Zespół Krajowej Grupy Spożywczej Arki Gdynia wygrywając w Łańcucie z Muszynianką Domelo Sokołem zapewnił sobie utrzymanie. Trener Wojciech Bychawski nie ukrywał ogromnego wzruszenia jak i odniósł się emocjonalnie do sytuacji z Dariuszem Kaszowskim.
KOSZYKÓWKA. ORLEN BASKET LIGA
– Podziękowania i wyrazy szacunku dla moich zawodników – mówi trener Wojciech Bychawski. – Gratuluję im za cały ten sezon, za ostatnie mecze i za ten dzisiejszy. Dziękuję również drużynie Sokoła i Markowi Łukomskiemu za, jak uważam, zawody godne Orlen Basket Ligi. Przykro mi że w takiej sytuacji wygraliśmy ten mecz, ale to jest sport i niestety musimy sobie z tego zdawać sprawę. Myślę, że takie mecze, to też jest trochę podziękowanie od losu i Pana Boga, za szesnaście lat mojej pracy trenerskiej. Za różne sytuacje życiowe i za to ile musiałem poświęcić temu, żeby być w tym miejscu gdzie jestem i z tymi ludźmi, z którymi jestem. Dla mnie niecelne rzuty wolne Tylera Cheese’a i dwie niecelne” otwarte „trójki” do kosza rywali są czymś, czego nie umiem wytłumaczyć, są to rzeczy dla mnie niezrozumiałe. Niezrozumiałym też jest dla mnie to, po co mamy system powtórek, skoro podejmowane są kontrowersyjne decyzje w końcówce, bez obejrzenia wideo. Myślę, że jak ktoś obejrzy na zimno tę sytuację w telewizji, to będzie mógł ocenić ją sam – mówi Bychawski.
Graczom trzeba ufać
Szkoleniowiec zespołu z Gdyni odniósł się też do osób, który nie szczędziły słów krytyki pod adresem jego drużyny. – Wbrew temu co mówiło wiele osób i wbrew temu, co działo się od początku sezonu zostajemy w lidze tym młodym składem – mówi trener ekipy z Gdyni. – Słyszałem różne głosy, ale życzę każdemu, żeby utrzymał w ekstraklasie drużynę z 17-latkami, którzy mają średnio po 15 minut na mecz. Są mecze w których grają mniej, ale też takie w których grają dużo więcej. Drużynę z trzema obcokrajowcami, a przez większość sezonu z jednym, Sethem LeDay’em, kiedy Stefan Kenić był kontuzjowany. Dziękuję mocodawcom projektu za to, że może to nadal funkcjonować. Myślę że właśnie takie mecze pokazują, że warto również to robić dla takich ludzi, jak ci trochę starsi gracze. Wydaje mi się, ze ostatnie krytyczne głosy i informacje, odnośnie słabej gry Andrzeja Pluty, tego, że zagra dziś w masce, ze złamanym nosem, których ani Andrzej ani my nie komentowaliśmy, to komentarz został oddany w tym meczu na boisku. To co pokazał chyba mówi samo za siebie. Graczom trzeba ufać, trzeba ich szanować i trzeba ich próbować zrozumieć. To jest najważniejsze i w sporcie bez tego elementu człowieczeństwa, tego zrozumienia, to choćbyśmy zrobili miliard zagrywek i innych rzeczy, to nic nie osiągniemy. Tak uważam i tak zawsze będę uważa, nawet czasami kosztem sportu – stwierdza szkoleniowiec zespołu z Gdyni.
Nie można tak traktować ludzi
Widać było tuż po końcowej syrenie u trenera Wojciecha Bychawskiego ogromne wzruszenie. W oczach pojawiły się nawet łzy…- Dwadzieścia parę lat temu przyjeżdżałem tu do starej powozowni grać w koszykówkę, w trzeciej lidze, w barwach zespołu Gorce Nowy Targ – mówi Bychawski. – Graliśmy przeciwko Sokołowi Łańcut i opowiadałem chłopcom, że kiedy jak się biegło dwutaktem, to się po schodach za koszem do góry wybiegało. Prysznic też brało się na piętrze, bo tam była ciepła woda. To były emocje, to były czasy i to było coś wspaniałego. Darek Kaszowski był wtedy na ławce. Pozdrawiam go serdecznie. Przesyłam wyrazy szacunku za wszystko co tu zrobił. Powiem to, bo już mam to gdzieś mimo że nie znam szczegółów, bo mnie one nie obchodzą. Nie można traktować ludzi, którzy oddali całe życie i całe serce jakiemuś miejscu i jakiejś organizacji w taki sposób, w jaki został potraktowany Dariusz Kaszowski, że go tu nie ma. Nie mówię o kulisach, czy o czymś innym. On powinien mieć tutaj honorowe miejsce i na nim siedzieć, nieważne co by się nie wydarzyło i kropka. Koniec polityki. Szesnaście lat pracowałem, od trzeciej ligi amatorskiej, potem drugiej ligi amatorskiej, potem pierwsza, druga, trzecia, znów pierwsza, ekstraklasa, Mistrzostwa Świata, Mistrzostwa Europy itd. To, że jestem tutaj dzisiaj i utrzymałem taką drużynę w lidze to jest coś, czym ja żyję, to całe moje życie i zawodowo wszystko co tak naprawdę mam. Nie chodzę na ryby, mało jeżdżę na rowerze, nie majsterkuję, tylko właśnie mam koszykówkę. W końcu on oddaje pewne rzeczy i ja jestem przeszczęśliwy. Chociaż jeszcze raz powtórzę, że wygrać mecz w takich okolicznościach, z tym co tu się stało, pokazuje czym jest głowa. Nikt mi nie powie, że w tej sytuacji na linii rzutów wolnych Tyler Cheese nie chciał trafić. Myślę, że zorientował się jaka jest waga tego rzutu. Byłem wzruszony, jestem wzruszony i bardzo się cieszę tym, że jestem tu w takich okolicznościach, ale przykro mi, co mówię zupełnie szczerze, że kosztem Łańcuta. Nałykałem się też jednak dużo łez przegranych i wiem jak to smakuje, sądzę że wiem jak smakuje teraz dla łańcucian ta porażka – mówi trener zespołu z Gdyni.
Straszony smsami
Wojciech Bychawski, będąc szkoleniowcem AZS AGH Kraków po meczu w Łańcucie w sezonie 2021/2022 miał pewne zastrzeżenia mówiąc, że karma wróci bo musi być. sprawiedliwość. Po porażce w I rundzie w Gdyni z Sokołem również padły podobne słowa… – Tamte rzeczy, to były wypowiedziane trochę w ferworze emocji. Faul na końcu na Stefanie Keniću, przy rzucie za trzy punkty, był ewidentny i każdy, kto oglądał ten mecz to widział – wyjaśnia trener Bychawski. – Natomiast tam wtedy było trochę takich pierwszoligowych animozji z ludźmi, których wydaje mi się, że tu już teraz nie ma w klubie. To też nie były zachowania sportowe, tylko pozasportowe. Nie lubię kiedy ktoś mnie za kulisami straszy jakimiś smsami, wiadomościami itd. Mógłbym otworzyć ich kulisy, ale nie chcę tego robić i wtedy też o tym mówiłem. Te osoby, które pisały te wiadomości, dobrze wiedzą o czym mówię. Ja jeszcze mam je zachowane, w razie gdyby więc chciały mówić, że tego nie robiły, chociaż myślę, że nie powiedzą. Mam te wiadomości i można być spokojnym że mówię prawdę. Natomiast tu nie ma żadnej karmy. Tu w Łańcucie mam najbliższego przyjaciela, Maćka Klimę, który też oddał tu pół zdrowia za ten klub i za to miejsce. Ja nie życzyłem temu miejscu źle. Ja jestem emocjonalny, a człowiek różnie reaguje. Odnośnie Darka Kaszowskiego nie mówiłem w kontekście personalnie. Ja nawet nie znam szczegółów, ale chyba można zrozumieć o co mi chodzi. Podobnie jak on, oddałem dużo serca klubowi Krakowa i nie wyobrażam sobie, żebym mnie tam nie było. Jestem tam i jestem tam szanowany i hołubiony. Nie chcę się mieszać w politykę, żeby ktoś znów tego źle nie odczytał, ale nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto się ze mną nie zgodzi. Mogą być różne rzeczy, mogą być problemy, nawet natury organizacyjnej, czy kadrowej, ale legenda, to legenda, a miejsce to miejsce. Chyba każdemu w tym kraju Sokół Łańcut kojarzy się z Darkiem i z tym co tu się działo. Życzę Sokołowi wszystkiego najlepszego i myślę że matematycznie jeszcze szansa żeby się utrzymać i trzeba walczyć póki jest piłka w grze. Jeżeli się nie uda, to ja też dwa razy spadałem z pierwszej ligi, do drugiej, z hukiem. Potem do niej wracałem i smakowało to bardzo. Łańcut to fajne miejsce i fajni kibice. Myślę, że jeśli teraz klubowi się nie uda utrzymać, to wróci do tej ligi. Nie wyobrażam sobie tego miejsce na mapie bez koszykówki. Gdy byliśmy na spacerze, to widząc tę powozownię, gdzie kiedyś się grało mecze to człowiekowi aż serce pika. Te emocje, te czasy, ci ludzie, którzy tu grali. Miałem przyjemność biegać po parkiecie z Jarkiem Sówką, z Arturem Szymańskim. To jest kawał historii i nie można tego zaprzepaścić – kończy trener Wojciech Bychawski.
Zespół z Gdyni na trzy kolejki przed końcem rundy zasadniczej może być już pewny utrzymania na kolejny sezon. – Co to był za mecz. Dziękujemy kibicom, bo atmosfera była wspaniała – mówi Grzegorz Kamiński, skrzydłowy Krajowej Grupy Spożywczej Arki. – W czwartej kwarcie zrobiło się naprawdę, naprawdę gorąco, a ta końcówka, to był wielki dreszczowiec. Fajnie, że grając na boisku młodymi zawodnikami utrzymaliśmy prowadzenie. Trochę pokazaliśmy dojrzałość, która w tym sezonie nam uciekała, bo brakowało nam doświadczenia. Ustaliśmy do końca. To było świetne spotkanie i świetna walka. Każdy dołożył cegiełkę i co tu dużo mówić, jesteśmy drużyną. Fajnie, że możemy już trochę odetchnąć z ulgą. Przed nami jeszcze trzy mecze, musimy postarać się lepiej grać i zrobić progres odnośnie następnego sezonu – mówi Kamiński i przyznaje, że prowadząc różnicą 20 punktów jego zespół „podał rękę” rywalom. – Troszeczkę nam uciekła ta chłodna głowa. Zaczęliśmy brać szalone rzuty. Andrzej Pluta i Bryce Alford trafili, ale tak nie można grać przez cały czas. Myślę, że troszeczkę za dziko, za szybko i za bardzo indywidualnie. Nie mówię, że obaj nie trafiają, bo to są świetni strzelcy, jedni z najlepszych w Polsce, ale zabrakło tej chłodnej głowy i wykorzystania naszych wysokich zawodników, bo w tym aspekcie mieliśmy przewagę. Też każdy mecz jest inny, ale absolutnie nie podaliśmy ręki, tylko po prostu uciekł nam ten fokus – mówi Kamiński, którego zespół w meczu I rundy, przegrał 115:118 ale do ostatnich sekund wynik był sprawą otwartą, podobnie jak teraz. – Takie małe déjà vu. Całe szczęście zagraliśmy bardzo dobrze i przede wszystkim bardzo cierpliwie. Poszukaliśmy swoich przewag. Udało się trafić kilka bardzo ciężkich rzutów. W tej końcówce udało się tym razem pokazać chłodną głowę i talent – kończy skrzydłowy zespołu z Gdyni.
PRZECZYTAJ TEŻ: W Łańcucie potrzeba już cudu (WIDEO, ZDJĘCIA)