Atak rakietowy z 15 sierpnia 2023 r. był największym przejawem agresji Rosji wobec Lwowa od początku wojny. Pociski zniszczyły przedszkole, plac zabaw i setki mieszkań. Jednak między alarmami powietrznymi, schronami i frontem jest też prywatne życie. Ukraińcy nie zamierzają z niego łatwo rezygnować. Jak wojna wygląda na co dzień?
Jest gorąco i duszno, większość ludzi zajmuje ławki na plantach, wachluje się, łapie trochę cienia padającego z drzew. Spacerujących śmiałków muszą omijać hulajnogi i rowery, non stop przecinające plac przed operą.
Na tablicy ogłoszeń przeczytać można: jutro o 18 „Giselle”. 19 sierpnia o tej samej godzinie – „Don Juan”. 20 sierpnia Opera Lwowska zaprasza na „Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków”.
Obok stoi pomnik: nagi mężczyzna podpiera ścianę opery, jakby desperacko chroniąc ją przed zawaleniem. Później dowiem się, że to „Mister Arbitrium”, posąg wykonany przez włoskiego rzeźbiarza Emanuele Giannellego, podarowany Ukrainie na znak wsparcia.
Rzeźba stojąca bez zabezpieczenia jest teraz we Lwowie wyjątkiem. Niedaleko, Kolumnę Adama Mickiewicza otoczono specjalną konstrukcją. Zaraz obok Matka Boska też spogląda na mnie zza krat.
– To na wypadek ataków rakietowych – mówi Igor Szymoniak, który we Lwowie mieszka większą część życia. Dziś oprowadza mnie po swoim mieście.
Życiowa hybryda
We Lwowie ostatni raz byłam jako dziecko i niewiele z tego pamiętam. Teraz miasto pod względem architektury kojarzy mi się z Krakowem, na myśl przywodzi mi też miejscowości w Toskanii, szczególnie, kiedy patrzę na place pełne malowniczych kamienic i wąskie, brukowane uliczki.
Nad głowami przechodniów powiewają ukraińskie flagi. Najwięcej jest ich jednak na Marsowym Polu, na którym od początku wojny przybyły setki grobów.
Niektóre z miejskich budynków zamieniono na schrony. Ma być ich wystarczająco dużo, by w przypadku niebezpieczeństwa mieszkańcy znaleźli schronienie bez względu na to, w jakiej części Lwowa aktualnie się znajdują.
– Na początku wojny wszyscy byli przerażeni. Nie wiedzieliśmy co nas czeka – mówi Igor. – Ale jednocześnie do wojska zgłaszało się wielu chętnych. Większość z nich już nie żyje. Teraz powiestki (wezwania – pol.) dostają już prawie wszyscy. Jesteśmy po prostu zmęczeni. I przywykliśmy, chociaż wciąż nas atakują. Ostatni atak rakietowy był dwa dni temu, 800 metrów od mojego domu. Ludzie później wyszli z mieszkań, żeby zobaczyć, w co tym razem trafiło. To jest taka Hybryda. Hybryda życia wojennego i codziennego.
– Da się usłyszeć, kiedy zbliża się pocisk? – pytam.
– Shahed tak. (Shahed-136, irański dron). One mają śmigło, które wydaje charakterystyczny dźwięk. Z rakietami jest gorzej, słychać tylko huk, ale wtedy jest już sekundę od ciebie. Możesz tylko paść na ziemię, nic więcej się nie da zrobić. Ale mamy pomoc od rządu – aplikację na telefon, która alarmuje nas, kiedy w powietrzu w Rosji coś się dzieje.
Mowa tu o aplikacji Alarm Powietrzny, ufundowanej przez Ukraińskie Ministerstwo Cyfryzacji, która informuje Ukraińców o możliwych nalotach powietrznych.
– Rosjanie nie spuszczają też rakiet w ciągu dnia, bo łatwo byłoby je zestrzelić. Atakują w nocy – dodaje Igor.
Pogrzeb żołnierza
Z kościoła św. Piotra i Pawła biją dzwony. Igor mówi mi, że za chwilę odbędzie się pogrzeb żołnierza. Takie pogrzeby odprawiane są tu codziennie.
– Hospody pomyłuj! (pl. – Panie zmiłuj się) – słychać ze świątyni nawoływania księdza.
Zaraz potem zaczyna grać orkiestra, a żołnierze w mundurach wynoszą na ramionach trumnę. Poległego na wojnie w pierwszej kolejności odprowadza rodzina cała w czerni i znajomi niosący niebiesko-żółte kwiaty. Ostatnia w korowodzie idzie młoda dziewczyna, ma na sobie czarną, satynową sukienkę i szpilki marki Yves Saint Laurent. Oczy zakrywają jej okulary przeciwsłoneczne. Długie, różowe paznokcie zaciska na bukiecie czerwonych róż.
Alarm
W restauracji Huculski Dwór zajętych jest kilka dużych stołów, głównie przez rodziny z dziećmi. Dołącza do nas Wiktor Trotsiuk. Na co dzień mieszka z żoną i synem w Równem. Do Lwowa przyjechał w odwiedziny.
– Przez pierwsze tygodnie Równe było jak wymarłe – mówi. – Ludzie masowo powyjeżdżali. Teraz dużo z nich wróciło.
Na Równe też zrzucają rakiety?
– Tak. Raz, dwa razy w miesiącu.
Pytam, dlaczego ich zdaniem ludzie decydują się wracać.
– Z różnych powodów. Mają tu rodziny, znajomych, pracę. Wcale nie tak łatwo to wszystko zostawić – odpowiada Igor.
Nagle słychać syreny, a Igor wyjmuje z kieszeni telefon. Alarm. Uspokaja mnie mówiąc, że to rutynowa procedura i zaraz pewnie go odwołają. Rozglądam się. Nikt nie reaguje. Kelnerzy bez zmian krążą między kuchnią a klientami, dzieci bawią się w berka, dorośli przy stołach nie przerywają rozmów. Co w takim razie robimy?
– Nic – mówią. – Czekamy.
Po półgodzinie z telefonu Igora dobiega kolejny dźwięk. Alarm odwołany.
– Co musiałoby się wydarzyć, żeby ludzie przestraszyli się rakiety i pobiegli do schronów? – pytam, nie kryjąc strachu.
– Musieliby ją na nas zrzucić – stwierdza Wiktor. – Wtedy zawsze, przez dwa, trzy dni, mamy oczy dookoła głowy.
Rakieta uderzyła w przedszkole i plac zabaw
– O tam, zahaczyła o budynek, i wylądowała zaraz za nim – Igor wskazuje na osmalony blok z uszkodzonym dachem i szybami wybitymi we wszystkich oknach.
Przedszkole. Przez uchyloną bramkę wchodzimy na miejsce, na które dwa dni temu Rosjanie zrzucili rakietę. Plac zabaw. Między drabinkami, konikami na biegunach i huśtawkami o różnych kolorach rozciąga się lej, głęboki na dziewięć i szeroki na dwadzieścia metrów. Na jego dnie widać jeszcze pozostałości zniszczonych zabawek i szczątki rakiety.
To tylko jedno z miejsc zaatakowanych w nocy z 14 na 15 sierpnia. Rosja wysłała 28 pocisków, Ukraina zestrzeliła 16 z nich. Te, które przetrwały, oprócz Lwowa i jego okolic, uderzyły także w Dniepr i Łuck. W samym obwodzie lwowskim rosyjski ostrzał uszkodził 120 budynków i ranił 19 osób. Najstarsza z nich ma 72 lata, najmłodsza – 10.
Igor musi już wracać, odchodząc mija pobliskie bloki, których atak rakietowy też nie oszczędził.
Dzień dobiega końca. Znów jestem w centrum, siadam na murku. Obok mnie kilku mężczyzn pali papierosy, przekazuje z rąk do rąk owiniętą workiem butelkę wódki. Gdzieś niedaleko babcia w chuście na głowie zamiata chodnik. Dziewczyna na ławce opiera głowę na ramieniu swojego chłopaka, przymyka oczy. Z pobliskiego baru, oprócz podniesionych głosów i śmiechu, słychać jeszcze muzykę.