REKLAMA

Super Nowości - Wolne Media! Wiadomości z całego Podkarpacia. Rzeszów, Przemyśl, Krosno, Tarnobrzeg, Mielec, Stalowa Wola, Nisko, Dębica, Jarosław, Sanok, Bieszczady.

pt. 26 lipca 2024

„Zosia nie była męczennicą!”. 96. rocznica urodzin żony Zdzisława Beksińskiego (ROZMOWA)

Zdzisław Beksiński, Autoportret z żoną, lata 50. XX w. (Fot. Zbiory Muzeum Historycznego w Sanoku).

Mimo, że ona pochodziła z Dynowa, a on z Sanoka, ich drogi skrzyżowały się dopiero w Krakowie, gdzie wynajmowali pokoje na tej samej stancji. Zofia Stankiewiczówna – wybranka Zdzisława Beksińskiego – okazała się wspaniałą partnerką, oddaną żoną i… muzą. A jaka była dla przyjaciół? 

  • Przypominamy rozmowę z przyjaciółką Zofii Beksińskiej, JANINĄ LEWANDOWSKĄ (zm. w 2023 r.), dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku w latach 1968-1970. Wywiad ukazał się na łamach „Super Nowości” w marcu 2020 r.
Portret Janiny Lewandowskiej (w głębi) i Zofii Beksińskiej, koniec lat 60. XX w. (Fot. Romuald Biskupski/Archiwum Muzeum Historycznego w Sanoku)

– Czy Zofia Beksińska lubiła świętować szczególne okazje?

– Urodzin raczej nie. Zapewne dlatego że w południowo – wschodniej Polsce w przeciwieństwie np. do Wielkopolski skąd pochodził mój maż, celebruje się raczej imieniny. Te, Zosia obchodziła, choć skromnie. Pamiętam, że piekła wtedy sernik a ja zawsze kupowałam jej konwalie.

– Gdy ją Pani poznała, była już Beksińską czy jeszcze Stankiewiczówną?

– Beksińskich poznałam w 1962 r. gdy wróciłam do Sanoka ze swoim mężem. Wiedziałam, że Zdzisław jest wybitnym fotografikiem, początkującym malarzem no i koniecznie chcieliśmy go poznać. Kiedyś, mój mąż podszedł do niego, wracającego z fabryki Autosanu, gdzie pracował w biurze projektowym i zapytał o możliwość odwiedzin, a on się zgodził.

– I jak było?

– Beksińscy mieszkali w dużym domu, położonym w pięknym, trochę tajemniczym ogrodzie. Był jesienny wieczór… Także pracownia gdzie nas zaproszono była dość niezwykła. Nie taka jak u innych malarzy, gdzie panuje artystyczny nieład. Tu wszystko było w idealnym porządku. W pewnym momencie zza drzwi wyszła młoda kobieta o ciekawej, niebanalnej urodzie. Wysoka, szczupła. Zaczęła się nasza rozmowa, w której pierwsze skrzypce oczywiście wiódł Beksiński. Był człowiekiem świetnie orientującym się we wszystkich dziedzinach artystycznych. Zosia też z nami rozmawiała, ale zawsze starała się – jak w całym swoim życiu – być nie powiem że w cieniu, ale tak pół kroku za mężem. On był najważniejszy. I to był jej wybór. Nigdy nie była męczennicą!

Wszystko robili razem

– Tworzyli udany związek?

– Zosia kochała swojego męża i on kochał ją. Kiedy chorowała w młodości na gruźlicę, a była delikatna jeśli chodzi o wygląd fizyczny, ktoś przysłał jej zza granicy zastrzyki wzmacniające. Powiedziała do mnie wtedy: „Wiesz, sama nie będę tego używać – podzielę się ze Zdziskiem, On też nie jest w dobrej kondycji”. Beksiński z kolei mówił mi czasami: „No wiesz, nie zrobię tego, bo Zosia byłaby niezadowolona” albo „Zosia by tego nie chciała”. Zawsze liczył się z jej zdaniem. Wszystko robili razem.

– Jednak to na niej spoczął ciężar opieki nad domem, nie podjęła pracy zawodowej…

– Warto przypomnieć, że skończyła romanistykę i nawet udzielała lekcji. Jednak kto w tamtych czasach w Sanoku chciał się uczyć francuskiego? Nie było tego języka w szkole – Zosia mogła dawać tylko prywatne korepetycje. Zajęła się więc domem, gdzie żyli bardzo skromnie. Zresztą ten skromny styl życia został im do końca. Gdy odwiedzałam ich w Warszawie wciąż były u nich naczynia z Sanoka. Niczego nie wymieniali. Nie dlatego, że nie było ich stać – Beksiński był już wtedy znanym malarzem. Nie mieli chęci zmiany, zamiłowania do blichtru, pędu do bogacenia się, co w tej chwili opanowało niektórych ludzi.

Zofia nie szczędziła mężowi czułych gestów. (Fot. Zbiory Muzeum Historycznego w Sanoku)
Zdzisław i Zofia Beksińscy w ogrodzie przy rodzinnym domu w Sanoku, kwiecień 1961 r. (Fot. Zbiory Muzeum Historycznego w Sanoku).

– Sanockie czasy musiały być wyjątkowe…

– Zosia odbierała Sanok jako arkadię – szczególnie przyjemnie wspominała okres wczesnego małżeństwa, mimo że życie pod względem materialnym było bardzo ciężkie. Ona jednak nie narzekała – zapamiętałam ją zawsze jako pogodną, wesołą. Okazji do śmiechu zresztą nie brakowało. Bardzo często Beksiński lubił fotografować różne – jak nazywałam to – przebieranki. Oprócz mnie przychodziła do nich też nasza znajoma Jadzia Malinowska, historyczka sztuki z Muzeum Budownictwa Ludowego. Przebierałyśmy się wtedy w jakieś skóry, robiłyśmy żywe obrazy, a Zdzisław to fotografował. Bawiliśmy się świetnie. Beksiński uwielbiał czarny humor i lubił podbarwiać swoje opowieści. Robił to dowcipnie. Gdy jednak się zagalopował Zosia wznosiła oczy do nieba i mówiła: „Zdzisiu, Zdzisiu…”.

Zofia i Zdzisław – fotografia wykonana prawdopodobnie w okresie studiów w Krakowie, lata 50. XX. (Fot. Zbiory Muzeum Historycznego w Sanoku)
Pamiątka z lat 50. XX w. (Fot. Zbiory Muzeum Historycznego w Sanoku)

Spacery w ogrodzie

– Jakie jest najmilsze wspomnienie z związane z Zofią Beksińską?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Najmilsze były chyba chwile gdy przychodziłam do niej i szłyśmy do tego dzikiego ogrodu. Spacerowałyśmy, rozmawiałyśmy, piłyśmy wodę z  sokiem… Nie było to jednak nic takiego. Zresztą w tamtych czasach ludzie nie mieli chyba tyle ekspresji, żeby o wszystkim opowiadać, żeby się wszystkim dzielić. Byli bardziej zahartowani.

– A zabawne chwile?

– Pamiętam pewna sytuację z 6-czy 7-letnim Tomkiem – już wtedy świadczyła o jego wyjątkowości. Spotkałyśmy się z Zosią w mieście. Rozmawiamy. Nagle zwróciłam się do Tomka, a on się nie odzywa. Zosia mówi: „wiesz co, on jest zajęty”. Po chwili chłopiec odwraca się: „ja z panią nie mogłem rozmawiać, bo przegrywałem. To znaczy mam tutaj w buzi szpulę i przegrywałem na drugi magnetofon. Dlatego nie mogłem mówić.”

– Prawdziwą próbą dla przyjaźni stała się pewnie przeprowadzka Zofii do Warszawy

– Było to trudne, ale wiedziałam że konieczne. Jednak cały czas utrzymywałyśmy kontakt: pisałyśmy kartki, rozmawiałyśmy telefonicznie. Gdy jeździłam do lekarza do Warszawy zawsze u nich bywałam – kiedyś spędziłam tam cały tydzień. Zosia na początku niechętnym okiem patrzyła na Warszawę, ale później była zadowolona. Jednak komplikacje z Tomkiem a potem choroba mocno ją zgnębiły. Próby samobójcze syna były dla Beksińskich ogromną tragedią. Pamiętam zresztą jak przyjeżdżali do Sanoka w latach 80., 90. Dzwonili do niego sprawdzić czy odbiera, czy jest w domu, co się z nim dzieje.

„…my się już widzimy chyba ostatni raz…”

– Zofia swoje życie bezwarunkowo poświęciła dwóm mężczyznom: synowi i mężowi, co nie było łatwe. Czy choć przed przyjaciółką zdarzało się jej skarżyć na los?

– Nigdy! A znałam ją do śmierci. Owszem – bardzo bolało ją zachowanie Tomka. To był straszny krzyż. Z mężem jednak wszystko było idealnie. Nigdy nic złego o nim nie powiedziała – nawet, że była na niego zdenerwowana. Ona go podziwiała, kochała. Wiem, że wychodzi z tego obraz bardzo wyidealizowany, zapewne trudny do zrozumienia przez dzisiejsze kobiety, ale nic na to nie poradzę. Tak ja to widziałam.

Beksińscy – 13.04.1952 r. (Fot. Zbiory Muzeum Historycznego w Sanoku)
Zofia Beksińska z synem w ogrodzie przed domem w Sanoku – luty 1960 r. (Fot. Zbiory Muzeum Historycznego w Sanoku)

– A czy Pani miała w niej dobrego słuchacza?

– Tak – szczególnie po śmierci męża bardzo mi pomogła. Często rozmawiałam z nią w ogrodzie. Mogłam powiedzieć jej wiele. Ona to rozumiała. Nie starała się jednak pocieszać, nie dawała jakichś rad, jak to teraz się robi po babsku: „zrób to, tamto”, albo „odpuść sobie”. Tego nie było. Słyszałam: „no trudno, widzisz… tak się stało”. 

– Jak wyglądało wasze ostatnie spotkanie?

– To było 1,5 lub 2 lata przed jej śmiercią. Zatrzymali się jak zwykle w sanockim Hotelu Jagiellońskim, żeby widzieć z okna dawny ogród i miejsce, gdzie stał ich dom. Po naszym spotkaniu Zosia wyszła ze mną do drzwi wejściowych hotelu. Pamiętam – były tam takie dwie kolumienki. O jedną się oparła. Była zrezygnowana i pogodzona z losem. Powiedziała wtedy ze smutkiem: „Wiesz Jasiu, my się już widzimy chyba ostatni raz…”

Rozmawiała Aneta Jamroży

Beksińscy przed domem w Sanoku. (Fot. Zbiory Muzeum Historycznego w Sanoku)

Udostępnij

FacebookTwitter

Super Nowości - Wolne Media!

Popularny dziennik w regionie. Znajdziesz tu najciekawsze, zawsze aktualne informacje z województwa podkarpackiego.

Reklama

@2024 – supernowosci24.pl Oficyna Wydawnicza „Press Media” ul. Wojska Polskiego 3 39-300 Mielec Super Nowości Wszelkie prawa zastrzeżone. All Rights Reserved. Polityka prywatności Regulamin