Wytrawni niszczyciele Polski, którzy przez osiem lat swych rządów zupełnie wykreślili tak podstawowe pojęcie, jakim jest demokracja, po wyborczej klęsce wyraźnie się ożywili i teraz słowo to prawie nie schodzi im z ust. A żeby było śmieszniej, to starają się przekonywać, że ta „ich demokracja” jest dużo bardziej nowoczesna, co przypomina mi jedną z „Myśli nieuczesanych” Stanisława Jerzego Leca: „Czy jeżeli ludożerca je widelcem i nożem – to postęp?”
Najzabawniejsze bywają sytuacje, gdy o demokracji mówią tak eminentni członkowie PiS, jak Mariusz Kamiński, czy tym podobni kamraci. O prezesie nawet nie wspomnę, bo nawet sama definicja demokracji w jego praktycznej interpretacji zakrawa już tylko na głupi żart lub cyniczny dowcip. A przecież właśnie owa demokracja to jeden z najstarszych typów ustroju państwa, o czym wiedzą przeciętni uczniowie podstawówki, nawet ci, którzy pobierali naukę jeszcze za rządów ministra Czarnka, czyli w epoce ciemnoty. Bo to, że demokracja miała swój początek już w starożytnej Grecji jest wiedzą powszechną nawet wśród minimalnie oświeconych. Może mniej osób wie jedynie o tym, że nie była ona wymysłem ludzi, lecz… zwierząt, które od zawsze miały swoje wybory, a nawet głosowania, o czym wspomniałem już kiedyś, opierając się wówczas na artykule Radosława Nawrota w „Gazecie Wyborczej”.
Weźmy chociażby stada afrykańskich bawołów, które w ogóle nie mają przywódcy i ważne decyzje zapadają u nich właśnie przez głosowanie. Jak to wygląda? Otóż jeśli większość stada spogląda w jedną stronę, to cała reszta wie, że ma iść w tym kierunku, bo takie odwracanie łbów to właśnie nic innego, jak rodzaj ich specyficznego głosowania.
Z kolei stada zwykłych gołębi również demokratycznie wybierają kierunek lotu, przy czym każdy ma jeden głos i to bez względu na wiek oraz płeć, co należy uznać za spore osiągnięcie. Niekiedy przewyższające nawet demokracje w niektórych europejskich krajach, których nazwy pominę.
Demokratami są także jelenie wapiti. Kiedy dobrze podjedzą, to leżą jak kłody, a że ważą ponad ćwierć tony, to podniesienie się z ziemi jest nie lada wysiłkiem. Więc wstają dopiero wtedy, gdy podniesie się co najmniej 60 proc. osobników. A jeśli podźwignie się mniejszość, to powraca do pozycji leżącej, bo taka jest wola większości jeleniego stada. I to też jest głosowanie.
Ciekawie zachowują się również afrykańskie likaony, ssaki z rodziny psowatych, które mają wprawdzie samicę i samca ALFA, ale owi przywódcy także muszą podporządkować się woli większości. Każdy wniosek, np. w sprawie polowania, jest głosowany. Likaony głosują prychając, a wniosek przechodzi w zależności od ilości prychnięć. Trochę podobnie, jak w PiS-ie, gdzie wystarczy, by szef sobie prychnął i od razu wszyscy prychają, mając przekonanie, że są najważniejsi i mogą bezkarnie polować na innych, bo to przecież gorszy sort.
Znów przypomniała mi się myśl Leca: „Tylko ludożerca nie gardzi człowiekiem”.
Ale niektórym zwierzakom może od takiej demokracji poprzewracać się we łbach. Ostatnio na północy Australii pewien bezczelny krokodyl terroryzował Aborygenów, atakując ich oraz pożerając psy. I źle skończył. Bo z okazji tradycyjnego festynu wnerwiona policja zastrzeliła wreszcie drapieżnego gada, a terroryzowana dotąd społeczność ochoczo zamieniła go w zupę oraz pieczeń, przez co wreszcie stał się pożyteczny. Tylko co mu teraz z tego, skoro nie zdążył nawet uronić krokodylich łez?