, kiedy by dzieci nie wiedząc o grożącym niebezpieczeństwie na lekcję zespołową przybyły. Mój rozmówca natomiast trzyma mnie w napięciu różnymi pytaniami, nie pozwoli nawet spojrzeć w stronę żony, która wyczekuje jakiejś rady choćby spojrzeniem w jej stronę. Z każdą minutą wizyta staje się coraz cięższa. Nie miałem już żadnych złudzeń z kim rozmawiam, że jest to wywiad Gestapo przybyły z zamierzeniem zorganizowania tak zwanego „korka” albo wpadki. Kiedy mniej więcej czas mojej lekcji minął, a dzieci nie przybyły, gość mój powstał i rozglądając się po mieszkaniu jakby chciał kogoś wydobyć z ukrycia, wychodzi.
Ul nie dla gestapo
Marcin Dukat nie tylko nauczał. Ratował też młodzież przez wywózką na roboty do Niemiec. We współpracy z przeworskim fotografem „załatwiał” im zaświadczenie o zatrudnieniu oraz ubezpieczenie sięgające miesiąc wstecz.
– Pracę taką dyktowała nam polskość, obowiązek obywatelski zachowania każdego życia i zdrowia dziecka, przyszłości naszego narodu – argumentował Leon Trybalski.
Przeworszczanin był też konspiracyjnym działaczem PCK. – Organizował pomoc żywnościową dla więźniów obozu w Pełkiniach, a także w Stalagu IIA w Neubrandenburgu. W ciągu miesiąca wysyłał kilkadziesiąt indywidualnych paczek żywnościowych dla jeńców polskich. W 1941 r. zorganizował szpitalik dla rannych, którzy ucierpieli podczas bombardowania dworca kolejowego w Przeworsku. Z jego inicjatywy w 1944 r. powstał kolejny szpitalik w Szkole Żeńskiej w Przeworsku. Udało mu się zdobyć duże ilości materiałów opatrunkowych i leków z wojskowej apteki Armii Czerwonej. To właśnie ten szpitalik stał się zalążkiem późniejszego szpitala w Przeworsku – wyjaśnia Wojciech Kruk. – Zorganizował dwa baraki poniemieckie dla repatriantów ze wschodu na terenie miasta, jeden obok stacji kolejowej, drugi na przedwojennym cmentarzu żydowskim, dostarczając żywność, leki czy ubrania. Aby sprostać temu wyzwaniu prowadził też dwa kioski handlowe – w rynku oraz w parku, z których dochód całkowicie przeznaczył na cele statutowe PCK.
W licznych wspomnieniach, które Leon Trybalski zostawił w postaci setek stron maszynopisów nie brak opisów i tej działalności. Niezwykle ciekawy jest fragment w którym dowiadujemy się, gdzie w obawie przez rewizją, przechowywano dokumenty z agend PCK. Okazuje się, że w… jednym z uli na terenie pasieki sąsiadów. Kryjówka okazała się znakomita. Jednak przeworski konspirator nie ustrzegł się kolejnych wizyt podejrzliwych gestapowców. Zawsze potrafił zachować zimną krew. Nigdy nie wpadł.
Uratował niejedno życie
Gdy wojna się skończyła, działalność Leona nie osłabła.
– Po wyzwoleniu włączył się czynnie do zadań społecznych i był angażowany przez miejscowe władze do prac przy wyborach, jako czynny członek komisji wyborczej do władz terenowych Rad Narodowych, Sejmu PRL, pełnił funkcję przewodniczącego Obwodowej Komisji Wyborczej. Był radnym Miejskiej Rady Narodowej w Przeworsku – wylicza Wojciech Kruk. – W 1945 r. zorganizował Naukowy Instytut Rzemieślniczy. Chciał odbudować w powiecie rzemiosło polskie wyniszczone przez wojnę. Instytut ten po dwukrotnej zmianie nazwy pomagał młodzieży w zdobywaniu atrakcyjnych zawodów.
Zależało mu na upamiętnieniu ofiar wojny z powiatu przeworskiego. Jako pełnomocnik PCK w 1947 r. uczestniczył w ich ekshumacji, budując równocześnie cmentarz wojenny w Jagielle-Niechciałkach. Był propagatorem i organizatorem akcji honorowego krwiodawstwa w powiecie.
W grudniu 1949 r. zorganizował Powiatową Stację Pogotowia Ratunkowego w Przeworsku. O tym jak ważne – przede wszystkim dla niewielkich wiosek, było jej powstanie, świadczą relacje mieszkańców.
„O, tu do nas trudno się dostać i teraz, ale na wypadek karetka sanitarna przyjeżdża do miejsca, gdzie się tylko da dojechać dobrą drogą. Tam chorego się dowozi końmi lub ekipa pogotowia ratunkowego do chorego dochodzi pieszo. Jest to wielki ratunek. Pogotowie ratunkowe jest wielkim dobrodziejstwem dla ludności wsi – podkreślał świadek z Huciska Jawornickiego.
Tylko w ciągu 1,5 miesiąca działalności pogotowia, udzielono pomocy w 35 wypadkach, 112 zachorowaniach, przewieziono ze szpitala lub do szpitala 88 chorych, a ambulatorium przyjęło 45 pacjentów.
Mieszkanie pełne gongów
Leon Trybalski był nie tylko społecznikiem i niestrudzonym orędownikiem wolności. Wiele czasu poświęcał także swoim pasjom. Spod jego ręki wychodziły piękne rysunki rodzinnego miasta, kolekcjonował monety etykiety zapałczane, monety i banknoty. Tym co jednak najbardziej pochłaniało go przez całe życie było ratowanie i kolekcjonowanie sprzętu strażackiego z Przeworska i okolic. Wszystko zaczęło się, gdy tato przyniósł mu kalendarz strażacki z 1910 r.. Wtedy – jeszcze jako mały chłopiec pomyślał, by kolekcjonować to, co związane jest z pokonywaniem ognia.
– Rodzina Trybalskich przez wiele pokoleń związana była z dziejami miejscowej straży. Ojciec Leona – Jan i dziadek Antoni byli naczelnikami OSP w Przeworsku. Nic dziwnego więc, że dorastał w atmosferze przywiązania do organizacji, składającej się z ludzi, którzy poświęcali się i bezinteresownie nieśli pomoc innym. I on wstąpił w ich szeregi jako członek nocnego pogotowia przeciwpożarowego – tłumaczy Wojciech Kruk.
Mimo że w mieszkaniu Leona było coraz ciaśniej, ten konsekwentnie przez szereg lat gromadził stare strażackie sprzęty. Dosłownie wszędzie znajdowały się mundury, gongi, hełmy, latarki, toporki itp. Rodzina z coraz mniejszym entuzjazmem patrzyła na przedmioty, które stale przynosił do domu. On jednak niestrudzenie powiększał swój zbiór – bez stałej siedziby i bez pomieszczeń ekspozycyjnych czy magazynowych.
Dopiero w 1974 r. spełniło się marzenie Leona Trybalskiego. Na terenie Zespołu Pałacowo-Parkowego w Przeworsku otwarto Muzeum Pożarnictwa. Zasłużony kolekcjoner za darmo przekazał swoje zbiory i z radością został kustoszem tego miejsca. Wraz z upływem lat strażackich skarbów przybywało, a instytucja ewoluowała… Dziś jest to drugie co do wielkości, pod względem liczby eksponatów, Muzeum Pożarnictwa w Polsce.
Jest to też wspaniały pomnik pamięci dla człowieka, który jak przystało na strażaka z krwi i kości – nie bał się ryzyka, bezinteresownie niosąc pomoc innym…
- Godziny zwiedzania Muzeum Pożarnictwa w Przeworsku (ul. Park 2) znajdą Państwo TUTAJ.