Od pewnego czasu media z niepokojem donosiły, że gdzieś zaginął były prezes Orlenu Daniel Obajtek, który kandyduje do Parlamentu Europejskiego jako „jedynka” na podkarpackiej liście.
Co prawda pokazuje się od czasu do czasu zupełnie nieoczekiwanie w różnych wcześniej niezapowiedzianych miejscach, ale szybko znika, choć wyborcy chcieliby się z nim spotkać, gdyż jest to przecież postać nietuzinkowa, której już sama obecność w Europarlamencie niewątpliwie byłaby dla Europejczyków czymś egzotycznym.
A na razie jest jak Yeti, o którym wszyscy mówią, a nikt go nie widział. Doszło do tego, że poseł Adam Dziedzic, szef podkarpackich struktur PSL, ogłosił nawet akcję poszukiwawczą pod znaną skądinąd nazwą „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”.
Wyborcy są tak zatroskani długą nieobecnością Obajtka, że zaczęli się już zastanawiać się, czy aby nie zaginął w Bieszczadach. „Być może ktoś go przytrzymał, bo nie myślę, że ktoś go porwał” – zastanawiał się poseł Dziedzic i miał rację, nawet jeśli trochę ironizował. A nie ma powodu, by ironizować, gdyż z kolei były premier Morawiecki powtarzał w telewizji, że Obajtek jest bardzo aktywny w kampanii na Podkarpaciu, gdzie dosłownie dwoi się i troi. Morawiecki nigdy nie łże, więc można się domyślać, że widział na Podkarpaciu plakaty z dużymi zdjęciami Obajtka, na których wyglądał jak żywy i premierowi mogło się po prostu dwoić, a nawet troić w oczach.
Są jednak powody, które z właściwą sobie bezczelnością i arogancją wyjawił Obajtek, abyśmy mogli mieć na ten temat nieco odmienne zdanie. Otóż on po prostu nie zamierzał stanąć, czy choćby usiąść przed komisją śledczą ds. afery wizowej i wcale się z tym nie krył. Jasno wynikało to z jego oświadczeń, w których powtarzał, że mowy nie ma o tym, by stawił się na przesłuchanie w wyznaczonym terminie, czyli w miniony wtorek.
„Nie dacie sobie zrobić na mnie kampanii, która i tak w wydaniu KO jest beznadziejna” – napisał w mediach społecznościowych ten znany „polityk” PiS i już z samej treści jasno wynika, że jest to człowiek wykształcony, bo umie pisać. Co więcej, wciąż figuruje jako ulubieniec Kaczyńskiego, który wręcz popierał jego decyzję o niestawieniu się na posiedzenie komisji. I mocno podkreślał, że ten „wybitny człowiek” powinien dostać za swe zasługi najwyższe odznaczenie, czyli Order Orła Białego, a nie być szargany przed oblicza jakiejś tam niewysokiej komisji śledczej. W tej sytuacji Obajtek dorzucał jedynie, że „nie będzie małpą w cyrku Szczerby”, gdyż „z wizami ma tyle wspólnego, co z pyłem na Marsie”. Rozpisywał się też nieco dłużej, podkreślając, że jest człowiekiem, który „szanuje organy państwa i polskie prawo”, ale przed komisją się nie stawi, gdyż mimo medialnych doniesień nie został skutecznie wezwany. „Zgodnie z ustawą o Komisji, pisma doręcza się za pokwitowaniem odbioru osobiście do rąk adresata” – pouczał Obajtek, dodając, że „taka sytuacja nie miała miejsca”, choć wezwania wysłano mu aż pod siedem jego różnych adresów.
Trzeba go jednak pochwalić, że w przeciwieństwie do wielu towarzyszy z PiS nigdy nie tłumaczył się, że nie pamięta, gdzie był lub nie ma wiedzy, gdzie jest.
No i ostatecznie nie stawił się na przesłuchanie, ale poinformował uprzejmie, że może przyjść zaraz po wyborach. Pewnie będzie miał wtedy więcej czasu. Zwłaszcza po przegranych wyborach, co byłoby korzystne zarówno dla komisji, jak i dla kraju.