– Nie jest to łatwy partner do pracy – mówi o bohaterze swojego najnowszego filmu „IO” Jerzy Skolimowski. Nie chodzi mu jednak o aktora, a… osiołka. Właśnie to zwierzę zostało gwiazdą polsko-włoskiej produkcji i tak też było traktowane na planie.
Archiwalny tekst Super Nowości opublikowany 30 września 2022 r.
Jerzy Skolimowski pojawił się na Podkarpaciu przy okazji przedpremiery „IO”. Wraz z nim gośćmi rzeszowskiego kina „Zorza” byli Ewa Piasecka, producentka i współscenarzystka filmu, a prywatnie partnerka reżysera oraz Mirosław „Mietek” Koncewicz, scenograf pochodzący z Rzeszowa. Jak zdradzili twórcy, pokazanie świata oczami osła było dla ekipy sporym wyzwaniem, tym bardziej że produkcja powstawała poniekąd… od końca.
Świat odbity w oczach osła
– Zawsze z Ewą mieliśmy ochotę zrobić film, w którym jednym z głównych bohaterów byłoby zwierzę – mówi Jerzy Skolimowski. – Przypuszczaliśmy, że to będzie pies, bo zawsze uczestniczyły one w naszym życiu i mamy dosyć dużą wiedzę na ich ten temat. Jednak przeszkadzał nam fakt, że filmów o nich było już bardzo dużo, a niektóre były kiczowate, więc widownia mogłaby podejrzewać kolejną łzawą historię.
Patrzymy, a zupełnie odosobniony z boku stoi osiołek, który patrzy na to wszystko melancholijnym wzrokiem. Nie bierze udziału w ogólnym rozgardiaszu, tylko ocenia. W jego oczach odbija się refleksja na temat tego, co dzieje się wokół. Oboje z Ewą spojrzeliśmy wtedy na siebie zrozumiawszy, że to jest nasze zwierzę. To jest nasz bohater. To będzie przewodnik po naszym filmie.
Pomysł więc poszedł w odstawkę. Do czasu! Wszystko zmieniła wizyta na Sycylii gdzie 3 lata temu reżyser i Ewa Piasecka spędzali zimę. Pewnego dnia odkryli, że w okolicznym miasteczku Custonaci, w gigantycznej grocie, wielkości stadionu do piłki nożnej, która stoi nad samym morzem mieszkańcy co roku biorą udział w żywym przedstawieniu.
– Na kilkudziesięciu „stoiskach” oddają się codziennym czynnościom: wyciskają oliwę z oliwek, pieką pizzę, wyciskają winogrona na wino, golibroda goli swojego klienta, kilku podpitych gości z kieliszkami wina gra w karty… – opisuje reżyser. – W głębi groty zaś znajduje się stajenka, wokół której panuje donośny jazgot. Po klepisku biegają kury, gęsi, kaczki dziobią rozrzucone ziarno, obok nich jakieś świnki, owce, kozy. Jeszcze głębiej ogromny czarny byk z wielkimi rogami. To wszystko intensywnie żyje – dźwiękowo i ruchowo, a pośrodku stoi św. Józef w szacie do ziemi, wsparty na lasce. Obok Matka Boska, trzymające niemowlę, które jako jedyne jest lalką.
Uwagę filmowców przykuł jednak ktoś jeszcze.
– Patrzymy, a zupełnie odosobniony z boku stoi osiołek, który patrzy na to wszystko melancholijnym wzrokiem. Nie bierze udziału w ogólnym rozgardiaszu, tylko ocenia. W jego oczach odbija się refleksja na temat tego, co dzieje się wokół – wspomina Jerzy Skolimowski. – Oboje z Ewą spojrzeliśmy wtedy na siebie zrozumiawszy, że to jest nasze zwierzę. To jest nasz bohater. To będzie przewodnik po naszym filmie.
Jak postanowili, tak zrobili. I to od razu. Za własne pieniądze wynajęli i ściągnęli mini ekipę filmową z Polski, która natychmiast przyjechała do Włoch. Operator Michał Englert wraz ze współpracownikami nakręcił szopkę w Custonaci, wierząc, że dokumentuje finałową scenę produkcji, która ostatecznie… tam się nie znalazła.
Podkarpacie na ekranie „IO”
– Pracę nad scenariuszem „IO” zaczęliśmy od tyłu. Zastanawialiśmy się jak wykombinować, żeby ten polski osioł znalazł się we Włoszech – opowiada reżyser.
Jak tłumaczył, byli niejako skazani na to, żeby film nakręcić w Polsce. Tu łatwiej było im zdobyć budżet.
Produkcję wsparł m.in. Podkarpacki Regionalny Fundusz Filmowy. Dzięki temu twórcy zawitali w nasze strony, gdzie powstało kilkanaście procent zdjęć do „IO”. Nagrywano m.in. w Rudawce Rymanowskiej (Ściana Olzy), Stępinie (schron kolejowy), Mymoniu (stary tartak wodny), Bukowsku – Nowotańcu (farma wiatrowa) i innych malowniczych miejscach w gminie Rymanów oraz Jaśliska.
Realizacja filmu w dwóch krajach niosła ze sobą jednak pewne komplikacje. Jerzy Skolimowski, który jest wielkim miłośnikiem zwierząt, nie wyobrażał sobie, by narażać głównego bohatera produkcji na tak dalekie podróże. Stąd też nie skończyło się na „angażu” tylko jednego osiołka. Co więcej, zwierzęta, które występowały w filmie musiały wyglądać jak… osioł z groty w Custonaci.
– Był on rasy sardyńskiej o dosyć jasnoszarym umaszczeniu z czarnym krzyżem stworzonym z futra. W Polsce znaleźliśmy dwa takie: Tako i Holę, które grają przez większość filmu – zdradza Jerzy Skolimowski. – Gdy pojechaliśmy do Włoch, znowu – żeby nie wozić polskich osłów, szukaliśmy sardyńskich wokół Rzymu, bo tam kręciliśmy pozostałe sceny.
Filmowcy mieli sporo szczęścia. Na facebooku natknęli się bowiem na półamatorski filmik na którym osiołek, jakiego szukali, występuje na rynku. Twórcy dotarli do właściciela. Ten zgodził się, by jego podopieczna Marietta, wystąpiła w produkcji z popisowym numerem.
– Arenę cyrku zbudowaliśmy w jej własnej stajni, żeby nie wyciągać zwierzęcia do obcych miejsc – wyjaśnia reżyser „IO”. Efekty można zobaczyć w początkowej scenie filmu.
Nie tylko ten osiołek miał komfortowe warunki pracy, choć współpraca różnie się układała.
– Osły mają opinię, że są uparte i to jest słuszne. Niesłuszną opinią jest zaś ta, że są głupie. To nie jest głupie zwierzę. To bardzo inteligentne i wrażliwe stworzenie, ale ten upór rzeczywiście się pojawia – czasami w zupełnie nieoczekiwanych momentach – tłumaczy Jerzy Skolimowski. – Walczyliśmy z tym na swój sposób. Podstawowym narzędziem walki była marchewka, ale również ciepłe słowo szeptane do ucha, przytulanie. Zdecydowanie najlepsze wyniki można było osiągnąć łagodnością. Osioł rządził! On był najważniejszy na planie. To był prawdziwy gwiazdor, któremu wolno było pozwolić sobie na kaprysy.
Jak podkreśla twórca, „IO” powstał z miłości do stworzeń, z którymi dzielimy nasze życie. Ma wstrząsnąć widzem, aby zastanowił się nad swoim stosunkiem do zwierząt, który bywa nie tylko niesprawiedliwy, ale i czasami wręcz okrutny.
„IO”. Film inny niż wszystkie
Z pewnością obok tej produkcji nie można przejść obojętnie. Wystarczy wspomnieć, że stała się sensacją festiwalu w Cannes, skąd wyjechała z Nagrodą Jury. Jest też polskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy.
Póki co Jerzy Skolimowski nie widzi siebie, gdy odbiera statuetkę złotego rycerza.
– Matematycznie rzecz biorąc mamy jeden i jedenaście tysięcznych procent na zdobycie Oscara, ponieważ w konkursie na najlepszy obcojęzyczny film bierze udział 98 tytułów. Jest to właściwie minimalna szansa – mówi. – Ale nawet przy – zadufaniu w siebie i wierze, że wykonało się wspaniały film – to nadal perspektywa jest tak odległa i właściwie trochę abstrakcyjna, absurdalna, że nie zastanawialiśmy się jak reprezentować naszego osła na ewentualnym czerwonym dywanie…