Media oraz opinia publiczna są raczej zgodne, że w PiS dominującym teraz tematem są pieniądze. Ważą się bowiem losy subwencji dla tej partii, a kwota jest niebagatelna, bo to w sumie może być nawet ok. 100 mln zł, które mogą im przepaść, co najmniej w sporej części. A tu, jak na złość, wydatki coraz większe, bo wybory prezydenckie za pasem, zaś ich codzienna natrętna propaganda też kosztuje krocie. Nic więc dziwnego, że wewnątrz partii wrze, zaczyna dokuczać niepewność i uzasadniona obawa przed dalszym losem. Uczuciom tym z reguły towarzyszy wielkie oburzenie i sroga irytacja, tym bardziej, że oliwy do ognia dolał – nie do wiary! – sam Jarosław Kaczyński.
Na zamkniętym spotkaniu klubu PiS prezes zapowiedział, że wszyscy parlamentarzyści tej formacji będą musieli zrzucać się na działalność swej partii, jeśli Państwowa Komisja Wyborcza zabierze jej dotacje z budżetu państwa. Co prawda komisja na razie wstrzymała się z ostateczną decyzją do końca sierpnia, ale wiele wskazuje na to, że najgorsze przypuszczenia rozdygotanych członków mogą się ziścić i oni wiedzą, czym to grozi. Bez pieniędzy kroczą do nędzy, a taka finansowa nędza skutecznie wykończyła już niejedno choćby najbardziej prężne ugrupowanie.
W tej niewesołej sytuacji nawet najpokorniejsi członkowie PiS nagle poczuli jakieś wściekłe oburzenie. – To jedni nakradli i narobili syfu w kampanii, a inni mają za to zapłacić ze swych prywatnych pieniędzy? – pytali anonimowo, bo podanie mediom personaliów byłoby dla nich politycznym samobójstwem. – Skoro nam nie udało się nachapać tyle, co innym, to dlaczego mamy teraz płacić po równo? Bardziej uczciwi, którzy dostawali ochłapy, nie powinni finansować partię tak samo, jak ci, którzy nabijali swe konta grubymi milionami…
Oburzenie to jest w pełni zrozumiałe, tym bardziej, że pisowcy w zasadzie potwierdzili wcześniejsze posądzenia większości obywateli, iż do tej pory partię swą kochali głównie za pieniądze. Była to zatem, nie kryjmy tego określenia, najwyraźniej płatna miłość, a co ona oznacza, to chyba nie trzeba tłumaczyć, bo wie o tym każdy, kto choć raz spotkał na rogu ulicy kuso ubrane dziewczę. I pewnie z tej jasnej przyczyny narzuca się prosta paralela, że to, co mieliśmy do niedawna, to nie był rząd, tylko nierząd.
Oczywiście nie można wszystkich wrzucić do jednego wora. Wyróżnijmy tu zatem jedną z najwybitniejszych postaci PiS, czyli Janusza Kowalskiego, który raptem zaczął przepraszać obecnie rządzących. Za co? Chyba za całokształt, bo cała reszta jego wiernych dotąd współtowarzyszy sprawiała wrażenie, jakby z milczącą trwogą trzęsła portkami. To może by tak w tej arcytrudnej chwili zamówić intencję u księdza, ojca, dyrektora i biznesmena Tadeusza Rydzyka, by gorąco pomodlił się w intencji PiS?
Dobra, dobra…. Ale intencja też kosztuje. Jak PiS miał kasę, to ojciec żarliwie modlił się za tę partię. A teraz? Wszak chyba powszechnie wiadomo, że z pustej tacy i Rydzyk nie naleje. Sprawa jest zatem mocno złożona, ale poczekamy, zobaczymy…
Na razie wciąż mamy wakacje, więc spuśćmy kurtynę milczenia na politykę i zakończmy to choćby drobnym akcentem literackim. Bo „polityka jest to coś takiego, do czego żaden porządny człowiek nie powinien się wtrącać.” Wiecie, kto to powiedział? To Lucy Maud Montgomery, kanadyjska pisarka, autorka Ani z Zielonego Wzgórza.
A skoro tak, to już spuszczamy kurtynę.