Rolnicy z całej Polski szykują się do protestów. Nie wierzą już ministrowi rolnictwa, który złożył obietnice, że poprawi się sytuacja na rynku zbóż. Właściciele gospodarstw nie mają pieniędzy na życie i na żniwa, a rządowych dopłat nie widać.
Rolnicy mówią wprost: – Kończy się kredyt zaufania dla Roberta Tylusa, ministra rolnictwa. Obiecywał konkretne działania, które poprawią sytuację w związku z napływem na polski rynek milionów ton zboża z Ukrainy. Czas ministra się kończy, bo zboże z Ukrainy jak jechało, tak nadal do naszego kraju wjeżdża.
Na razie nie jest znany termin protestów na drogach. Część rolników wybrało się w minioną niedzielę do Warszawy na Marsz 4 czerwca z hasłami sprzeciwu wobec tego, co robi władza PiS. Ale to był jedynie wstęp do planowanego wyjścia na ulice.
POLECAMY: Przełomowy dzień w historii Polski. Pół miliona osób maszerowało w stolicy
Wiesław Gryn, właściciel gospodarstwa rolnego w Rogowie na Lubelszczyźnie i jeden z liderów Stowarzyszenia „Oszukana Wieś” podkreślił, że pieniędzy z dopłat obiecanych przez ministra Tylusa nie widać i prawdopodobnie będą dopiero pod koniec roku.
– Więc z czego mają utrzymywać swoje gospodarstwa rolnicy? – pyta.
Rolnicy są zdesperowani
– Jestem w dramatycznej sytuacji. Mam około 200 ton swojej pszenicy i rzepaku, ale tylko 100 ton mam gdzie składować, a reszty nie mam gdzie złożyć, bo magazyny są zawalone ubiegłorocznymi zbiorami – mówi Stanisław Bartman, gospodarujący na Podkarpaciu na 150 hektarach. Przeważa uprawa warzywniczo-sadownicza, ale ma też sporo pszenicy i rzepaku.
– Już nie wnikam, czy w magazynach jest zboże ukraińskie czy polskie. Ale taka sytuacja w moim gospodarstwie zdarza się po raz pierwszy i nie wiem co mam robić w tej sytuacji. Rząd nie przygotował się na to, że zboża na rynku będzie za dużo i nie będzie gdzie go składować.
PRZECZYTAJ TEŻ: Pielęgniarki i położne mają dość. Szykują protest w Warszawie
Stanisław Bartman jest też prezesem Podkarpackiej Izby Rolniczej i uważa, że protesty rolników na drogach to nie jest dobre rozwiązanie.
– Ja sam nie wyjdę na ulicę, żeby protestować – stwierdził w rozmowie z Super Nowościami. – To w biurach, a nie na ulicy powinno się rozwiązać ten problem. Od tego są wojewoda, marszałek i minister rolnictwa. Mam złe doświadczenie z poprzednich protestów, bo rolnicy, którzy wyszli na drogi, byli ciągani na posterunki policji przez pół roku. A przecież oni są od czego innego. Od uprawiania roli. Oczywiście są różne sposoby i jeśli ktoś chce to może wyjechać na drogę ciągnikiem i ją blokować. Ale rząd najczęściej nie słucha głosów protestujących. Domagam się szybkich działań, żeby rolnicy nie tracili pieniędzy i plonów.
Gospodarze już przygotowują blokady dróg
Jak mówi jeden z rolników, który wziął udział w Marszu 4 czerwca, rolnicy mają zawsze instynkt samozachowawczy i może są prości, ale widzą, że cała ta komisja rolnictwa i te działania, nic nie dają i to idzie w złą stronę. Mają już dość obietnic rządu. Ich nastroje z dnia na dzień się pogarszają. Sprzedają pszenicę po zaniżonych cenach po 600 zł za tonę, a nawet za mniej, bo liczą na dopłaty. Ale już wiadomo, że szybko ich nie będzie. Protesty więc na pewno wybuchną, bo nie ma dla gospodarzy żadnych perspektyw.
POLECAMY: Donald Tusk: demokracja w Polsce nie umrze. Ślubuję wam zwycięstwo
Lider „Oszukanej Wsi” dodaje, że odbiera non stop telefony od dwóch grup rolników. Z jednej strony dzwonią osoby roszczeniowe, z pretensjami, że jest źle, że nie widać poprawy i z zarzutami, że nic nie robimy jako działacze. Zaś z drugiej strony, telefonują rolnicy, którzy już się organizują i planują miejsca protestów.
– Protestować chcą rolnicy z Podkarpacia, Podlasia, Opolszczyzny i z Warmii – mówi Wiesław Gryn, jeden z liderów Stowarzyszenia „Oszukania Wieś”.
Rolnik z Głuchowa straci co najmniej 1 mln zł
– Mam w ramach grupy producenckiej od 10 do 15 tys. ton zboża rocznie, z czego większość to kukurydza, a 2 tys. ton ton pszenica – powiedział Jan Bieniasz, właściciel bazy magazynowo-suszarniczej w Głuchowie koło Łańcuta i zarazem prezes Spółdzielni Rolników SAN. – Z powodu wwożenia zboża z Ukrainy mogę stracić od 1 mln do 1,5 mln zł, bo jest go za dużo na rynku. Nie ma szans, żeby znalazł się ktoś chętny, kto od ręki kupi ode mnie np. 5 tys. ton kukurydzy. Jeszcze w lipcu ub. roku ostrzegałem, że decyzja Unii Europejskiej o możliwości handlu na terenie m.in. Polski zbożem ukraińskim, to będzie puszka pandory. Nikt mnie posłuchał i okazało się, że miałem rację. Teraz i ja, i inni rolnicy są w dramatycznej sytuacji.
Jan Bieniasz dodał,że może protestować, ale to nic nie da.
– Trzeba usiąść z rządem i podjąć decyzje, które będą korzystne dla rolników – stwierdził. – Zakaz importu wprowadzony przez Unię Europejską zbóż z Ukrainy do naszego kraju nic nie da. Rolnicy nadal będą stratni, bo nie uda im się sprzedaż ubiegłorocznego zboża, bo będzie go za dużo w kolejnych miesiącach. A już w okresie żniw to będzie dramat, bo nie będzie gdzie magazynować kukurydzy czy pszenicy. Ja mam silosy zbożowe w Głuchowie. Ale co z tego, skoro nikt ode mnie nie kupi kukurydzy, bo sprowadzona została też z Ukrainy. Rolnicy będą zmuszeni sprzedawać swoje zboże za bezcen, bo będą chcieli wyzbyć się jego nadmiaru, a przecież w lecie urośnie kolejne.
_____
Zakaz importu ukraińskiego zboża do Polski
Komisja Europejska poinformowała w poniedziałek wieczorem, że przedłużyła zakaz importu do 15 września czterech zbóż z Ukrainy do pięciu państw UE, w tym Polski. Dotyczy to: pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika.
„Środki te (zakaz importu) są nadal konieczne przez ograniczony czas, biorąc pod uwagę wyjątkowe okoliczności poważnych wąskich gardeł logistycznych i ograniczone możliwości przechowywania zboża przed sezonem zbiorów, które występują w pięciu państwach członkowskich” – podała KE w opublikowanym komunikacie.
Komisja dodała, że uzgodniono utworzenie Wspólnej Platformy Koordynacyjnej w celu koordynowania wysiłków Komisji, Bułgarii, Węgier, Polski, Rumunii i Słowacji oraz Ukrainy na rzecz poprawy przepływu towarów między Unią a Ukrainą, w tym tranzytu produktów rolnych przez korytarze (solidarnościowe). Decyzji KE sprzeciwia się największa organizacja rolnicza w Ukrainie. „Takie działania są dyskryminujące, nieuzasadnione i mogą negatywnie wpłynąć na ożywienie gospodarcze rolnictwa w czasie wojny” – stwierdzono.