Alfred Freyer miał zaledwie 26 lat i był na ostatniej prostej przed upragnionym debiutem olimpijskim. Kochali go kibice, a trenerzy i dziennikarze nie szczędzili mu zachwytów. Karierę i życie wybitnego sportowca przerwała jednak tragedia, która na Zamku Dzikowskim w Tarnobrzegu rozegrała się 21 grudnia 1927 r.
Naoczny świadek wydarzeń sprzed 96 lat tak zrelacjonował to, co wydarzyło się na Zamku Dzikowskim tragicznej nocy.
– W pewnej chwili zostało na sali około 20 osób. Wtem rozległ się trzask i dźwięk wypadających szyb z wszystkich okien sali, potworny huk i świst powietrza. Powstał straszliwy przeciąg, który niezawodnie niektórych z nóg powalił – sufit runął na posadzkę – czytamy w zapiskach dr Michała Marczaka, opiekuna biblioteki dzikowskiej.
– Zapanowały niesłychane ciemności, poderwały się tumany pyłu. Wyczuwało się jednak, że część sufitu zatrzymała się na szczytach szaf. Kto stał w owej chwili przy tychże… ocalał. Niestety, kilkanaście osób znajdowało się w krytycznej chwili na środku sali i ci położyli życie. Zginęli prawdziwie bohaterską śmiercią.
Był wśród nich także Alfred Freyer.
Alfred Freyer, wybitny sportowiec z Dzikowa
„Rekordowe zwycięstwo Freyera”, „Najznakomitszy długodystansowiec Polski” – tak brzmiały nagłówki sportowych gazet, które jeszcze w 1926 roku nie mogły się nachwalić Alfreda Freyera. Skromny biegacz z tarnobrzeskiego Dzikowa w gigantycznym biegu na 42 kilometry, pobił wówczas rekord Polski. Jego czas wyniósł 2 h, 56 minut i 45 sekund. Pisano o nim jako bezkonkurencyjnym fenomenie.
Zachwyty nad Alfredem Freyerem nie były przesadzone. Sportowiec w ciągu zaledwie kilkuletniej kariery, zdobywał mistrzostwo Polski 8-krotnie na dystansach: 5000 m, 10 000 m, maratonie i biegach przełajowych. 14-krotnie bił rekord Polski. Na dystansach: 3000 metrów, 5000 metrów, 10 000 metrów, 15 000 metrów, 20 000 metrów, 30 000 metrów, biegu godzinnym i maratonie. Odniósł także trzy zwycięstwa międzynarodowe. Jego kariera rozwijała się w zawrotnym tempie.
Jedna z najtragiczniejszych historii Tarnobrzega
Ojciec Alfreda Freyera, Alfred senior był koniuszym u hr. Tarnowskiego w Dzikowie. Freyerowie mieszkali więc tuż obok zamku. 21 grudnia 1927 r., na trzy dni przed wigilią, znany w całym kraju biegacz spędzał czas z rodziną. Odpoczywał i jak wszyscy czekał na święta. Noc, która jednak wówczas nastała, była jedną z najtragiczniejszych w historii miasta.
Około drugiej w nocy na Zamku Dzikowskim wybuchł bowiem pożar.
Większość przedstawicieli rodu była wówczas nieobecna. Akcją ratującą bezcenne zbiory malarstwa, rzeźb, starodruków i ksiąg kierował ich opiekun dr Michał Marczak. Na pomoc przybiegli także ochotnicy, uczniowie okolicznych szkół. Z heroiczną odwagą wchodzili do zamku po kolejne wartościowe przedmioty, aż do czasu, gdy strop zamku, pod wpływem szalejącego ognia zawalił się, przygniatając dziewięć osób. Wśród nich 26-letniego wówczas Alfreda Freyera.
Wydobyte ze zgliszcz zwęglone ciała biegacza i dwóch innych ofiar pożaru pochowano na tarnobrzeskim cmentarzu dwa dni później. Pozostałe ofiary, 31 grudnia 1927 r.