Przez media przetoczyła się sensacyjna na pozór wiadomość o tym, że minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie Zbigniew Ziobro nosi przy sobie gnata, tzn. klamkę, czyli pistolet. O zdarzeniu zrobiło się głośno, potem sprawa lekko przycichła, ale warto do niej dorzucić jeszcze jeden drobny wątek.
Żeby nie przynudzać, przypomnę tylko w skrócie, że ów minister i prokurator generalny uczestniczył w publicznej uroczystości w Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów. Gdy składał kwiaty i musiał się schylić, to akurat zawiał figlarny wietrzyk, który podwinął połę marynarki Ziobry, a wtedy uczestnicy imprezy ujrzeli pasek od spodni ministra. Nie wzbudziłoby to większego zainteresowania, gdyby nie taki drobiazg, że za paskiem zobaczyli broń.
„Po co ministrowi taka spluwa, skoro stale ma przy sobie funkcjonariuszy Służby Ochrony Państwa?” – zastanawiali się ci, których nieco zdumiała za pasem broń, choć na dobrą sprawę mógł mieć jeszcze, jak w znanej pieśni, topór co błyszczy z dala.
Nie będę się wymądrzał i przytoczę Andrzeja Mroczka, b. policjanta wydziału do walki z terrorem kryminalnym Stołecznej Komendy Policji, a obecnie eksperta do spraw terroryzmu, czyli autorytet, który orzekł, że jego pierwszym skojarzeniem było stwierdzenie: „o, szeryf na Dzikim Zachodzie”. Po czym dodał, że jest to precedens na skalę nie tylko polską, a światową. „Bo ja nie przypominam sobie, aby jakiś minister kraju zachodniej Europy, w ogóle jakiś urzędnik wysokiego szczebla nosił broń do ochrony osobistej(…) I sprawa zasadnicza. Ta broń za paskiem ministra Ziobry pokazuje, że on najwyraźniej nie ufa funkcjonariuszom SOP”. A potem Mroczek już chyba dorzucił małą złośliwość: „Gdyby nastąpiło zagrożenie, on i tak nie zdążyłby dobyć tej broni i się ochronić”.
Najlepiej zaś skomentował to generał Adam Rapacki, były szef MSWiA nadzorujący policję i Biuro Ochrony Rządu, czyli dzisiejszą Służbę Ochrony Państwa, który rzekł krótko: „Słabo to wygląda”.
Może dlatego, że jestem w tych sprawach totalnym laikiem, to wyznam szczerze, że mnie całe to zdarzenie jakoś specjalnie nie zaskoczyło.
Czy zauważyliście, jakim krokiem chadza minister i prokurator Ziobro? Taż to jest wypisz wymaluj krok kowbojski, jakim bohaterowie westernów wchodzą np. do saloonów. On zaś takim krokiem wchodzi nawet do Sejmu, czyli ma w sobie coś jakby z szeryfa, co na tym stanowisku nie jest bez znaczenia. Wyróżnia się przy tym niezwykle śmiałymi słowami, którymi potrafi „strzelać” nawet w kierunku samego premiera. Ten zaś, zamiast zaraz po takiej serii wyrzucić go z rządu na zbitą twarz, bije podwładnemu brawo i przymila się, jakby już wcześniej wiedział, co ten nosi za paskiem u spodni.
Oczywiście nieco ironizuję, ale tylko dlatego, że minister Ziobro, w co aż trudno uwierzyć, chciał kiedyś zostać… księdzem! I to nie jest żart. W ostatniej chwili zmienił jednak zdanie i wyznał szczerze, iż miał w rodzinie trzech księży. „Babcia też chciała, bym został księdzem, ale mnie się bardzo podobały dziewczyny” – ujawnił bez ogródek.
Już widzę ministra Ziobrę w filmowej roli kowboja-playboya w jakimś polskim westernie, kręconym np. w Bieszczadach, choć jego koledzy twardo głoszą, też bez ogródek, że z pewnością byłby świetnym księdzem, a nawet biskupem.
Może istotnie byłby to trafniejszy wybór, bo choć pewnie Kościół sporo by na tym stracił, ale za to ile zyskałaby nasza polityka.