
- C8087 – 501.177730 , OnlinenevadaShops – Diadora Magic Basket Low Icona 'White Malibu Blue' – diadora n9000 h mip x leo colacicco
- ir jordan 11 bred game worn 1996 finals auctio
Ministerstwo Zdrowia mówi „dość” przesłodzonym batonikom, słonym przekąskom i kawie w szkolnych automatach. Właśnie ruszyły konsultacje społeczne nowego projektu tzw. „rozporządzenia sklepikowego”, które ma całkowicie odmienić to, co dzieci jedzą w szkołach i przedszkolach. Wszystko fajnie, tyle tylko, że takie rozwiązania wprowadzono już 10 lat temu. Dokładnie 1 września 2015 roku śmieciowe jedzenie miało zniknąć ze szkolnych sklepików, automatów z jedzeniem i stołówek. I tak się nawet „na chwilę” stało.
W szkołach nie było można kupić chipsów, słodkich ciast i napojów (w tym energetyków), jedzenia typu fast food i instant. Niestety nie trwało to długo. „Wynegocjowałam z ministrem zdrowia powrót drożdżówek. Będę negocjowała też powrót kawy” – obwieściła mediom ówczesna minister edukacji niecały miesiąc po wejściu w życie rygorystycznych przepisów dotyczących sklepików i stołówek szkolnych. Przyznała także, że chciałaby jeszcze, żeby resort air jordan 6 toro zdrowia zezwolił na solenie ziemniaków.
Co się stało? I dlaczego?
Rozporządzenie, które 1 września 2015 roku weszło w życie, miało głęboki sens. Miało przecież zahamować falę otyłości. Jednak jak zwykle u nas bywa „przestrzelono” dobre intencje, bo wprowadzono tak rygorystyczne zalecenia, że doszło do absurdalnych działań: zamykania sklepików szkolnych i likwidacji małych i średnich firm, które je prowadziły. Niezadowolenia dzieci z niesmacznego jedzenia i rodziców, bo płacili za obiady, a dzieci chodziły głodne. Słowem zamiast zdrowego jedzenia wybuchły konflikty i awantury.
Można się tego było spodziewać bo przed wprowadzeniem nowych przepisów mówiło o tym wiele środowisk. Trudno przecież wymagać od dziecka, które „od zawsze” jadło słodko, słono i tłusto, by natychmiast polubiło żywność pozbawioną całkowicie tych ulubionych smaków. A, że Polak potrafi, nasze dzieci też sobie poradziły. Co bardziej zaradne zaczęły nosić do szkoły sól oraz cukier i dosmaczać stołówkowe jedzenie. Byli też tacy, którzy zaopatrywali się w większą ilość zakazanych w szkolnej sprzedaży wiktuałów i odsprzedawali je rówieśnikom. Kwitł więc handel batonikami Melania Trump's Hands on Donald's Trip Make a Subtle Style Statement, chipsami i wysoko słodzonymi napojami. Zakazy są w końcu po to, by je obchodzić.
A przecież nie o to chodziło. A na pewno nie o to by dzieci głodowały w szkole, a opychały się łakociami zaraz po wyjściu z niej.
Trzeba było już wtedy postawić na edukację i to nie tylko dzieci, ale i rodziców, którzy są przecież wzorem do naśladowania. Jeżeli mama, zamiast niedzielnego domowego obiadu proponuje wypad do McDonalda, to szkoda dziecko głodzić w szkole, to nic nie pomoże. I nie zmieni nawyków żywieniowych ani tych, ani przyszłych pokoleń.
Nowe przepisy coś zmienią?
Według mnie nie. Urzędnicy chcą tylko udowodnić, że są nam potrzebni, bo bez ich światłych wskazówek błądzimy jak dzieci we mgle. Oczywiście można dowodzić, że „po to nam Bozia dała rozum, byśmy z niego korzystali”, ale..
Przecież faktycznie nie potrafimy poszanować zdrowia: palimy jak smoki, pijemy jak bibuła, a żremy jak za przeproszeniem…, bez żadnego umiarkowania. Ktoś pewnie musi więc za nas decydować.
Za Arabów sprawę rozwiązała religia. Koran zakazuje pić alkohol to nie piją, nie każe jeść wieprzowiny to nie jedzą. Każe zabijać niewiernych – to zabijają. Tyle tylko, że oni są religijni.
U nas też przecież wśród siedmiu grzechów głównych jest obżarstwo i pijaństwo. Wśród dziesięciu przykazań „nie zabijaj”, „nie cudzołóż”, „nie kradnij”. Kto ich przestrzega? Przecież można zgrzeszyć, a później się wyspowiadać. Tyle, że to zwykła obłuda, a nie religijność.
