– Gdyby nie „stowarzyszenie „Otwarty Umysł” nie założyłabym rodziny – mówi chora na schizofrenię Ania. Michał nie wyszedłby z alkoholizmu i lekomanii. Jest przekonany, że dostał drugie życie… Takich osób jest o wiele więcej. W niewielkim domu w Rzeszowie znajdują oni nie tylko pomoc, przyjaciół, ale i nadzieję na normalne życie oraz zrozumienie, o które dziś niezwykle trudno. – Jak jest atak zamachowca czy mordercy, to mówią, że chory i… wrzucają nas z schizofrenią do jednego wora z psychopatami – mówi podopieczny „Otwartego Umysłu”. – A to nie na tym polega!
Mały, rodzinny domek przy ul. Potockiego 1 w Rzeszowie nie wyróżnia się specjalnie na tle innych. A to miejsce niezwykłe, bo to właśnie tu każdego dnia pomaga się tym, którzy potrzebują wsparcia w walce z chorobą.
By wejść do środka, trzeba przejść przez furtkę i dalej przez zadbany ogródek. Po przekroczeniu progu uderza domowa atmosfera. Bo właśnie dla wielu Klub Samopomocy „Integra”, prowadzony przez Stowarzyszenie Rodzin „Otwarty Umysł”, jest drugim domem.
Bo jest jak w domu. Jest kuchnia, gdzie podopieczni stowarzyszenia sami przygotowują posiłki. Jest jadalnia, gdzie jedzą i – co ważniejsze – spędzają wspólnie czas. To, że mogą być wśród ludzi, którzy jak nikt inny rozumieją ich problemy, jest dla nich ogromnie istotne. I tutaj zapraszają mnie do stołu. Dyżurna częstuje naleśnikiem. Jest pyszny!
– Spotkałem tutaj ciekawych ludzi – mówi pan Adam, jeden z pacjentów. Jest nowy, ale wszyscy traktują go jak swojego. – My przychodzimy tutaj, żeby ze sobą pobyć…
Cały czas coś się dzieje
Dzień przy Potockiego zaczyna się około godz. 9, kiedy to schodzą się pacjenci. Najpierw – tak jak wszędzie – poranna kawa lub herbata. Następnie są ćwiczenia fizyczne z panią Jolą, pełną życia terapeutką.
– Ona jest tutaj takim dobrym duchem – podkreśla Adam.
Następnie czytają książki. Ostatnio „Jesteś cudem”.
– Potem je omawiamy, dyskutujemy – wtrąca pani Jola. Michał dodaje, że zajęcia są różnorodne. – Muzyczne, artystyczne. Oglądamy filmy albo gramy w „Uno” – wymienia.
Są spotkania z terapeutami i psychologami. – Cały czas coś się dzieje – zachwala.
Schizofrenia to trudna choroba
– Nas, chorych, łatwiej zamieść pod dywan i uciekać od problemu. Łatwiej jest pomóc tym, którzy jeżdżą na wózkach, bo to ładniej wygląda – stwierdza gorzko Michał. – Jak ktoś usłyszy, że jestem chory psychicznie, to dla jednego jest to OK i ze mną pogada, a inny się odsunie. To media tak nakreśliły tę chorobę. Jak jest atak zamachowca czy mordercy, to mówią, że chory i… wrzucają nas z schizofrenią do jednego wora z psychopatami – mówi. – A to nie na tym polega…
Anna wtrąca: – Nazwa schizofrenia jest bardzo przestarzała i nie pasuje do choroby. Z języka greckiego oznacza rozszczepienie umysłu, a nasze objawy są zupełnie inne! My nie mamy zaburzeń osobowości, tak że raz jestem Jarkiem, a za dwie godziny Darkiem, cały czas kimś innym. Powinna być na to nowa nazwa, którą wprowadzono już w Japonii: choroba dezintegracyjna. To nie brzmi tak piętnująco.
Ze szpitali nie mają dobrych wspomnień. Głównie krzyki i tabletki uspokajające. Zgoła inaczej niż w ośrodku w Rzeszowie.
– Tutaj wszyscy starają się, aby każdy był zaopiekowany. To jest ciepłe miejsce, gdzie z przyjemnością się wraca – mówi Marek.
Jak w domu…
Czy czują się w ośrodku, jak w domu? Odpowiadają: – Oczywiście!
– Czujemy się jak taka rodzina – mówi Monika.
Michał zaznacza, że utrzymują ze sobą kontakt także poza ośrodkiem.
– Znamy się z niektórymi kilka lat – mówi.
Marek opowiada, że w ramach terapii jeżdżą na wycieczki, wychodzą do restauracji, do kina, na basen. Robią sobie imprezy, np. sylwestra, andrzejki.
– To są dla nas szanse, żeby wyjść – podkreśla Marek. – Wielu chorych zamyka się w czterech ścianach. Boją się wychodzić. To przez to, jak społeczeństwo traktuje takie osoby – mówi.
A każdy z rozmówców potwierdza, że też doświadczył wyśmiewania.
– A przecież taka osoba ma swoje wartości, marzenia, plany, życie… – zauważa Joanna.
Znajomi odwracają się od chorych psychicznie. W ośrodku mają oni szansę na zdobycie nowych przyjaciół.
– Nie ma czegoś takiego, że nowa osoba jest pozostawiona sama sobie. Zagadujemy, zachęcamy do brania udziału w grach – wymienia Michał.
Monika wtrąca, że są też zajęcia w kuchni. – Teraz nie, bo dostaliśmy mało pieniędzy – przyznaje.
Gotowanie, jak jest, to z użyciem produktów wyłącznie z darowizn i własnych stowarzyszenia, gdyż z dotacji na nie nie wystarcza. Terapeuci nie ukrywają przed podopiecznymi trudnej sytuacji finansowej stowarzyszenia.
– Ci z góry nie patrzą, że tutaj są jacyś ludzie – stwierdza Monika.
– Ten dom jest potrzebny – przekonuje Adam. – Bardzo potrzebny – wtóruje mu Michał.
Dokumenty w reklamówce
Stowarzyszenie „Otwarty Umysł” zostało założone przez Barbarę Oleksińską 20 lat temu. Zaczęło się od wydarzenia w Rzeszowie poświęconego osobom chorym psychicznie. Zostało ono opisane w gazecie, gdzie podano numer telefonu do kontaktu z panią psycholog. Pani Barbara opiekowała się chorym synem, więc zadzwoniła do niej z pomysłem, aby utworzyć stowarzyszenie zrzeszające rodziny osób z chorobami psychicznymi w stolicy Podkarpacia. I tak się stało. Na pierwsze spotkanie przyszło 8 osób. A potem więcej i więcej.
– Nasze pierwsze biuro wyglądało tak, że była reklamówka i listy obecności – wspomina z uśmiechem pani Basia.
Spotykali się w piwnicy ZOZ-u.
– Powoli wydzierżawiliśmy siedzibę przy ul. Kraszewskiego, też w piwnicy – mówi. W pierwszych latach wsparcie było tylko od rodzin. Następnie zaczęto zajmować się chorymi. Zrodził się więc pomysł dziennego ośrodka wsparcia.
Dzięki zaangażowaniu i niezłomnemu duchowi pani Basi udało się wywalczyć budynek przy ul. Potockiego. W czerwcu 2015 r. otworzono Klub Samopomocy. Aby zostać jego pacjentem, trzeba mieć orzeczenie z ZUS, rentowe albo stopień niepełnosprawności. Konieczne jest też zameldowanie w Rzeszowie. Obecnie pod opieką w ośrodku jest 27 osób, ale lista chętnych jest dużo dłuższa.
– Od oddziałów dziennych różni nas to, że pobyt u nas nie jest limitowany – podkreśla Wilhelmina Fudała, prezeska Stowarzyszenia „Otwarty Umysł”. – Najfajniejsze są takie odejścia, kiedy ktoś wraca do pełnienia obowiązków w domu. Ale to trwa lata – mówi.
Dodaje, że depresję społeczeństwo już oswoiło, poważniejszych chorób jeszcze nie.
Pomagają, ale i potrzebują pomocy
Inflacja, drożyzna, wzrost kosztów pracy spowodowały, że stowarzyszenie ledwo wiąże koniec z końcem.
– Z każdym rokiem jest coraz gorzej – mówi prezeska „Otwartego Umysłu”.
Rzeszowski ośrodek jest utrzymywany z dotacji rządowej, wynoszącej 80 proc. kryterium dochodowego, które nie jest corocznie przeliczane ani zwiększane. Co więcej, stowarzyszenie nie może pobierać opłat za zajęcia w ośrodku, bo taki jest warunek korzystania z dotacji.
– Jako stowarzyszenie możemy pobierać opłaty zgodnie ze statutem na odpłatną działalność statutową, ale nie możemy za uczestnictwo, chociaż ośrodek jest prowadzony przez stowarzyszenie – precyzuje Wilhelmina Fudała.
Szukają więc pieniędzy, gdzie się da. Utworzono m.in. zrzutkę, liczą także na przekazanie 1,5 proc. podatku. Sytuacja jest na tyle ciężka, że w najczarniejszym scenariuszu rozważane jest zamknięcie ośrodka.
– Jeśli nic się nie zmieni, nie będziemy mogli tego utrzymać w takiej formule, jaka jest obecnie – mówi prezeska stowarzyszenia.
Konrad Fijołek, prezydent Rzeszowa bardzo ceni sobie działalność stowarzyszenia.
– Oni robią piękne rzeczy. To jest niesamowite, aby z takim poświęceniem, tyle lat działać na rzecz osób, które mają jedną z najtrudniejszych chorób, jaką sobie można wyobrazić – mówi prezydent. – Ludzi ze schizofrenią najtrudniej leczyć i włączać do społeczeństwa. Odbiór społeczny też nie jest łatwy. Dlatego ja zawsze starałem się im pomagać i oddaję im swój 1 proc. podatku – deklaruje Konrad Fijołek.
Prezydent nie chce jednak zrezygnować z pobierania czynszu w drugim budynku wynajmowanym przez stowarzyszenie przy ul. Kraszewskiego. Tam pomagają pacjentom w trudniejszym stanie.
– My i tak ten czynsz mamy najniższy, jaki jest możliwy, więc nie możemy z niego zrezygnować, ale będziemy się starali, aby stowarzyszenie otrzymało dotację z Urzędu Miasta – zapowiada Konrad Fijołek. – Włączymy te elementy, które nie są finansowane przez środki od wojewody – deklaruje.
Gdyby nie „Otwarty umysł” nie miałabym rodziny
Monika 10 lat temu pracowała w sklepie. Gdy ją zwolnili bardzo się zestresowała i w ogóle nie mogła pracować.
– Byłam nakręcona, niespokojna – mówi. – Odkąd tutaj trafiłam moje życie bardzo się zmieniło!
Michałowi Stowarzyszenie „Otwarty Umysł” pomogło jeszcze zanim otworzono siedzibę przy Potockiego.
– Na Kraszewskiego przyprowadziła mnie mama w bardzo złym stanie. Kiedy byłem w środku, to stała na zewnątrz i na mnie czekała, bo tak silne miałem objawy psychotyczne – wspomina mężczyzna. – Dzięki stowarzyszeniu wyszedłem z alkoholizmu i lekomanii. Poznałem znajomych, których mi tak bardzo brakowało. Przez chorobę człowiek wycina się z życia. Po trzech latach ciężkiej fazy, kiedy człowiek się budzi, nie ma się do kogo odezwać. Zostają tylko rodzice – opowiada.
Jak podlicza, jest już w stowarzyszeniu 10 lat.
– Obecnie funkcjonuję normalnie. Jestem samodzielny. Wszystko sam sobie załatwiam – podkreśla.
Dużym wsparciem są inni. Anna opowiada, że w ośrodku poznała dziewczynę, która zaszła w ciążę, będąc chora.
– To była dla mnie nadzieja, że ja też mogę mieć rodzinę, dziecko, męża – mówi. I tak się stało. Anna wyszła za mąż i ma pięcioletnie dziecko.
Na koniec pacjenci apelują: – Nie dyskryminujcie nas. Jesteśmy takimi samymi ludźmi, tylko trochę bardziej wrażliwymi – mówi Anna. – Nie śmiejcie się z nas. Nasze objawy mogą być dziwne, ale po lekach to wszystko mija. Dajcie nam szansę.
Michał dodaje: – Nie bójcie się nas…
__________
W marcu do stowarzyszenia „Otwarty Umysł” dotarła informacja od wiceprezydent Rzeszowa Krystyny Stachowskiej, że wojewoda podkarpacka odmówiła przekazania dodatkowych 20 proc. z dotacji rządowej na prowadzenie ośrodka.
*Imiona bohaterów zostały zmienione.