REKLAMA

Super Nowości - Wolne Media! Wiadomości z całego Podkarpacia. Rzeszów, Przemyśl, Krosno, Tarnobrzeg, Mielec, Stalowa Wola, Nisko, Dębica, Jarosław, Sanok, Bieszczady.

czw. 21 listopada 2024

Marek Zub, trener Stali Rzeszów: Chińczycy pracują na 100 procent

– Nawyków nie przenoszę. Natomiast zawsze starałem się za granicą sprzedawać coś z Polski – mówi Marek Zub, trener Stali Rzeszów (Fot. Stal Rzeszów)

Rozmowa z MARKIEM ZUBEM, trenerem Stali Rzeszów, który korzystając z przerwy w sezonie, opowiedział Super Nowościom o swojej pracy za granicą, gdzie odnosił największe sukcesy.

PIŁKA NOŻNA. FORTUNA I LIGA

– Nie o Stali Rzeszów chciałbym porozmawiać, a o pana ciekawej przygodzie za granicą. Nim jednak poruszę ten wątek, zapytam o coś, o czym mało kto wie. Jako junior, był pan powoływany do młodzieżowych reprezentacji Polski.

– Tak. W wieku 18-19 lat byłem powoływany na różne konsultacje czy mecze towarzyskie. Znalazłem się w szerokim kręgu zainteresowania trenera w roczniku U-19.

Co ciekawe, to było dopiero po roku mojego funkcjonowania w klubie. Widocznie coś się trenerom podobało w mojej osobie, ale nie udało mi się wystąpić w turniejach eliminacyjnych bądź mistrzowskich. Nie zagrałem też w żadnym oficjalnym meczu.

Marek Zub: miałem na odpowiedź 2 minuty

– Natomiast po latach trafił pan do sztabu reprezentacji Polski pod wodzą Waldemara Fornalika. Z najlepszymi polskimi piłkarzami pan jednak nie popracował, bo w nieoczekiwanym momencie zadzwonił pewien telefon…

– Może to ciekawa historia i nie każdy trener ją przechodził. Dla trenera praca w reprezentacji jest wielką nobilitacją, sprawia, że człowiek czuje się wyróżniony. Tak się złożyło, że dostałem propozycję współpracy od Waldemara Fornalika, ale jak to bywa w życiu, nie zadowalała mnie rola asystenta selekcjonera reprezentacji. Wybrałem pracę samodzielną w Wilnie. Co ciekawe, siedząc przy stole ze sztabem szkoleniowym reprezentacji, trener Fornalik wyznaczył nam zadania. Jednym z moich zadań była obserwacja przeciwników.

Pamiętam, że miałem lecieć do Mołdawii na obejrzenie meczu jej kadry, żeby przedstawić analizę mołdawskiej gry. Na stole leżał bilet lotniczy i w pewnym momencie zadzwonił do mnie dyrektor sportowy Żalgirisu Wilno i zapytał, czy jestem zainteresowany prowadzeniem drużyny.

Miałem na odpowiedź 2 minuty. Siedziałem z kolegami, poprosiłem o chwilę przerwy, wyszedłem, i w drodze z pomieszczenia na korytarz podjąłem decyzję. Nie wiedziałem jeszcze, jak to powiem mojemu przyjacielowi, trenerowi kadry. To był trudny moment. Wróciłem z korytarza i zakomunikowałem całą sprawę. Było trochę zamieszania, niemniej selekcjoner zachował się z klasą. Powiedział: Marek, rozumiem, to jest twoja decyzja. Do dziś jesteśmy przyjaciółmi. Moja przygoda z reprezentacją trwała około miesiąca (uśmiech).

– I ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Żalgiris po 14 latach odzyskał tytuł mistrzowski, a w kolejnym roku obronił pan tytuł. Zapytam wprost – jak zdobywa się mistrzostwo Litwy?

– Kluczem było oparcie drużyny na młodych litewskich piłkarzach. Mimo że Litwa otwarta jest na licznych zawodników zza granicy, zacząłem od zebrania piłkarzy, którzy może nie do końca byli doceniani i znani. Oczywiście, mieliśmy istotnych graczy spoza Litwy, m.in. dwóch Polaków: Kamila Bilińskiego i Jakuba Wilka, ponadto z Japonii, Kazachstanu czy z Brazylii. Oni też w dużym stopniu mieli wpływ na wynik.

Moi zawodnicy rozumieli, że nade wszystko liczy się dobro zespołu, a nie umiejętności indywidualne. To trzeba zrozumieć i zaakceptować, bo inaczej żadnego mistrzostwa nie da się wywalczyć. Wpływ na wynik ma bowiem cała drużyna, łącznie z zawodnikami rezerwowymi. To, jak trener korzysta z tej grupy, ma podstawowy wpływ na to, jak drużyna w danym sezonie będzie funkcjonowała.

Marek Zub podczas jednej z konferencji Stali Rzeszów (Fot. Stal Rzeszów)

– W Polsce lub w innych krajach znane są huczne fety po wywalczeniu mistrzostwa. Na Litwie sportem nr 1 jest koszykówka, więc podejrzewam, że podobnych celebracji nie było.

– Wielkich fet nie było, ale występowały te same emocje. Mimo że Litwa jest małym krajem, to jednak jest to ten sam wymiar święta. Nie jeździliśmy odkrytym autobusem po Wilnie, ale była impreza wewnętrzna z dyskoteką, z wręczeniem medali, nagród, dobrą kolacją, programem artystycznym. Robiliśmy np. film z mistrzowskiego sezonu, trochę pół żartem, pół serio. Humorystyczna część wieczoru, ale o to w tym wszystkim chodzi.

– Z Żalgirisem zdobywał pan również trzy krajowe puchary i superpuchar, ale zapewne szczególnie miło wspomina pan wyeliminowanie Lecha Poznań z el. Ligi Europy.

– Zdecydowanie. Lech był bezwzględnym faworytem. Przypomnę taką historię. W Lechu grał kolumbijski obrońca Manuel Arboleda – piłkarz naprawdę grający na wysokim poziomie. Jeden z dziennikarzy zapytał mnie: jak pan zamierza wygrać skoro Arboleda zarabia więcej niż pana cały zespół. Odpowiedziałem, że to mnie zupełnie nie interesuje, o tym porozmawiamy po meczu.

– I wrócił pan do tego tematu?

– Nie chciałem do tego wracać. Pierwszy mecz graliśmy u siebie, przyjechało wielu dziennikarzy z Polski. Zapytano mnie, ile proc. szans daję sobie na wygraną. Odpowiedziałem, że daję Lechowi 20-30 proc. szans, że przejdzie do następnej rundy.

Po meczu zapytano mnie, skąd miałem taką pewność. Powiedziałam, że to żadne przewidywanie. Byłem tydzień wcześniej w Poznaniu, obejrzałem mecz Lecha i znając dyspozycję mojej drużyny, uznałem, że jesteśmy w zdecydowanie lepszej formie i spokojnie wygramy.

Jeden drugiego będzie pilnował

– Po litewskiej przygodzie czekała pana wyprawa za Wielki Mur. Chiny to z pewnością jedno z ciekawszych miejsc, gdzie pan żył i pracował.

– Naprawdę ciekawa sprawa. Przeszedłem do zespołu z zaplecza chińskiej ekstraklasy Co ciekawe w 2. lidze, miejscowa federacja nie dopuszcza do gry obcokrajowców. Miałem młodych zawodników, z których najstarszy, bramkarz, miał 30 lat. Począwszy od języka, jedzenia, formy spędzania wolnego czasu, znalazłem się w zupełnie innym świecie, nie tylko jeśli chodzi o życie, ale i o treningi. To, co tam spotkałem, znacznie różniło się od tego, co robi się w Europie.

W Polsce młodzi piłkarze, zapewne nieraz próbowali nie zrealizować w pełni danego ćwiczenia, próbując sobie je skrócić. Wydaje mi się, że to leży trochę w naszej naturze. Natomiast Chińczycy pracują na 100 proc. Można im postawić dwa pachołki i powiedzieć, że biegacie z maksymalną prędkością od jednego do drugiego, bez zwalniania. Powiesz im, że trzeba to zrobić 10 razy i możesz odejść. Jeden drugiego będzie pilnował, żeby było 10 powtórzeń, bo oni mają świadomość, że to jest dla dobra całej drużyny.

Jeżeli ktoś czegoś nie dopracuje, to niedługo odbije się na całym zespole. Oni konkretnie i dosłownie rozumieli przeniesienie treningu na mecz, mimo iż problem językowy był wielki, ponieważ musiałem korzystać z tłumacza, co zabierało czas. Sporo zajęło mi też rozpoznawanie zawodników. Minęło 3 miesiące, zanim w 25-osobowej grupie byłem w stanie, patrząc na jednego powiedzieć, jak się nazywa. Wszyscy z wyglądu są niemal jednakowi, a ponadto mieli podobno brzmiące imiona, i jak się mówiło do jednego, odwracał się drugi, z czym też było wiele problemów (śmiech).

Radość z piłkarzami i sztabem szkoleniowym po zwycięstwie – bezcenne (Fot. Stal Rzeszów)

– W podziw wprawiła mnie historia, kiedy pańscy podopieczni bali się wody w basenie…

– Zdziwiło mnie, że tak wielu nie potrafi pływać albo, że nie chciało wejść do wody. Wydawało się, że to jest naturalne, tymczasem nie dla nich. Nie wiem, z jakiego powodu, nie dociekałem. Mieliśmy wiele możliwości skorzystania z odnowy biologicznej- sauny, baseny itp. Mając takie rzeczy do dyspozycji, oni z tego nie korzystali, w taki sposób, jak powinni. Być może niektórzy stosowali akupunkturę albo inne chińskie zabiegi, żeby się szybciej zregenerować.

Najtrudniej było na Białorusi. Jako naród nie mamy dobrych relacji

– Poza Chinami pracował pan jeszcze na Łotwie, Białorusi i w Kazachstanie. Szczególnie te dwa ostatnie kraje wydają się miejscem niekoniecznie przyjemnym do pracy.

– Najtrudniej było na Białorusi. Niestety, jako naród nie mamy dobrych relacji z Białorusinami – począwszy od spraw rządowych. To, co się dzieje w polityce, w dużej mierze wpływa na to, jak ludzie się do siebie odnoszą. Jeżeli mamy pozamykane granice i nie mamy swobodnego przepływu z jednego miejsca na drugie, to wiadomo, że te bariery w jakimś stopniu odgradzają nas w tych kontaktach. Kiedy byłem tam trenerem, nie wybudowano jeszcze muru na granicy, i choć występowały w miarę normalne relacje, to jednak piłkarzom ciężko było funkcjonować z trenerem, który nie mówi w ich języku.

Dla mnie był to podstawowy problem, że ci zawodnicy podchodzili do trenera z zagranicy z dystansem. Język białoruski bardzo łatwo jest zrozumieć, ale mimo to czułem dystans i chociaż robiłem różne spotkania z piłkarzami, organizując jakieś ogniska, żeby zjednoczyć drużynę, było to trudne. Łatwiej było mi się komunikować przez tłumacza z Chińczykami czy Kazachami. Przykro to mówić, bo wydaje się, że to sąsiedni naród i nietrudny do zrozumienia język, jednak sytuacje polityczne sprawiają, że nie możemy swobodnie funkcjonować.

– Niemniej u pana z komunikacją w większości przypadków nie było problemów. Poza językiem ojczystym mówi pan po angielsku, hiszpańsku, francusku i rosyjsku. Jak pan się tego nauczył?

– Zadecydowały potrzeba i motywacja. Kiedy zdobywałem licencję UEFA PRO, która pozwala pracować na całym świecie, dobrze rozumiałem, że same uprawnienia nie wystarczą, jeśli chce się pracować za granicą. Nie wiem, może mam taki talent, ale jakoś samo to przyszło, nie wiadomo kiedy.

Trener Marek Zub i dziennikarz Super Nowości, Łukasz Szczepanik podczas wizyty szkoleniowca w Zespole Szkół Mistrzostwa Sportowego w Rzeszowie (Fot. Stal Rzeszów)

– Przenosi pan różne wzorce, nawyki spoza ojczyzny na pracę w Stali Rzeszów?

– Nawyków nie przenoszę. Natomiast zawsze starałem się za granicą sprzedawać coś z Polski. Do dziś mam kontakty z niektórymi piłkarzami z innych krajów, którzy śledzą, co się u mnie dzieje i np. przesyłają SMS-y z gratulacjami, a jak nie ma czego gratulować, to z jakimiś słowami otuchy. Wysyłają też swoje zdjęcia, niektórzy już skończyli kariery. To świadczy, że mimo iż nie rozumieliśmy się bezpośrednio, to kontakt pozostał, a to zawsze fajna sprawa.

Udostępnij

FacebookTwitter

Super Nowości - Wolne Media!

Popularny dziennik w regionie. Znajdziesz tu najciekawsze, zawsze aktualne informacje z województwa podkarpackiego.

Reklama

@2024 – supernowosci24.pl Oficyna Wydawnicza „Press Media” ul. Wojska Polskiego 3 39-300 Mielec Super Nowości Wszelkie prawa zastrzeżone. All Rights Reserved. Polityka prywatności Regulamin