Czy Hańcza i Kowalski gwiazdorzyli? Dlaczego grający sołtysa, Aleksander Fogiel, przeciskał się przez dziurę w płocie aż 28 razy? Kto upił kierownika planu? Czyim głosem mówił odtwórca Kargula? Po co Mućce była dublerka? Podczas gdy do kin wchodzi właśnie prequel kultowej trylogii – „Sami swoi. Początek”, przenieśmy się na plan „Samych swoich” do lat sześćdziesiątych….
Pierwszy klaps komedii padł w poniedziałek 18 lipca 1966 roku. Władysław Hańcza i Wacław Kowalski weszli wtedy w skórę kultowych bohaterów…
Ten pierwszy dołączył do obsady ze statusem filmowej sławy. Odtwórca Pawlaka zdobył rolę dzięki temu, że zrezygnował przymierzany do niej Jacek Woszczerowicz. Charakterny aktor ze śpiewnym akcentem, drobiąc nóżkami, z setką własnych pomysłów, dzień po dniu udowadniał, że i on zasługuje na miano gwiazdy. Zrozumiano to w ekipie m.in. po „aferze leżakowej”.
Pewnego razu Kowalski nie miał gdzie przysiąść, by odpocząć, a zobaczył Hańczę rozłożonego… na leżaku. – Spojrzał, gdzie są rekwizytorzy i ci, którzy tym sprzętem zawiadują, i krzyczy: „A ja?! Gdzie mój leżak?!” Oczywiście natychmiast go dostał, ale nagle wszyscy sobie uświadomili, że na planie jest nie tylko Hańcza, że trzeba też myśleć i dbać o Kowalskiego – przypomina Dariusz Koźlenko w książce „Sami swoi. Za kulisami komedii wszech czasów” – skarbnicy anegdot z planu.
„U Wacka wszystko było na wierzchu”
Główni aktorzy różnili się od siebie jak ogień i woda. Nic dziwnego, że między nimi iskrzyło.
– Hańcza był dystyngowanym facetem, człowiekiem dbającym o maniery, o nieskazitelną elegancję. Starszy pan z kolorowymi fularami – wspominał operator filmowy, Andrzej Ramlau. – U Wacka wszystko było na wierzchu, cała spontaniczność emocje. U niego od razu było widać, że dostaje szału, jeżeli Hańcza coś zrobi lepiej, albo gdy kamera jest tak ustawiona, że więcej jest w kadrze Hańczy niż jego. Oczywiście nie wybuchał, bo Chęciński umiejętnie utrzymywał ich na dystans.
Różnicę charakterów potwierdza także, grający Witię – Jerzy Janeczek. Jego zdaniem, Hańcza „nie był wylewny”. – (…) na planie zawsze trzymał się z boku, żył w swoim świecie. Podczas kręcenia filmu nie rozmawiałem z nim ani razu. Wiadomo, ja – student, nie miałem odwagi do niego podejść, zagadać, ale on też przez ten cały czas nie zainicjował żadnej rozmowy. Nigdy – opowiadał Dariuszowi Koźlenko. – W ogóle mało go było widać na planie. Odwrotnie niż Kowalskiego. Kowalski, zwłaszcza kiedy mu coś wyszło, chodził, dowcipkował, cieszył się samym sobą. Wszędzie było go pełno.
Nic dziwnego więc, że gdy okazało się, że akcent Hańczy wypadał sztucznie przy śpiewnym dialekcie Kowalskiego, Sylwester Chęciński stanął przed sporym dylematem. No bo jak oznajmić gwieździe, że wymaga dubbingu?
Okazja nadarzyła się sama, gdy odtwórca Kargula musiał iść do szpitala na zabieg. Reżyser szybko zatrudnił Bolesława Płotnickiego, który podłożył głos pod jego bohatera. Oczywiście oficjalnie zrobił to tylko dlatego, że Hańcza był niedysponowany (sytuacja ta zmobilizowała aktora, który w „Nie ma mocnych” mówił już swoim głosem).
Nie tylko filmowy głos Kargula nie należy do jego odtwórcy. Dubbingu wymagali także Ilona Kuśmierska, czyli Jadźka (mówiła za nią Elżbieta Kępińska), Natalia Szymańska vel babcia Pawlakowa (zastąpiła ją Irena Malkiewicz) oraz Waldemar Dyba – Jaśko Pawlak (głos podkładał Kazimierz Dejunowicz).
Kierownik planu nawalony jak stodoła
Filmowe domostwa Kargula i Pawlaka zagrały dwa gospodarstwa w podwrocławskich Dobrzykowicach, a ujęcia miejskie kręcono w Lubomierzu. Na planie wiele się działo…
Swego rodzaju rekordową sceną była ta, w której grający sołtysa – Aleksander Fogiel przeciska się przez dziurę w płocie. Powtarzano ją aż 28 razy! I raczej nie dlatego, że źle wypadła. Prawdopodobnie był to pewnego rodzaju odwet reżysera na Foglu, który kilka dni wcześniej opuścił plan, mimo że planowano kręcić sceny z jego udziałem. Reżyser tak się wściekł, że chciał nawet wyrzucić aktora z obsady. Kierownik produkcji uprosił go, by tego nie robił, jednak Chęciński i tak dał popalić filmowemu sołtysowi. Sam reżyser twierdzi, że „mogło to tak wyglądać”. Podkreśla jednak, że powtórki sceny wynikały tylko i wyłącznie z chęci ich perfekcyjnego zrealizowania.
Do najbardziej pamiętnych dubli należą z pewnością także te w scenie, w której Witia wraca wierzchem z targu. Dlaczego?
– Zaczęło się dobrze, zrobiliśmy pierwszy, drugi dubel. Przy kolejnym patrzę w kamerę i widzę: Janeczek nadjeżdża, Kowalski wybiega, a w perspektywie drogi, która powinna być pusta, wychodzi zaprzyjaźniony z nami sołtys Dobrzykowic z rowerem, nawalony jak stodoła, i idzie w naszą stronę. Stop, przerywamy ujęcie, wszyscy krzyczą, żeby sołtys się schował. Sołtys wchodzi w jakąś bramę, robimy kolejne ujęcie. Patrzę w kamerę: koń jedzie, Kowalski wybiega, a w tle wychodzi z bramy nawalony sołtys z rowerem i idzie w naszą stronę, machając radośnie. Stop, przerywamy. I tak ze trzy razy. W tej sytuacji kierownik planu mówi: wy sobie idźcie coś zjeść, a ja pójdę tam i przypilnuję sołtysa, żeby już nie wyszedł – wspominał Andrzej Ramlau w „Samych swoich. Za kulisami…”. – Minęło pół godziny, zjedliśmy zupkę, sołtysa nie widać, szykujemy się do ujęcia. Patrzę w kamerę: Witia jedzie na koniu, Kowalski wybiega, a w tle…wychodzi nawalony jak stodoła kierownik planu. Z rowerem.
Suszarka na motorze, śnieg z solniczki
Wiele ciekawostek z planu może zaskoczyć. Jak choćby zimowa scena pogrzebu babci Pawlakowej, którą kręcono w… lecie. Jak pamięta to Andrzej Ramlau?
– Jest lipiec albo sierpień, wszystko wokół jest przysypane solą i styropianem, my wszyscy w jakiejś histerii, żeby się to udało, żeby nigdzie nie było ani jednego listka, żeby ta zima była autentyczna. Co chwila ktoś krzyczał do Tadzia Kosarewicza, żeby dał trochę więcej śniegu. Biedny Tadzio biega, dosypuje to tu, to tam, ale wciąż ktoś chce więcej. W końcu przybiega do mnie zrozpaczony i pyta: „No, gdzie jeszcze chcecie tego śniegu?” Patrzę na niego, czym on chce sypać, a on był już tak skołowany, że przybiegł do mnie z solniczką w ręku – opowiadał.
Nie lepiej mieli ubrani w grube futra aktorzy. Jak wspomina reżyser, pachniało wtedy jak na Wszystkich Świętych.
Aktorzy musieli sobie radzić na planie na różne sposoby. Pomysłowością wykazywał się m.in. Jerzy Janeczek. W jednej scenie grał on siebie – starszego, w drugiej miał znów być młody. Metamorfoza ta była dość problematyczna.
– Kiedy skończyliśmy scenę powitania, poprosiłem, gospodarzy najbliższego domu o miskę z wodą. Na planie wszystko było już gotowe do kolejnego ujęcia, więc odkleiłem wąsy, szybko zmyłem siwiznę, ale włosy wciąż miałem mokre, nie mogłem stanąć przed kamerą – wspominał Janeczek. Co więc zrobił? – Suszarek nie było, ale wśród gapiów obserwujących pracę na planie był motocyklista. Poprosiłem go pomoc. Usiałem za nim na motorze, oczywiście bez kasku, a on jeździł ze mną w tę i z powrotem, aż mi włosy wyschły.
Młody aktor wykazywał się nie tylko pomysłowością, ale i odwagą. Brawurową scenę z ujeżdżaniem konia na targu wykonał sam, choć pierwotnie miał go zastąpić kaskader.
„Poświęcać się” musiał także reżyser. Tak było w scenie z udziałem małej Pawlaczki. Okazało się, że niemowlę, które „wypożyczono” z domu dziecka (gażę przelano na specjalnie utworzoną dla niego książeczkę oszczędnościową), jest niezwykle grzeczne i za nic nie chce zapłakać. Dla potrzeb sceny reżyser zdecydował, by lekko uszczypać niemowlę. Ponieważ nikt nie palił się do tego, Chęciński musiał to zrobić osobiście.
Jak Mućka i Maciej zostali gwiazdami
O filmowych zwierzętach też zachowały się anegdoty. Mućka należąca do prawdziwych gospodarzy jednej z dobrzykowickich chałup w scenie swojej tragicznej śmierci miała… dublerkę. Drugie, uśpione zwierzę grające padłą na polu minowym krowę, pojawiło się ze względu na ciążę Mućki. Przez to nie można było podać jej zastrzyku usypiającego. Zastępczyni „gwiazdy” domalowywali nawet łaty, by upodobnić ją do pierwowzoru.
Pod jednym dachem z Mućką mieszkał kot Maciej. I on znalazł się w „Samych swoich”. Z nim był innego rodzaju problem, bo… nie chciał biegać za myszami. Dopiero 3-dniowy post skłonił go do utrwalonej w kadrze pogoni.
Nietutejszy był natomiast koń. Sprowadzony z Książa ogier, pracował nie tylko za dnia na planie, ale i nieoficjalnie – w nocy. Okoliczni gospodarze, nierzadko z wódką za pazuchą, ustawiali się w kolejce do jego opiekuna, by rasowe zwierzę odwiedziło ich klaczki.
Mimo że od premiery „Samych Swoich” upłynęło już blisko 60 lat, Kargul i Pawlak wciąż królują na filmowym piedestale. A czy podobnie zachwyci prequel kultowej trylogii, będzie można przekonać się już od 16 lutego, kiedy to wchodzi na ekrany…
Źródło informacji: Dariusz Koźlenko „Sami swoi. Za kulisami komedii wszech czasów”, W-wa 2016 (Wydawnictwo Fabuła Fraza)