W naszym kraju dzieje się coś absolutnie nieprawdopodobnego. Okazuje się, że można w Polsce iść normalnie do apteki, by zrealizować legalnie wystawioną receptę i… trafić na policję, bo nadgorliwa farmaceutką nabierze przekonania, iż mamy zamiar wywołać poronienie.
Żart? Skądże, to się naprawdę zdarzyło w krakowskiej Nowej Hucie. Zacznijmy jednak od początku.
Otóż 13 lat temu pani Katarzyna i pan Bartłomiej kupili dla swej córki, pasjonatki jazdy konnej, konia. „Po domowemu” nazwali go Bazyl i traktują go jak członka rodziny. A co za tym idzie, teraz, gdy Bazyl jest już staruszkiem, dbają o niego i leczą go. Bo Bazylowi doskwierają m.in. wrzody żołądka.
Konia diagnozowała zajmująca się tym schorzeniem lekarka weterynarii z północy Polski. Po wykonaniu Bazylowi gastroskopii zapisała mu lek o nazwie Arthrotec. Jedną z dwóch substancji czynnych w tym leku jest mizoprostol, który może wywoływać poronienie i przedwczesny poród.
Właściciele konia byli tego świadomi, bo pani weterynarz poinformowała o tym ich córkę i wspomniała, że mogą być pytania przy realizacji recepty. Radziła się tym jednak nie przejmować, bo w razie wątpliwości farmaceuty, chętnie potwierdzi osobiście autentyczność recepty i dane swego pacjenta.
Jako, że Bazyl waży 700 kg recepta opiewała na 90 opakowań leku po 20 tabletek w każdym. Takiej ilości tego specyfiku nie ma z reguły w żadnej aptece, trzeba jakąś wybrać, by lek zamówiła. Padło na jedną z nowohuckich aptek.
Pan Bartłomiej pojechał w wyznaczonym przez aptekę terminie odebrać lek dla Bazyla. Już w czasie do apteki odebrał od farmaceutki SMS-a, że ta ma wątpliwości co do leku i go nie wyda, a może nawet wezwie policję. Krakowianin postanowił jednak pojechać do apteki i sprawę wyjaśnić. Sądził, że będzie to łatwe. Farmaceutka miała numer telefonu pani weterynarz, na recepcie było napisane, że lek jest dla konia wraz z podaniem jego wagi.
Mylił się jednak – farmaceutka leku nie wydała i wezwała policję. Ta zabrała pana Bartłomieja radiowozem na komendę. Pozwolono mu napisać SMS-a do żony i odebrano komórkę. Tymczasem farmaceutka swoim samochodem pojechała, by złożyć zeznania. Wyjaśnianie sprawy trwało 5 godzin. Żona pana Bartłomieja, Katarzyna dotarła na komendę. Wspólnie wytłumaczyli policjantom sytuację. Ci dziwili się, że farmaceutka nie rozmawiała z panią weterynarz, która wystawiła receptę i od razu ich wezwała. Tak czy owak ustaliwszy, że z receptą wszystko jest w porządku, poinformowali o tym nadgorliwą farmaceutkę i nawet zaoferowali asystę przy odbiorze leku.
Opiekunowie Bazyla pojechali jednak sami. Na miejscu dowiedzieli się, że… lek został już odesłany. Gdy dali do zrozumienia, że w to nie wierzą, farmaceutka powiedziała, że byłaby niekonsekwentna wydając im teraz medykament. Poinformowała też, że dzwoniła do swoich zwierzchników i ustaliła, że musi skonsultować wydanie go z nadzorem weterynaryjnym i jeśli ten się zgodzi dopiero wyda lek.
– Mąż koleżanki poszedł kupić do apteki przepisane przez weterynarza lekarstwo na wrzody dla konia. Tak, tak, został przed chwilą zatrzymany w aptece przez policję, że chce wywołać poronienie. Zorganizowaliśmy pomoc prawną. Nie ma ratunku dla tego kraju – tak oto pisał w piątek (17 marca) na Twitterze sędzia Maciej Czajka z Krakowa, znajomy opiekunów Bazyla, gdy pan Bartłomiej był jeszcze na komendzie policji.
Ktoś mógłby powiedzieć – No i cóż się stało? Farmaceutka nadgorliwa, ale wszystko skończyło się dobrze i nie ma sprawy. Otóż sprawa jednak jest. Skutki uboczne w postaci możliwego poronienia i przedwczesnego porodu mają leki na różne schorzenia ordynowane ludziom i zwierzętom. Wydaje się je tylko z przepisu lekarza. Jeśli farmaceuta ma jakiekolwiek wątpliwości co do zasadności przepisania danego leku przez lekarza, czy weterynarza, może się z nim skontaktować.
Traktowanie jak potencjalnego przestępcę każdego, kto przyjdzie z receptą na lek mający wspomniane skutki uboczne, to rodzaj represji. Farmaceutka powinna zostać ukarana za bezzasadne wezwanie patrolu policji, a policja sprawę powinna wyjaśnić w 10 minut kontaktując się z panią weterynarz, a nie w 5 godzin! Tak działa się w normalnych państwach, tyle że… u nas nie jest normalnie.