Narzekanie na pracę mamy we krwi. Chcielibyśmy lepiej zarabiać, kroczyć po stopniach kariery, korzystać z dodatkowych benefitów, cieszyć się lepszą atmosferą i warunkami zatrudnienia. Jeden wyjazd do kraju, w którym setki tysięcy ludzi żyją za 100 dolarów miesięcznie, może pomóc nabrać dystansu do naszych polskich realiów.
6781 km – taka odległość dzieli Polskę od Bangladeszu. Azjatycki kraj ma więcej niż połowę mniejszą powierzchnię niż nasz, ale mieszka tam ponad cztery razy więcej ludzi. Fotoreporter Super Nowości spędził w Bangladeszu, w grudniu ub. roku, ponad tydzień i sfotografował życie codzienne ludzi, którzy o takim życiu jak w Polsce mogą tylko pomarzyć. Choć o Polsce nie wiedzą zbyt wiele i można śmiało powiedzieć, że świadomość istnienia naszego kraju na mapie świata jest wśród mieszkańców Bangladeszu znikoma. Do Polaków odwiedzających ich kraj są jednak pozytywnie nastawieni. A może nie tyle do Polaków, co do pieniędzy, które u nich wydają.
Właściciele cegielni obiecują szczęście
Cegielnie. W Bangladeszu jest ich około sześciu tysięcy. Pracuje w nich nawet milion osób. Stoją wzdłuż rzek i ze względu na panujące w tym kraju pory monsunowe oraz potężne upały funkcjonują sezonowo. Gdy nadchodzi pora monsunowa lub temperatury sięgają 40 stopni C, produkcja zostaje wstrzymana. Przeciętnie w jednym zakładzie pracuje około 100 osób. Mężczyźni, kobiety i dzieci – te nastoletnie, ale także te kilkuletnie. Ani dorośli, ani dzieci nie mają do dyspozycji żadnych nowoczesnych urządzeń. Linia produkcyjna oparta jest na rękach, ramionach i głowach pracowników. Wszystko wykonywane jest ręcznie.
– Cegielnie położone są wzdłuż dróg, z okna samochodu można więc dostrzec warunki, w jakich uwijają się pracownicy – mówi Bogdan Myśliwiec. – Z daleka widać także kominy, które górują nad zakładami i ogromne zapylenie. Wstęp na ich teren nie był utrudniony.
Do cegielni ściągają pracownicy z różnych części kraju. Liczą na łut szczęścia, mają nadzieję na lepsze życie. Właściciele cegielni, szukając taniej siły roboczej, penetrują bliższe i dalsze okolice, obiecują dobre zarobki i naganiają w ten sposób młodych do pracy w katorżniczych warunkach. Ci przybyli na miejsce nie tylko w cegielniach pracują, ale także mieszkają. Bez wody, bez prądu, bez sanitariatów. Jeśli mają więcej szczęścia, to w murowanych slumsach, a jak mniej, to w skleconych z byle czego budach, nie wyższych jak na 1,5 metra.
19 zł za dzień harówki od świtu do zmierzchu
Tylko w kilku odwiedzonych przez Bogdana Myśliwca cegielniach pracowali nie tylko mężczyźni, ale także kobiety i dzieci. Wszyscy w pyle i sadzy. Brak ekologicznych rozwiązań to standard.
– To, co jako pierwsze rzucało się w oczu po przybyciu do Bangladeszu, to potworny smog. Mimo że świeciło tam słońce i było około 30 stopni, to nie było go tak naprawdę dobrze widać przez zanieczyszczone powietrze. Porównując tamte warunki do naszych w Polsce, to my tu mieszkamy jak w uzdrowisku – mówi Bogdan Myśliwiec.
Ten smog jest w Bangladeszu wszechobecny i wynika z eksploatacji bardzo starych pojazdów i braku ekologicznych technologii. W cegielniach tym pyłem po prostu się oddycha. Musi mieć to fatalne skutki dla pracujących i żyjących tam ludzi, ale potrzeba zarobku jest dla nich ważniejsza niż zdrowie. Piece do wypalania cegieł produkują dziennie dziesiątki kilogramów sadzy, która dostaje się nie tylko do powietrza, ale z wiatrem także do rzek.
– Tam, gdzie byliśmy, a myślę, że były to bardzo typowe cegielnie, nie było żadnych taśmociągów, nie było żadnych urządzeń służących do formowania, ładowania, czy transportowania cegieł. Do tego wszystkiego służyły ludzkie ręce i głowy. Kobiety i dzieci formowały cegły z gliny. Mają do tego drewniane formy. Wpychają w nie glinę, uklepują i wyrównują jakąś deszczułką lub ręką. Mężczyźni dźwigają gotowe cegły na głowach. Zakładają najpierw specjalną czapkę, na niej kładą deskę i na niej układają nawet do 25 cegieł. Potem idą z tym bagażem na miejsce składowania.
Taka praca trwa od świtu do nocy. Dzienna norma dla jednego dorosłego pracownika to około 1000 cegieł. Dzienna stawka to około 450 taka (1 taka to w przeliczeniu 0,0042 zł, czyli niecałe 19 zł). Kobiety i dzieci zarabiają oczywiście mniej. Wśród pracowników jest wielu 13-15-latków. W miejsce pracownika, który nie jest w stanie pracować, znajdywany jest kolejny. Właściciele interesów stawiają na maksymalny zysk przy minimalnych kosztach. Taki stan trwa od lat. Nikomu nie zależy na inwestowaniu w technologie, nie ma tu świadomości ekologicznej i dbałości o zdrowie pracowników.
W następnym życiu będzie lżej
Po skończonej w danym dniu pracy, rodziny zatrudnione w cegielniach schodzą z pola codziennej walki do swoich prowizorycznych slumsów.
– Trudno nazwać te budy barakami pracowniczymi. Są to po prostu budy zbudowane z byle czego, czasem w jakiejś części murowane. Nocne schronienie znajdują w nich mężczyźni, kobiety i dzieci. Nie mają w nich żadnego dobytku. Nie ma tam miejsca na naukę dla dzieci, czy jakikolwiek komfort dla dorosłych – relacjonuje Bogdan Myśliwiec.
– Po katorżniczej harówce, bo takiej pracy, jaką wykonują ci ludzie, nie da się inaczej nazwać, odpoczywają w warunkach, które są gorsze niż nasze polskie piwnice, bo tylko z tym mogą się one kojarzyć. Z naszego punktu widzenia, los tych ludzi, wydaje się potwornie niesprawiedliwy, nieludzki. Nikt z nas nie chciałby przeżyć tak choćby jednego dnia, a dla nich to realia życia codziennego, przeciwko którym zdają się w ogóle nie buntować i być z nimi całkowicie pogodzeni. Wierzą, że trud obecnego życia przyniesie im polepszenie losu w kolejnym wcieleniu. I to chyba pozwala im na przetrwanie w tych warunkach i nieutracenie nadziei na lepszy, przyszły los – opowiada podróżnik z Rzeszowa.