Przegrana PiS w wyborach łączy się z poważnym zagrożeniem dla naczelnika tej partii i dotąd także państwa Jarosława Kaczyńskiego. Niebezpieczeństwo wynika ze złowróżbnej zapowiedzi marszałka Szymona Hołowni, że już niebawem ochroniarze prezesa nie będą mieli wstępu do Sejmu.
Lider PiS od dawna korzysta z usług byłych komandosów, a zatem ochrony na najwyższym poziomie. Roczny koszt tej całodobowej (!) eskorty waha się między 1,6 a 2 mln zł, gdyż towarzyszy Kaczyńskiemu nawet w drodze do kościoła. Co prawda strzeże go wtedy tylko pięciu eskortantów, bo przecież w takiej sytuacji dodatkowo czuwa nad nim również Opatrzność.
Nie wiem, czy wiecie, że w Sejmie istnieją specjalne wejścia przeznaczone wyłącznie dla marszałka oraz jego zastępców. I tu, dla rozrywki, mam taką małą łamigłówkę. Zgadnijcie, proszę, kto z tych przejść korzysta? Powiecie, że pytanie jest idiotyczne, albowiem odpowiedź wydaje się oczywista: korzysta marszałek i jego wice.
W zasadzie zgadliście, ale niezupełnie, bo przejściem tym wchodził kiedy chciał i z kim chciał także Jarosław Kaczyński. A Straż Marszałkowska bała się go zatrzymać, żeby nie stracić roboty, więc sama otwierała mu drzwi i jeszcze salutowała. Jeśli zaś te przywileje prezesa wydają się komuś nadużyciem, to ten ktoś grubo się myli. Początkowo też tak myślałem, ale oświecił mnie inny pisowski intelektualista, konkretnie Marek Suski, który ostrzegł, że ograniczenie prywatnej ochrony prezesa, na którego były zamachy, to… „wystawienie na strzał”!
Powiało grozą, a zatem nic dziwnego, że choć w dniu inauguracji Sejmu wspomniana wyżej bramka wciąż była zamknięta dla posłów, to nadal nie dla Kaczyńskiego, który swobodnie przez nią przechodził. W tym momencie uświadomiłem sobie, że choć nie pamiętam jakiegoś zamachu na prezesa, to po raz pierwszy muszę przyznać rację Suskiemu.
Co więcej, nie wywołuje już u mnie drwin stała formułka polityków PiS, którzy we wszelkim złu zawsze widzieli „winę Tuska”. Tym razem w pełni się z nimi zgadzam, bo tu sprawa jest bezsporna. Gdyby Donald Tusk, wraz ze swymi koalicjantami, nie wygrał wyborów, to nikomu przez myśl by nie przeszło, by zabronić Kaczyńskiemu, którego formalna pozycja w parlamencie pozostaje w zgodzie z jego niską posturą, przejścia przez bramkę przeznaczoną dla najwyższych władz Sejmu. Nie mówiąc już o zakazie posiadania prywatnej ochrony.
- DO GÓRY DNEM: Jan Miszczak: PiS wspiera zwycięską opozycję
Tymczasem sytuacja uległa radykalnej zmianie i – jak ustalił portal gazeta.pl – partia Prawo i Sprawiedliwość zamierza nawet zmienić nazwę, o czym wspomniał na zamkniętym spotkaniu przedstawicieli PiS sam prezes. Zmiana ta ma chyba pomóc w wyborach samorządowych i do Parlamentu Europejskiego, bo pewnie nawet Kaczyński doszedł już do wniosku, że dotychczasowa nazwa po prostu źle się kojarzy. Tyle tylko, że ponoć coraz więcej czołowych polityków PiS chce uciekać do tegoż parlamentu i lista jest już tak długa, iż wkrótce Kaczyński może zostać w Sejmie sam z Błaszczakiem.
Nie oznacza to jednak, że prezesa należy pozbawić obecnie osobistej ochrony, bo niebezpieczeństwo czyha. Największe, jak sądzę, ze strony Morawieckiego, gdy ten wreszcie się kapnie, kto wystawił go na dożywotnie pośmiewisko i odegranie niemej roli na scenie teatrzyku prezydenckiego w tragifarsie zaprzysiężenia rządu-efemerydy. Wtedy może zacząć walić w Kaczyńskiego, choć dotąd mu wazelinował tak samo, jak kiedyś Tuskowi, w którego teraz walił.