Nigdy nie chodził do szkoły, a został jednym z najsłynniejszych pisarzy. Nie uchodził za urodziwego, a odbił żonę najbogatszemu człowiekowi w Galicji. Jest autorem poważanych lektur, ale pisał też sprośne utwory. Życie hrabiego Aleksandra Fredry pełne jest sprzeczności. A zaczęło się ono w podjarosławskim Surochowie…
„Urodziłem się w Surochowie w ziemi przemyskiej, z Jacka z Pleszowic i Marii z Dębińskich Fredrów małżonków. Kiedy? Nie wiem dokładnie, bo w onym czasie proboszcze na mokro oficjowali, a na sucho pisali. Metryki więc odszukać nie mogłem, może i dlatego, że plebania w Jarosławiu zgorzała” – odnotował w charakterystycznym dla siebie stylu Aleksander Fredro w pamiętniku „Trzy po trzy”.
Oficjalnie przyjmuje się, że przyszły poeta przyszedł na świat 20 czerwca 1793 r. w zamożnej rodzinie szlacheckiej. W drewnianym dworku chłopiec zdążył pomieszkać zaledwie 4 lata. Dziś po budynku tym nie ma już śladu… Wiadomo, że w późniejszym czasie na jego miejscu stanął murowany pałac, który w latach 60. XX w. rozebrano.
Zachowały się za to pozostałości otaczającego go parku. Właśnie na jego skraju w 1960 r. stanął obelisk-głaz poświęcony Fredrze. To dziś w zasadzie jedyna pamiątka po wielkim pisarzu w jego rodzinnej miejscowości, nie licząc nazwy klubu piłkarskiego (Fredro Surochów) czy patronatu nad lokalną szkołą (Zespół Szkolno-Przedszkolny). Nikt jednak nie zapomina o słynnym rodaku. W ramach Przemyskiej Wiosny Fredrowskiej, od wielu lat przyjeżdżają tu artyści teatru Fredreum oraz aktorzy Teatru Polskiego z Lwowa, wystawiając sztuki jego autorstwa.
Nienadowa – lubym wspomnieniem
Podążając śladami hrabiego wypada wstąpić także do Nienadowej k. Dubiecka, gdzie w posiadłości dziadka (Jana Nepomucena Dembińskiego), młody Aleksander spędził wiele szczęśliwych chwil.
„Tam pamięć moja błądzi w mgłach dzieciństwa. Nie było już wprawdzie murowanego mostu przed bramą na szuwarem zarośniętej fosie, nie było na środku dziedzińca na ogromnej kolumnie, nie było wkoło niego ostrzyżonego agrestu ani też w grabowym szpalerze kamiennego kupidynka z urną pod pachą, którą zawsze napełnialiśmy gorliwie, ale był jeszcze dom duży, drewniany, o czterech kolumnach, dwóch korytarzach, z których jeden na lewo wiódł do biblioteki, drugi do oficyny i sklepionego skarbca…” – opisywał w pamiętniku wspominając wizytę w 1809 r. Zanotował też: „Nienadowa taka jak była, aczkolwiek zamglona, została lubym dla mnie wspomnieniem”.
Na miejscu domu, który z takim rozrzewnieniem wspominał hrabia, jego wuj – Antoni Dembiński na początku XX w. wybudował dworek. Ten zachował się do dziś.
Ojciec z Hoczwi
Fredrów nie zabrakło i w Bieszczadach. To właśnie w Hoczwi urodził się Jacek – ojciec przyszłego pisarza. W 1790 r. odziedziczył on Cisnę a w pierwszych latach XIX w. założył tu hutę żelaza.
– Potwierdzają to rozliczne dokumenty, a i we wspomnieniach jego syna – Aleksandra, znajdziemy wzmianki, że ojciec prowadził w Cisnej działalność hutniczą – potwierdza prof. dr hab inż. Marcin Rapacz, prezes Fundacji „Tylko Bieszczady”. – Huta istniała prawie cały XIX wiek, działały też sztolnie.
Dworek Jacka Fredry znajdował się w miejscu dzisiejszej siedziby GOPR-u (dawny budynek Nadleśnictwa). Został spalony przez UPA w 1946 r.
Zajęty fabryką żelaza, ojciec przyszłego komediopisarza, był rzadkim gościem w domu w Beńkowej Wiszni k. Lwowa. W 1804 r., postanowił wziąć w Bieszczady i Aleksandra. Chłopak miał wtedy 11 lat.
Wyprawa mocno utkwiła mu w pamięci – poświęcił jej zresztą wiele stron w swym pamiętniku, w malowniczy sposób opisując m.in. bieszczadzkie miejscowości. Wiele wrażeń wyniósł choćby z Leska.
„Spojrzałem za siebie i oczy moje spoczęły na zwaliskach zamku, na owe czarne świerki, te nieme świadki tylu wiosen, tylu zim, tylu dni burzliwych i pogodnych, które jak u ich stóp ścigające się fale przepłynęły w morze wieczności. Ten ogród leski był ulubiony memu Ojcu (…) brzeg Sanu był splotem obnażonych korzeni. Wisiały w powietrzu obnażone lipy; zdawało się, że lada wietrzyk, lada pchnięcie zwalić je potrafi…” – pisał po latach.
Pierwszy raz w Bieszczadach
Im bliżej Cisnej, tym krajobraz był coraz bardziej efektowny: „Nowy był to świat dla mnie, pierwszy raz byłem w górach. Im dalej, tym więcej ponurą stawał się okolica. Wkoło góry, a poza gór znowu wyglądające góry, wszystkie czarnym lasem pokryte” – wspominał Fredro. Zapamiętał też wzruszenie ojca, gdy dotarli do jego rodzinnej Hoczwi. – Tu, w tym zamku urodziłem się – pokazywał synowi.
„Za Baligrodem wypoczęliśmy koniom. Tam granica świata. Za Baligrodem wjeżdża się jak w czarne gardło. Droga i rzeka jest to jedno i toż samo, a od rzeki z jednej i z drugiej strony wznoszą się czarne ściany jodeł i smreków” – relacjonował Aleksander.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Chcieli tylko spojrzeć z góry na Bieszczady… 33 lata temu w Cisnej rozbił się śmigłowiec ekipy „997”
Gdy dojechali w końcu do celu podróży „z gór czarnych kurzyło się wkoło – na co tam zwykli mawiać, że niedźwiedzie piwo warzą”. Chłopiec zachwycił się majestatycznym Łupiennikiem (Łopiennikiem), z którego wierzchołka – jak słyszał – widać Lwów. Z wypiekami na twarzy słuchał też lokalnych opowieści.
„Pobyt nasz w Cisny był pełny uciech” – podkreślał w pamiętniku. Pisał też: „Wszystko dla nas było nowe – nowe dla słuchu i wzroku. Trąby z kory juhasów odzywały się czasami po górach tu i ówdzie. Ton ich melodyjny, nieco jednostajnie przeciągły, powtarzany, a raczej rozciągany echem po skałach i lasach, ma w sobie coś tak swobodnego a tęsknego razem, tak stosownego do tej poważnie milczącej natury gór, że wrażenie, które od pierwszego razu na mnie zrobił, najmniej się nie starło”.
W sumie Aleksander Fredro odwiedził Cisną trzykrotnie. Dziś o nim i jego rodzinie przypomina tam stojący przy tutejszym „orliku” kamień, poświęcony autorowi „Zemsty” z tablicą pamiątkową oraz ścieżka przyrodniczo-historyczna „Nad Sztolnią”. Poeta jest też patronem lokalnej szkoły podstawowej.
„Zemsta” z Kamieńca
Także w dorosłym życiu nasze strony były świadkiem ważnych dla komediopisarza chwil. To właśnie tu połączył się z ukochaną.
Mowa o Zofii Jabłonowskiej, o którą starał się aż 11 lat! Zadanie było tym trudniejsze, że dziewczyna miała już męża, którym był jeden z najbogatszych ludzi w Galicji. Nic więc dziwnego, że przychylni związkowi z młodym hrabią nie byli także jej rodzice. Po 11 latach szarpaniny zakochani dopięli swego.
Ślub wzięli w 1828 r. w kościele pw. Św. Apostołów Piotra i Pawła (obecnie stoi w tym miejscu nowa świątynia) w podkrośnieńskiej Korczynie. Huczne wesele, na które zjechała okoliczna szlachta, odbyło się w dworze w Krościenku Wyżnym, należącym do brata Zofii, Leona. Dziś odrestaurowany obiekt, w postaci Zespołu Dworsko-Parkowego, podobnie jak inne miejsca jest częścią Międzynarodowego Szlaku Turystycznego „Śladami Aleksandra Fredry”.
Dzięki małżeństwu z Zofią Jabłonowską komediopisarz został gospodarzem Kamieńca w Odrzykoniu/Korczynie, który wniosła w posagu. Okazał się on niezwykle ważnym miejscem…
– Wraz z częścią zamku wysokiego Aleksander Fredro dostał także zamkowe archiwa – tłumaczy Wojciech Kołder z muzeum zamkowego „Kamieniec”. – Tam właśnie znalazł dokumenty sądowe dotyczące sporu dawnych mieszkańców zamku: Piotra Firleja i Jana Skotnickiego. Konflikt ten stał się inspiracją genialnej komedii, jaką była „Zemsta”.
Dziś każdy może odwiedzić położone na majestatycznym wzgórzu – ruiny. Poza współczesnymi portretami Fredrów (pisarza, jego żony i teściów) nawiązującymi do obrazów z epoki nie ma tu pamiątek po wybitnym komediopisarzu. Jednak niezwykły klimat ruin pozwala puścić wodze wyobraźni…