Przez miniony tydzień większość mediów zajmowała się głównie wyborami do Parlamentu Europejskiego, komentując wyniki na wszystkie strony i sposoby.
Z różnych źródeł słyszało się sporo cierpkich słów krytyki, co w takich sytuacjach jest zupełnie normalne, ale – co już u nas normalne nie jest – pojawiały się też opinie pełne zachwytu, w których nie bez racji twierdzono, że Polska ma teraz realną szansę stać się jednym z najważniejszych krajów w Unii Europejskiej, jeśli w ogóle nie najważniejszym, dzięki czemu będzie mogła ubiegać się także o ważne i znaczące stanowiska. Ktoś nawet orzekł, że w porównaniu z innymi krajami mieliśmy „wyborne wybory” i zapewne nie był to raczej nikt z grona wielbicieli PiS.
Warto tu jednak podkreślić, że porażka niespełna jednym punktem procentowym nie była klęską PiS-u, a raczej porażką bardziej symboliczną. Głównie z tego powodu, że po 10 latach wreszcie jej główny konkurent, czyli Koalicja Obywatelska, znów stanęła na najwyższym stopniu wyborczego podium. Ale jest też inny aspekt tej sprawy, trochę już pomijany w powyborczych komentarzach. Chodzi mianowicie o to, kim są ludzie, którzy będą w UE reprezentować PiS i tym samym Polskę, niestety. Z tego właśnie powodu największą zgryzotą wcale nie jest przegrana Prawa i Sprawiedliwości, ale wygrana takich jego kandydatów, jak Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik, Daniel Obajtek, czy kilku innych tym podobnych osobników.
Z pewnością zabrzmi to absurdalnie, ale honor Prawa i Sprawiedliwości, a raczej jego wyborców, uratował… Jacek Kurski, który przegrał z kretesem, bo został właściwie oceniony. Oczywiście suweren ma pełne prawo do swobodnego wyboru swych reprezentantów i nikt nie może mu się w to mieszać, ale mimo wszystko warto bodaj od czasu do czasu kierować się też zasadami etyki i po prostu zwykłej przyzwoitości.
Bo wyobraźmy sobie teraz, czysto teoretycznie, taką oto sytuację, gdy zbierze się już Parlament Europejski, a nowi europosłowie zaczną błąkać się w przerwach między obradami po korytarzach brukselskiego gmachu. Zapewne ze zwykłej ciekawości będą im się przyglądać starzy wyjadacze. Załóżmy, że ujrzą Kamińskiego.
– Nie wiesz przypadkiem, kto to jest ten gość? – zapyta jeden drugiego.
– Wiem. To ten z Polski, który został skazany prawomocnym wyrokiem, a potem ułaskawiony przez ichniejszego prezydenta.
– A ten drugi, który idzie obok niego?
– Ten prawdopodobnie nazywa się Wąsik, też skazaniec i również ułaskawiony.
Po chwili za dwoma polskimi nowicjuszami pojawi się nasz kolejny nowicjusz i też wzbudzi zainteresowanie.
– Popatrz, ten także mówi po polsku. Ale to już chyba nie jest skazaniec?
– Jeszcze nie jest, ale nie można wykluczyć, że będzie, choć na razie przed zarzutami, których ma ponoć co najmniej pięć, chroni go immunitet. To Obajtek, którego wybrał ten, no jak mu tam…?
– Oczywiście Kaczyński! To już wiem! Czy oni są z tej polskiej partii ironicznie zwanej Prawem i Sprawiedliwością?
– Trafiłeś w samo jądro, czyli w sedno…
Nie da się wykluczyć, że takie scenki mogą rozegrać się w rzeczywistości. Więc nie powinny dziwić komentarze w naszych mediach, że ta grupka europosłów to raczej mało chlubna część polskiej reprezentacji w Unii Europejskiej, wybrana jakby na złość zdrowemu rozsądkowi. Na szczęście w Unii nie siedzą idioci i też dobrze o tym wiedzą.