Święta, święta i po świętach… A dla wielu rodaków także po ich oszczędnościach, które wydali, by urządzić tegoroczną Wielkanoc, najdroższą od 30 lat.
Powszechne były opinie, że tegoroczne święta większość rodzin spędziła znacznie skromniej. Mówili o tym zwłaszcza emeryci, którzy nie kryli, że kupowali mniej, niż dawniej, wybierając ponadto produkty tańsze, czyli gorszej jakości. W wielu domach przy krojeniu cebuli łzy w tym roku płynęły podwójnie. Po pierwsze tak, jak to zwykle przy krojeniu cebuli bywa, a po wtóre, że jej cena wzrosła o… ponad 320 procent! Zwykła cebula stała się u nas symbolem szalejącej drożyzny i gigantycznego wzrostu cen niemal wszystkich towarów. „Żeby w tych czasach żyć dostatnio, trzeba by być Rockefellerem” – słyszało się narzekania.
Tak się akurat złożyło, że w czasie świąt natrafiłem na fragmenty życiorysu Davida Rockefellera, opracowane na podstawie jego książki pt. „Wspomnienia”. I choć wszyscy wiedzą, że był bajecznie bogaty, to pewnie nie wszystkim wiadomo, iż w chwili śmierci ten przemysłowiec zwany „królem nafty” dysponował majątkiem szacowanym na około trzy miliardy dolarów, choć krążyły też wieści, że był to szacunek zaniżony.
Arcybogaty Rockefeller, który mawiał, że dla niektórych fortuna jest raczej darem szatana niż korzyścią, miał też arcybogaty życiorys. W krótkim felietonie nie da się go streścić, ale warto zaznaczyć, że potrafił hojnie dzielić się swoimi wielkimi pieniędzmi. „Zarobiłem wiele pieniędzy, ale równie dużo rozdałem – wyznał. – Nie ma sensu w posiadaniu, jeśli nie możesz się dzielić”.
Czynił zatem bardzo podobnie, jak władze Prawa i Sprawiedliwości, które też szczodrze obdarowują grubymi milionami. Z tym tylko, że Rockefeller obdarowywał swoimi pieniędzmi, zaś PiS obdarowuje swoich i to nie swoją, tylko naszą kasą, tudzież zapożyczoną, gdyż Polska jest już zadłużona na 1,5 biliona zł, a niektórzy twierdzą, że ta kwota jest jeszcze wyższa.
Ze świątecznymi zakupami nie musiał liczyć się prezes NBP Adam Glapiński, dla którego takie wydatki to dziecinna igraszka. Zresztą opowiadał niedawno, że wziął notes i długopis, poszedł do najbliższych sklepów i bardzo się zdziwił, że „media z niepolskim kapitałem” straszą niebotycznym wzrostem cen, co jego zdaniem jest wierutną bzdurą. Zresztą już wcześniej na konferencjach prasowych pocieszał naród, że wcale nie jest tak źle, a niebawem będzie jeszcze lepiej, przez co wielu ekonomistów uznało go za bankowego dyletanta. Ale on, plotąc te bajki, miał zapewne siebie na myśli, gdyż w ub. roku zarobił 1 317 379 zł brutto, tj. 109 781, 58 zł miesięcznie.
Według danych GUS, średnioroczna inflacja wyniosła w ub. roku 14,4 proc., zaś wynagrodzenie Glapińskiego wzrosło aż o 18,07 proc. Czyli wcale nie jest takim dyletantem, za jakiego go uważano, gdyż siebie i zarząd NBP hojnie zabezpieczył. Ale może była to po prostu taka rekompensata za trudy i znoje, z jakimi borykał się przez długie lata. „Całe życie żyłem skromnie, jak by to powiedzieć, ubogo. Ale szczęśliwie. A na starość, jak już zdrowie tak nie dopisuje, to więcej zarabiam, bo całe życie pracowałem” – przyznał biedaczek, czym tak mnie wzruszył, że miałem w oczach łzy większe, niż przy krojeniu najdroższej cebuli.
Wracając do Rockefellera, to dożył on 101 lat, pracując niemal do ostatniej chwili, czego prezesowi Glapińskiemu szczerze życzę. Byle tylko na innym stanowisku.