W tę sobotę Marsz Równości znów ruszy ulicami Sanoka. Wiktoria Aleksandra Barańska, członkini Tęczowego Sanoka, czyli grupy aktywistów, która stoi za jego organizacją, zdradza kulisy tęczowych korowodów na Podkarpaciu i maluje przyszłość, jaką widzi dla miasta.
Polityczka, aktywistka, sanoczanka. 27-letnia Wiktoria Aleksandra Barańska, razem z resztą grupy Tęczowy Sanok, założonej przez Wiolkę Angelinę Fedorus, wierzy, że Podkarpacie może stać się miejscem bezpiecznym dla osób LGBT. Dowodem na to ma być Marsz Równości, który w Sanoku odbędzie się już po raz drugi. Ruszy w sobotę (22.07), o godzinie 14, z sanockiego rynku.
Ile osób wchodzi w skład Tęczowego Sanoka?
– Aktywnie działających osób jest sześć.
Organizacją marszy zajmujecie się sami?
– Raczej tak. W zeszłym roku pomagała nam jeszcze jedna osoba, która woli pozostać anonimowa, ale w tym roku działamy sami, przy wsparciu osób aktywistycznych z innych regionów, np. w formie wolontariatu.
Jesteśmy też w Koalicji Miast Maszerujących, która zrzesza prawie wszystkie marsze równości w Polsce. Od roku też jestem w sekretariacie zarządzającym koalicją, więc ja też staram się wspierać nowe marsze. Bardzo pomaga nam organizator rzeszowskiego marszu Kuba Gawron.
Czyli organizujecie też marsze równości w innych miastach na Podkarpaciu?
– Ja byłam współorganizatorką rzeszowskiego marszu w tym roku. Krosno w tej chwili organizuje się samo, jest to oddzielna grupa, z którą jesteśmy na ten moment mniej związani, to jest trochę inna ekipa. My z ekipą sanocko-rzeszowską się dość mocno wspieramy.
Ktoś mnie zaprosił na Marsz Równości w Sanoku
Kiedy wpadliście na pomysł, żeby zorganizować marsz w Sanoku?
– W lutym, w zeszłym roku. Byłam w magazynie i sortowałam ubrania dla uchodźców, w przerwie zerknęłam na telefon i zobaczyłam wydarzenie, że ktoś mnie zaprasza na marsz równości w Sanoku.
Byłam bardzo zaskoczona, myślałam, że to może jakaś prowokacja. Napisałam szybko do Wiolki: kto to robi? Ona odpisała: ja. To ja na to: to ja chcę z tobą! I tak się właściwie zaczęło.
Wtedy dołączyłaś do grupy?
– Tak. I uważałam, że to super, bo zawsze miałam przekonanie, że gdzie indziej tak, ale u nas nie. Że to by się nie udało, że to taka pieśń przyszłości. Ale stwierdziłam „dlaczego nie?”. I myślę, że to było fajne obranie postawy, że coś jest niemożliwe, dopóki ktoś się nie pojawi, i tego nie zrobi.
Na marsz w Sanoku trwa zbiórka. Na co zostanie przeznaczona?
– To przede wszystkim koszty związane z wynajmem i dekorowaniem platformy, transportem nagłośnienia i drukiem plakatów. W tym roku mocno wsparły nas osoby ze Stowarzyszenia Spójnik. Bez zbiórki i ich pomocy musielibyśmy za wszystko zapłacić sami.
Burmistrz i radni mówią, że wszyscy mają prawo do demonstracji
Ktoś z zewnątrz utrudniał wam organizację?
– Właściwie to napotkaliśmy mniej utrudnień, niż się spodziewaliśmy. Burmistrz albo wcale nie zabierał głosu, albo w neutralny sposób, na zasadzie: są w mieście różne zgromadzenia i ludzie mają prawo do własnych demonstracji.
Radni mieli różne opinie. Były osoby, które wypowiadały się negatywnie, były też takie, które mówiły, że to super i że przyjdą na marsz. Ostatecznie pojawiła się jedna z nich. I były takie osoby, które nie do końca się z tym zgadzały, ale zgadzały się z prawem do demonstracji i życzyły nam powodzenia.
Napotkaliście jakieś problemy na trasie marszu?
– Męski różaniec. Ale szliśmy tak, żeby go ominąć. Było za to sporo gróźb, które do nas wpłynęły w komentarzach w Internecie czy za pomocą sms-ów. To też rodziło nerwową atmosferę przed marszem. Ale staliśmy twardo przy tym, że nie ma co dać się zastraszać i że mogą sobie pisać, a my i tak robimy swoje.
I była to dobra strategia, bo pojawiła się tylko jedna mała, smutna kontrmanifestacja. Jakieś pięć osób, które wywiesiły transparent na barierce i były otoczone policją. O wiele więcej widzieliśmy wspierających mieszkańców, którzy machali z okien i się cieszyli.
To jest historia, którą chcę opowiadać ludziom: jeśli macie jakieś marzenia, to spróbujcie je zrealizować, bo może się okazać, że wcale nie ma barier, które sobie wyobrażaliście. A nawet jeśli są, to zawsze można je ominąć.
W tym roku zgłoszono kontrmanifestacje?
– Na razie nie.
Na marszach równości jest coraz spokojniej
A jak było na marszu w Rzeszowie?
– Spokojnie. Jest to ogromna różnica, bo na pierwszym marszu, w 2018 roku, kontrmanifestacje były ogromne i bardzo agresywne. A w tym roku było bardzo spokojnie i nie było kordonu z obstawą dookoła uczestników. W 2022roku też było bezpiecznie, ale z większą ochroną.
- POLECAMY: W Rzeszowie na chwilę zrobiło się tęczowo i tolerancyjnie. Ulicami miasta przeszła Parada Równości
Na pierwszym marszu w Sanoku ochrona też była spora. To wasz pomysł czy inicjatywa władz miasta?
– To było obopólne. Miastu zależało, żeby było bezpiecznie i żeby Sanok nie stał się drugim Białymstokiem.
Czy Sanok to miasto tolerancyjne
Czy po pierwszym marszu uważasz Sanok za miasto tolerancyjne?
– To jest trudne pytanie. Myślę, że wszędzie w Polsce dużo się zmienia. Dowodem na to jest to, że w Sanoku marsz przejdzie po raz drugi. Bo jednak marsze nawet w dużych miastach, w których uczestniczy po kilkanaście tysięcy osób i są piękne i kolorowe, zaczynały od kilkunastu osób i kontrmanifestacji, które rzucały w nie kamieniami. I to wcale nie było dawno temu.
Myślę, że ta zmiana, która zachodzi, jest niesamowita. Mamy bardzo dużo marszy równości – w prawie 40 miastach – i innych inicjatyw. Osoby aktywistyczne z innych krajów mówią, że są pod bardzo dużym wrażeniem tego, ile w Polsce robimy.
Hasło tegorocznego marszu to „Miłość naszym prawem”. Jak je rozumiesz?
– Rozumiem je tak, że każdy ma prawo do miłości, każdy ma prawo kochać i być kochanym. O ile wszystkie relacje odbywają się przy świadomej zgodzie zaangażowanych, wszystkie związki są ważne, wszystkie relacje są ważne. A zdarza się, czy to w sposób systemowy, bo nie mamy równości małżeńskiej i prawa do związków partnerskich, czy przez wypowiedzi polityków prawicowych i dyskryminacji na poziomie języka, że to prawo do miłości jest nam odbierane.
Próbuje się nam wmówić, że nie mamy prawa do miłości i że jesteśmy gorsi z czym się oczywiście nie zgadzamy. Myślę, że wszyscy chcemy kochać, być kochani i być szczęśliwi.
Marsze Równości są ważne, bo ważna jest widoczność
Czy uważasz, że Podkarpacie jest gotowe, by otworzyć się na różne rodzaje miłości?
– Tak. Myślę, że mamy o wiele bardziej konserwatywną scenę polityczną, niż społeczeństwo. Dla wielu ludzi bardzo często problemem jest lęk i brak możliwości porozmawiania z osobą, która jest od nich inna.
A kiedy widzą, że sąsiadka, która ostatnio poczęstowała ich ciastem, żyje z drugą sąsiadką i wychowują wspólnie córkę, i świat się wcale nie wali, albo sąsiad o innym kolorze skóry pomógł im ostatnio naprawić samochód, to nagle się okazuje, że to, że ktoś jest inny od ciebie nie znaczy, że jest jakimkolwiek zagrożeniem.
Dlatego uważam, że marsze są ważne. Bo ważna jest widoczność. Ludzie sobie wyobrażają, że na marszach dzieją się jakieś straszne rzeczy, że nadzy ludzie biegają na smyczach. Ale jeżeli przyjdą i zobaczą, że zupełnie tak to nie wygląda, że jest to tłum kolorowo ubranych, szczęśliwych ludzi, to mogą się przekonać, że możemy być różni i może być nam wszystkim dobrze.