Badania wykazały, że dziecko śmieje się 400 razy dziennie. Dorosły tylko 15 razy. I tu od razu pojawiły się opinie, że średnią u dorosłych zaniżają nasi smętni politycy. Coś w tym jest, bo zauważcie, że oni prawie się nie śmieją. A jeśli już, to śmieją się w kułak. Z wyborców, oczywiście.
Najrzadziej śmieją się członkowie partii rządzącej, która jako jedyna ma w swych szeregach prawdziwych Polaków. Bo prawdziwy Polak nie będzie się śmiał choćby dlatego, że ceni polskie przysłowia, które są mądrością narodu, jak np. „Śmieje się jak głupi do sera”, albo „Poznasz głupiego po śmiechu jego”.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Rada na antyradar. O szwindlach pisowskiej władzy
Rezygnacja ze śmiechu może także wynikać z głębokiego patriotyzmu, opartego na wspomnieniach klęsk i porażek. Ale może też być przemyślana i brać się z wyników badań uczonych (pech chce, że akurat niemieckich), którzy odkryli, iż pesymiści żyją dłużej od optymistów. Są bowiem bardziej ostrożni, dbają o zdrowie, nie ryzykują i nie oczekują od życia za wiele. I tu okazuje się, że nasi władcy, choć rzadko się śmieją, są jednak optymistami, gdyż od życia oraz sprawowanych urzędów oczekują bardzo wiele i po prostu biorą, ile wlezie. Dbają też o własne zdrowie, mając w przeciwieństwie do szarych obywateli świetną opiekę medyczną.
Śmiać się czy nie śmiać?
Znane porzekadło powiada, że śmiech to zdrowie. Czyżby? – nagle uśmiechają się pesymiści, bo badania wykazały również, że niepohamowany rechot może wywołać omdlenia, przepuklinę, arytmię, zawał, a nawet wypadnięcie żuchwy. To śmiać się, czy się nie śmiać?
Oczywiście śmiać, ale na końcu, bo wiadomo, że „ten się śmieje, kto się śmieje ostatni”. Jak zaczniemy chichrać na początku, to możemy usłyszeć: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie”. To oczywiście cytat z „Rewizora” Gogola, co podaję na użytek tych wielu czołowych „rewizorów” RP, którym Gogol myli się z Gogolinem, choć od czasu do czasu starają się nas rozbawić, najczęściej nieświadomie.
Niedawny znany przykład, to udział polityków PiS-u w Pielgrzymce Rodziny Radia Maryja na Jasnej Górze, gdzie trzymając się za ręce wspólnie odśpiewali pieśń religijną „Abyśmy byli jedno”. Śpiewając bujali się, co zwłaszcza w przypadku wicepremiera Kaczyńskiego, a także Sasina czy Czarnka, musiało rozbawić nawet największych ponuraków. Ale nie rozbawiło, gdyż ten spektakl może i byłby nawet śmieszny, gdyby nie był straszny. Tym bardziej, że Kaczyński wykorzystał też to miejsce święte dla katolików do politycznej agitacji. Czyli bujał się i bujał.
Okazało się, że w tej sytuacji poczuciem humoru nie wykazali się także ojcowie Paulini. Rzecznik Jasnej Góry o. Michał Bortnik napisał w oświadczeniu dla mediów, iż „wydarzenie to i jego społeczny odbiór pokazują, że organizatorzy spotkań o charakterze religijnym i my, jako gospodarze tego miejsca, musimy jeszcze bardziej uwrażliwiać, by nie angażować autorytetu Jasnej Góry do ziemskich, doraźnych celów”. Tak więc Kaczyński wraz z towarzyszami musi znaleźć sobie inny parkiet do tańca.
Sprawy z czajnikami to już w ogóle nie czaję
Dla rozluźnienia przypomnę coś z lżejszej beczki. Oto policjanci z Bydgoszczy dostali pismo od komendanta miejskiego, który nakazał im oddać czajniki elektryczne, by mundurowi zużywali mniej prądu. A wtedy komendant główny generał Szymczyk wydał w mig, niczym z granatnika, nakaz wycofania kuriozalnego polecenia z gatunku „służbowe wybryki” i na policji pozostały imbryki.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Tak działa policja moralności w Polsce
Sprawy z tymi czajnikami to już w ogóle nie czaję. Opisuję tylko dlatego, by pokazać, jakimi sprawami zajmują się „poważni ludzie” w naszym wesołym kraju. Żuchwa wypada.