„Chceta szopa”? – taki świąteczny okrzyk można było usłyszeć przed laty w podprzeworskich Urzejowicach. I nie chodziło bynajmniej o urocze zwierzątko, a widowisko z szopką w roli głównej. Kulisy świątecznych tradycji odsłania KATARZYNA IGNAS, etnograf Muzeum w Przeworsku.
– Kiedy pojawiły się szopki?
– Dokładnie w tym roku tej tradycji „stuknęło” 800 lat.
– A komu ją zawdzięczamy?
– Św. Franciszkowi z Asyżu. W 1223 r., w miejscowości Greccio we Włoszech, gdzie miał swoją pustelnię, Święty ustawił żłóbek z sianem, figury Bożego Narodzenia: św. Józefa, Matki Bożej i Dzieciątka Jezus, przyprowadził wołu i osła.
Nie wiemy, jak potoczyła się ta tradycja bezpośrednio po 1223 r., niemniej to, co przetrwało do naszych czasów, to zwyczaj ustawiania szopek, jako dekoracji kościoła. Praktykowały go zakony franciszkańskie czyli kapucyni, bernardyni i franciszkanie.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Ostatnia wigilia Tomka Beksińskiego
Szopki ruchome wyszły w świat
– Jak wyglądały te szopki?
– To zależało już od pomysłowości, fantazji i zmysłu plastycznego braciszków czy ojców. Oczywiście starano się uatrakcyjnić to „przedstawienie” aby zachęcić wiernych do odwiedzania kościołów. Tradycja ta była mocno ugruntowana już w XVIII w.
Według opisu księdza Jędrzeja Kitowicza z tego czasu, szopka ta była ruchoma: poruszały się poszczególne postaci, a jej elementy obracały się i hałasowały.
– Z pewnością budziła zainteresowanie…
– Ruchome szopki były atrakcyjne do tego stopnia, że odwracały uwagę wiernych od tego, co dzieje się w kościele. Stąd też w XVIII w. zabroniono ich w świątyniach – stanęły tam ich skromniejsze wersje.
– Szopki ruchome jednak zupełnie nie zniknęły…
– Z kościoła wyszły w świat. Mówimy tu o tradycji szopek kolędniczych, czyli obchodzenia domów z makietą szopki wraz z kukiełkami. Na pewno zwyczaj ten był już obecny na początku XIX w.
– Proszę zdradzić coś więcej.
– Kolędnicy budowali miniaturę szopki. W takiej najprostszej wersji miała ona formę budynku – często z wieżami, czasem prostego domku z malutką scenką. Jedna lub dwie osoby animowało, czyli poruszało kukiełkami wyobrażającymi postaci, które składały dary Świętej Rodzinie – zwykle nieruchomej.
Zawsze towarzyszyło temu kolędowanie – w naszym regionie ta najpopularniejsza zaczynała się od słów „Do nóg twoich się zbliżamy, upadamy”. Jeżeli było śpiewanych załóżmy 25 zwrotek kolędy, to w każdej ukazywały się inne pary postaci: pastuszkowie, muzykanci, Krakowiacy, Żydzi, Cyganie, medycy… I te właśnie grupki pojawiały się w przebiegu „teatrzyku”. Wizyty kolędników oczekiwano, bo była to ogromna atrakcja w okresie świątecznym. Czasami kolędnicy umawiali się z poszczególnymi rodzinami, domostwami że przyjdą ich odwiedzić – zwykle wieczorową porą. Na to przedstawienie schodzili się krewni i sąsiedzi.
– Czy pobierano za nie opłaty?
– Kolędników częstowano przede wszystkim jedzeniem świątecznym – to były placki, ciastka, kiełbasa czy specjalne pieczone bułeczki z nadzieniem tzw. szczodraki. Ci, konsumowali je na miejscu, brali za pazuchę lub do torby, którą zwykle nosił Żyd bądź Dziad.
Jeżeli to byli dorośli młodzieńcy to częstowano ich też alkoholem – np. winem, które piło się w okresie świątecznym. Tych grup, w zależności od tego, czy wieś była większa czy mniejsza, było kilka. Wiemy z opowiadań starych kolędników, że często ze sobą rywalizowały – a czasem dochodziło nawet do bójek.
Dlaczego kukiełki nazywano bożkami?
– Przygotowując szopki trzeba się było sporo napracować. Jak przy tej z Chałupek z lat 60. XX w., w której „występowały” aż 32 kukiełki!
– Innym czasochłonnym przykładem jest dwupiętrowa szopka z Rudołowic. Poszczególne scenki otwierały się w niej na zasadzie teatru średniowiecznego czy renesansowego. Równoległe sceny widzimy w jednym czasie, ruchome i nieruchome. Szopki często były też podświetlane – czy to świeczkami czy później już żarówkami na baterie. Kukiełki mogły być rzeźbione w całości z drewna lub miały drewniany korpus ubierany w szmatki. Zależnie od pomysłowości i dostępu do materiałów można było uczynić te figurki bardziej barwne, podkreślić atrybuty konkretnych postaci.
– W inscenizacje szopek angażowały się całe rodziny…
– Było łatwiej przygotować szopkę w gronie domowników. Mamy piękne przykłady trzech rodzin z Markowej: Mrozów, Gorzkowiczów i Szylarów, które przygotowywały wspaniałe szopki z bożkami.
– Z bożkami?
– Tak nazywano kukiełki w szopce. Ich nazwa wzięła się z bardzo archaicznych, jeszcze przedchrześcijańskich wierzeń. Wierzono, że domem opiekują się duchy zmarłych osób z rodziny, które odeszły z tego świata w sposób naturalny. Stąd po śmierci nie stają się demonami, tylko dobrymi duchami. Zostawiało się im okruchy, coś do jedzenia. Wyobrażano je sobie właśnie w postaci malutkich ludzików, ludków, bożków, ubożąt. Określenie to znane jest także z powieści Marii Konopnickiej „O krasnoludkach i sierotce Marysi”.
Obecna także w sztuce
– Motyw szopki obecny jest też sztuce. Nie szukając daleko – np. na XVIII-wiecznym obrazie zamówionym przez przeworskiego mieszczanina, który jest w zbiorach waszego muzeum…
– To może nie tyle sama szopka, co przedstawienie Bożego Narodzenia w malarstwie. Chyba każdy wybitny malarz takie przedstawienie popełniał, bo była to tematyka zamawiana do kościołów i popularny motyw w malarstwie religijnym.
W przypadku naszego obrazu „Adoracja pod szopką” możemy zastanawiać się, co było powodem zamówienia właśnie akurat tego obrazu i podziwiać inwencję autora.
Jego przedstawienie Świętej Rodziny jest niebanalne, bo związane z regionem. Autor nie ograniczył się tu tylko do sztampowej grupy składających dary, a poszerzył ją o grupę muzykantów ubranych w stroje regionalne. Dzieło wykonał prawdopodobnie malarz cechowy, czyli taki, który wykonywał obrazy do dekoracji wnętrz domów zamożnych mieszczan, na zamówienie. Nie możemy mieć jednak pewności, że obraz namalowała jedna osoba.
– Dlaczego?
– Malarstwo cechowe charakteryzowało się tym, że malarze skupieni w cechu tworzyli poszczególne partie obrazu. Mogło powstawać kilka dzieł i każdy malarz malował jego inną część. Na naszym, widzimy osoby przedstawione w różny sposób – mają inne rysy twarzy. Możemy się więc domyślać, że malowało te postaci kilka osób, a obraz był tworzony etapami.
Zachwycają w kościołach i nie tylko…
– Współcześnie, szopki spotykamy przede wszystkim w kościołach…
– … powraca się też do tradycji św. Franciszka z Asyżu, czyli żywych szopek. Z oczywistych przyczyn znajdują się one poza budynkiem świątyni. Sprowadza się zwierzęta, a zaangażowane w przedstawienie osoby przebierają się w postaci św. Józefa, Matki Bożej. Niektóre miejscowości organizują nawet konny przyjazd Trzech Króli. Zaprasza się grupy śpiewające i muzykujące, które kolędują…
M.in. w naszym regionie można też spotkać ciekawe, prywatne inicjatywy szopek – jak słynna już, ruchoma w Różance k. Strzyżowa, pojawiają się one też np. w przedszkolach czy w przestrzeni miejskiej.
– Te mniejszych gabarytów tworzy się z najróżniejszych materiałów: od papieru, drewna – po czekoladę i pierniki…
– Nie ma tutaj żadnych ograniczeń. Jest to ogromny kontrast względem bardzo ubogich, najstarszych szopek domowych. Często wykorzystywano w nich postaci wycięte z kartek świątecznych, z gazety. Wycinano nawet postacie narysowane na papierze. Czasem strugano z drzewa figurki.
– A czy jest szopka, która na Pani osobiście zrobiła największe wrażenie?
– 2 lata temu zasiadałam w komisji konkursu na szopkę domową, organizowanego przez przemyskie Centrum Kulturalne. Jedna szczególnie zwróciła moją uwagę. Była wykonana z rzeczy dosłownie wyjętych ze śmietnika – wykorzystano tam nawet zużytą maseczkę.
Ogromnie mnie wzruszyła, odstawała od przepięknie wykonanych, konkursowych szopek; była taka skromna i… bezbronna, w jakiś szczególny sposób opowiadała o losie człowieka. Pamiętam, że nagrodziłam ją osobistym wyróżnieniem. Po prostu chwyciła mnie za serce…
Rozmawiała Aneta Jamroży