Mogło się wydawać, że już nic nie jest w stanie nas zaskoczyć jeśli chodzi o przekręty, korupcję, złodziejstwo, niszczenie praworządności i inne patologie rządzącego przez osiem lat Prawa i Sprawiedliwości. W pewnym momencie stały się nawet nudne systematycznie napływające wiadomości o kolejnych gangsterskich dokonaniach tego (nie)rządu i zainteresowanie budziło już jedynie to, kiedy winni poniosą należne kary.
A tymczasem niespodzianka! Czyżby coś wreszcie pozytywnego? Niestety, nic z tych rzeczy! Na jaw wyszły bowiem haniebne posunięcia człowieka, który jakby na ironię został Rzecznikiem Praw Dziecka. Chodzi o Mikołaja Pawlaka, którego jedynie imię może naiwnym kojarzyć się z dobrem dzieci.
Otóż ten prawnik kanonista, który przez 12 lat zajmował się unieważnianiem małżeństw kościelnych, po czym trafił do pisowskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, w 2018 r. objął urząd Rzecznika Praw Dziecka, co od początku wzbudziło kontrowersje, gdyż nie spełniał ustawowych wymogów, w tym minimum pięciu lat pracy z dziećmi. A potem, już jako rzecznik, zasłynął wypowiedziami dotyczącymi kar cielesnych, mówiąc, że np. „klaps nie zostawia większego śladu” i „trzeba tylko umieć rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie”. Zaznaczał przy tym, zgodnie ze swą nową funkcją, że „absolutnie nie wolno bić dzieci”. Taki łaskawca!
Ostatnio Piotr Pacewicz z OKO.press dokładnie opisał, jakie bizantyjskie życie urządził sobie ten rzeźnik – pardon – rzecznik praw dziecka, znany z surowości konserwatywnych przekonań. Okazało się, że jego wielką pasją niekoniecznie są dzieci, lecz samochody, przez co podczas swego urzędowania zgromadził prawdziwą stajnię luksusowych aut. Już po odejściu Pawlaka w urzędzie pozostało sześć samochodów, lecz w sumie przewinęło się ich tak dużo, że trudno było zliczyć, bo np. jednym z nich woziła się także jego żona.
Prawdziwą dumą rzecznika był jednak ford o ksywie „bestia”, sprowadzony z USA. Nie będę opisywał walorów tego pojazdu, ale istotnie była to bestia nie mniejsza od właściciela, za którą podatnicy zapłacili 425 tys. zł. Były też inne auteczka, np. luksusowe audi, wynajęte za ok. 350 tys. zł. O całej reszcie już nawet nie wspomnę.
Drugą wielką pasją „ascetycznego” rzecznika było żarcie. Oczywiście nie szło mu o dzieci. To on lubił dobrze zjeść, z tym, że na koszt firmy. Gustował w polędwicy wołowej z opiekanymi ziemniakami (ponad 100 zł za porcję), ale nie gardził też piersią z kaczki, przy czym opracował własną metodę żywienia. Zapraszał kogoś na spotkanie, zamawiał jeden(!) wykwintny posiłek, oczywiście na fakturę wystawianą na urząd RPD, po czym sam go zżerał, przepraszając taktownie gości, że ich nie częstuje. Nie żałował sobie także podczas zagranicznych wyjazdów, pijąc przy tym drogie wina. Z tym, że z całą pewnością nie za zdrowie dzieci.
Pawlak miał swój gabinet na III piętrze, ale korzystał też z eleganckiej sypialni z łazienką. Nic więc dziwnego, że odchodząc z urzędu dostał 116 tys. zł, m. in. jako ekwiwalent za niewykorzystane urlopy. No bo po czym miał odpoczywać, mając „u siebie” takie warunki? A jak już odszedł, to prezydent Andrzej Duda powołał go na neosędziego, dając tym samym immunitet chroniący przed odpowiedzialnością, bo nie zamierza przecież ukrywać wszystkich złoczyńców w swoim prezydenckim pałacu.
Ponadto będzie miał ręce pełne roboty, jak zacznie ułaskawiać wszystkich, których Sejm pozbawi immunitetów, a sąd skaże.