Swoją powierzchnią tylko nieznacznie przekracza obszar Rzeszowa, a mimo to należy najbardziej intrygujących miejsc, do których dotarł człowiek. Odkryta niemal 300 lat temu Wyspa Wielkanocna, wciąż skrywa wiele tajemnic. Jedną z największych są monumentalne, kamienne posągi o ludzkich twarzach, zwane Moai. Najwyższy z nich mierzy blisko 12 metrów i waży aż 14 ton!
Długa na 20 km i szeroka na 15 km wyspa, która na mapie ma wielkość główki od szpilki, przyciąga uwagę swoją barwną i niepowtarzalną historią. Mimo surowego krajobrazu, prawie całkowicie pozbawionego drzew i tylko jednego miasta, kiedyś niemal zupełnie niedostępna Wyspa Wielkanocna z czasem stała się popularnym miejscem, gwarantującym niezapomniane wrażenia.
Przyjmują promy kosmiczne
Na leżącą ponad 3,5 tys. km od wybrzeża Chile wyspę można się dostać drogą morską lub zdecydowanie bardziej popularniejszą, powietrzną. Wyprawa ta nie należy jednak do najtańszych, a wobec wprowadzonych obostrzeń pandemicznych, obecnie także do prostych. Najpierw bowiem trzeba dotrzeć do jednego z krajów Ameryki Południowej – najlepiej Peru lub Chile – skąd już bezpośrednio latają samoloty na jedyne funkcjonujące na Wyspie Wielkanocnej lotnisko, Mataveri.
Ciekawostką jest fakt, że długi na 3,3 km pas startowy jest zapasowym lotniskiem dla… amerykańskich promów kosmicznych. Wyprawa na własną rękę na Wyspę Wielkanocną to koszt rzędu kilkunastu tysięcy zł. Drugie tyle trzeba zapłacić, chcąc wykupić wycieczkę w biurze podróży. Również na miejscu należy spodziewać się sporych wydatków, średnio trzykrotnie większych, niż na stałym lądzie.
Życie na Wyspie Wielkanocnej koncentruje się głównie w obrębie jedynego miasta, Hanga Roa. To właśnie tu znajduje się blisko 40 różnego rodzaju hosteli i hoteli. Ceny noclegów rozpoczynają się w nich od 250 zł, a kończą nawet na 2 tys. zł od osoby. Mimo, iż na wyspie nie spotkamy żadnych sieciowych restauracji, na pewno nie umrzemy tu z głodu, smakując tamtejszej kuchni. Dla mniej wybrednych pozostaje lokalny supermarket, serwujący m.in. hot dogi, kanapki z kurczakiem, a nawet steki z ziemniakami.
Inny wymiar świąt
To właśnie różnego rodzaju smakołyki towarzyszą wspólnym biesiadom, jakie mają tu miejsce w okazji Wielkanocy, która jednak zupełnie rożni się od tej, znanej w Polsce. Święta na wyspie mają zupełnie inny charakter i w głównej mierze koncentrują się na ulicznych tańcach i spotkaniach ze znajomi.
To, co jednak wyróżnia Wielkanoc od innych świąt na Wyspie Wielkanocnej, jest zwyczaj częstowania przez najbogatszego człowieka w całej lokalnej społeczności jej biedniejszych przedstawicieli. Wielkanocny poranek najzamożniejsza osoba na wyspie rozpoczyna od rozgrzania kamieni, na których smaży tuńczyka, banany i słodkie ziemniaki. Po późniejszej uczcie, wszyscy mieszkańcy udają się do jedynego na wyspie kościoła, gdzie w ofierze składają m.in. owoce, kwiaty i… kawałek mięsa. Następnie wracają na ciąg dalszy biesiady, w czasie której można usłyszeć wiele legend, dotyczących historii osadnictwa na wyspie, jak również powstania ponad 800 zachowanych do dziś Moai. Która z nich jest prawdziwa, nie wiadomo…
„Długousi” kontra „Krótkousi”
Zamieszkiwana przez niespełna 8 tys. osób wyspa, obecnie zupełnie nie przypomina lądu, który został odkryty blisko trzy wieki temu. Pierwsza wzmianka o Wyspie Wielkanocnej pochodzi z 1722 r. To właśnie 5 kwietnia tego roku, dokładnie w Wielkanoc do wybrzeży wcześniej nie znanego Europejczykom lądu dopłynął holenderski żeglarz i podróżnik Jacob Roggeveen. Wyspa Wielkanocna funkcjonuje pod taką nazwą w większości przewodników, jednak jej rdzenni mieszkańcy nazywają ją Rapa Nui, co w wolnym tłumaczeniu znaczy Wielki Kamień lub Te pito o te henua czyli Pępek świata albo Oko, patrzące w niebo.
Pierwsi ludzie mieli się pojawić na wyspie już w IV wieku naszej ery. Tak przynajmniej mówi jedna z legend, wg której w tamtym okresie wodzem wyspy był Hotu Matua. Miał on przypłynąć na nią z wyspy, leżącej w polinezyjskim archipelagu Hiva. Inna teoria nakazuje z kolei szukać pierwotnych mieszkańców Rapa Nui wśród żeglarzy z Ameryki Południowej. Pewnym natomiast wydaje się fakt, że od końca XVII w. ląd zamieszkiwany był przez dwa plemiona: „Długouchych” i podporządkowanych im „Krótkouchych”. Ci pierwsi mieli być odwzorowaniem klasy wyższej, dlatego też gigantyczne posągi, które dziś możemy podziwiać na Wyspie Wielkanocnej, swoim wyglądem przypominają właśnie ich. Przypuszcza się, że posągi jako łącznik między światem żyjących i zmarłych wznoszono ku czci naczelników rodów albo godnych czci przodków. Ich budowniczymi mieli być „Krótkousi”, którzy z czasem nie zdzierżyli już swojego losu i mocno postawili się swoim prześladowcom, organizując coś na wzór powstania. Jego skutkiem było niemal całkowite wyludnienie wyspy. Przetrwała tylko niewielka część „Krótkouchych”, zaś po „Długouchych” zostać miały tylko… olbrzymie kamienne posągi.
Najpopularniejsza jest grupa 15 z nich, nazywana Ahu Tongariki. O tym, jaką czcią darzone są one przez miejscową społeczności świadczy fakt, że do niektórych z nich o ogóle nie można się zbliżyć, nie mówiąc już o ich dotykaniu. Boleśnie przekonał się o tym swego czasu francuski turysta, który jednemu z posągów oderwał fragment ucha. Przyłapany na gorącym uczynku otrzymał dożywotni zakaz wstępu na Wyspę Wielkanocną i mandat w wysokości 17 tys. dolarów! Zdecydowaniem tańszym, a co najważniejsze, zgodnym z prawem sposobem nabycia pamiątek są miniaturowych rozmiarów Moai, wyrzeźbione w kamieniu lub drewnie, które można kupić już za kilkanaście dolarów.
Te posągi chodziły!
Naukowcy do dziś zadają sobie pytanie, jakim sposobem nie dysponujący odpowiednimi narzędziami człowiek, mógł przed wiekami stworzyć takie olbrzymy, a następnie przetransportować je w wybrane miejsce i ustawić z niemal szwajcarską precyzją? Kamienne posągi powstawały w kraterze jednego z czterech znajdujących się na wyspie wulkanu Rano Raraku, skąd następnie były transportowane w wyznaczone miejsca. Przemieszczanie ważących kilka ton Moai miało być możliwe dzięki drewnianym palom, które w niewielkich odstępach rozkładano na 18-kilometrowej trasie. Wg ekspertów ten sposób transportowania posągów spowodował niemal całkowite wyginięcie drzew na wyspie. Teoria ta jednak w ostatnich latach została obalona, bowiem wg najnowszych badań, za wyginięciem drzewostanu na Wyspie Wielkanocnej stoją ponoć… szczury. Mają o tym świadczyć odnalezione przez archeologów zachowane do tej pory nasiona, z których większość ma ślady szczurzych zębów. Inna z teorii mówi, że rzeźby transportowano w pozycji pionowej z wykorzystaniem lin.
– Eksperci mogą sobie mówić, co chcą – przekonuje Suri Tuki, jeden z przewodników na wyspie. – My znamy prawdę. Te posągi chodziły! – dodaje. W jego słowa do dziś mocno wierzy wielu mieszkańców Wyspy Wielkanocnej.