Kłopoty to moja specjalność, mawiał pewien detektyw ze znanego opowiadania Chandlera. Dalibóg i na naszym Podkarpaciu też ich nie brakuje, a część, jak na złość, generujemy sobie sami.
Zanim zaczęła się wojna w Ukrainie, Rzeszów znany był ze słynnego pomnika, który oprócz nazwy oficjalnej doczekał się wielu określeń, ale niektóre nie nadają się do przytoczenia. I oto po latach historia powoli zatacza koło i pojawiają się głosy aby monument zburzyć. Pikanterii dodaje fakt, że budowali komuniści, a burzyć chcą politycy znani ze swoich prawicowych poglądów, na dodatek raczej nie mieszkający w Rzeszowie. Całość wieńczy okoliczność, iż właścicielami pomnika są ojcowie bernardyni, których postawę wokół tej sprawy uznać należy za chwiejną. Choć brak jasnego stanowiska w sprawie i czytelnej deklaracji z ich strony, to raczej nie ulega wątpliwości fakt, iż zdecydowana większość rzeszowiaków, chce pozostawienia pomnika na swoim miejscu.
Oczywiście obiekt nadszarpnięty zębem czasu należy poddać modernizacji, być może usunąć kontrowersyjne ozdoby lub dodać nowe elementy. Ale odwlekanie tej oczekiwanej przez mieszkańców decyzji nie służy żadnej ze stron, które rozmawiają w tej sprawie. Może po prostu oddać obiekt miastu, czas Wielkanocy powinien służyć takim refleksjom. Niech będzie jak w Biblii – co boskie Bogu, co ludzkie ludziom.
Wojna w Ukrainie przyniosła nieoczekiwanie problem zbożowy. Brak możliwości wysyłki zbóż z ukraińskich portów przez Morze Czarne do Afryki, spowodował iż zostało ono skierowane do naszego kraju, z intencją dalszej ekspedycji z wykorzystaniem kolei a później portów europejskich.
A że dobrymi chęciami jest wybrukowane piekło, to spora część dostaw została w Polsce na zawsze. Elewatory z ukraińską pszenicą i kukurydzą wypełnione są pod korek i dopiero gwałtowne protesty rolników, zmuszają władze do szukania rozwiązań. Trochę późno, bo sytuację można było przewidzieć i reagować wcześniej. A tak ceny spadły na tyle, że nie pokrywają kosztów produkcji, suszenia i przechowywania i najbardziej poszkodowani są polscy rolnicy, głownie podkarpaccy, bo bliskość granicy ma swoje konsekwencje.
Było o pomniku i o zbożach, czas wspomnieć o najsłynniejszej łące w Polsce, na której ponoć za wiele lat ma powstać słynny port komunikacyjny. Pół tysiąca ludzi pilnuje tej łąki i czyni wiele aby było o nich głośno, głównie ze względu na uzyskiwane zarobki. Dodatkowo to liczne grono postanowiło opleść cały kraj siecią szybkich kolei, nie zawsze zważając na to, że przyszłe pociągi przejeżdżałyby przez środek czyjegoś domu. Podrzeszowska Jasionka zaczyna być znana nie tylko z lotniska, ale z problemu kolejowego także. Za to w jednym ze śląskich miast twórcy koncepcji postanowili na rzecz szybkiej kolei wyburzyć aż 500 domów. A co, jak rozmach to rozmach. Pytanie tylko, czy oni mają wszystko po kolei?
W minionym ustroju władza dzielnie stawiała czoła problemom, które sama stwarzała. Mam nieodparte przekonanie, że równie dzielnie zmierzamy w tym samym kierunku. Pytanie tylko – po co?
A przecież ani Pomnik Walk Rewolucyjnych nie jest potrzebny Kościołowi, ni nadmiarowe zboże nie powinno zalegać w krajowych magazynach, ani jakakolwiek, najbardziej nawet słuszna inwestycja, nie powinna czynić ludziom krzywdy. Niby takie proste, a jednak kłopoty to nasza specjalność.