W miniony piątek w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy zwanej popularnie „lex Czarnek 3.0”. Dlaczegóż to obywatelski projekt nazywany jest trzecią odsłoną pomysłów ministra edukacji i nauki, Przemysława Czarnka? Ano dlatego, że łudząco przypomina dwa projekty PiS-owskiego polityka, które zostały zawetowane przez prezydenta Andrzeja Dudę.
Nowy powstał na kanwie akcji – rzekomo obywatelskiej – „Chrońmy dzieci”. Akcja jest rzekomo obywatelska, bo promowana przez polityków partii rządzącej. Np. marszałek Sejmu, Elżbietę Witek, która jest jedną z jej twarzy.
– W tym wypadku wyraźnie chodzi o dzieci, żeby nie były poddawane praktykom, które z całą pewnością są dla nich szkodliwe. Chodzi o seksualizację dzieci – mówił wiosną na temat akcji sam prezes PiS, Jarosław Kaczyński.
Dzieci chrońmy przed… seksualizacją
Przed czym, zdaniem organizatorów akcji, trzeba chronić polskie dzieci? Ano przed… seksualizacją. Co to jest „seksualizacja” nikt w projekcie wprost nie napisał. Zatem można pod to „podciągać” wszystko co ma cokolwiek wspólnego z życiem seksualnym człowieka. Póki co – na szczęście – nie oznacza to zaprzestania nauczania w polskich szkołach o fizjologii, w tym rozrodzie, człowieka. Ale chodzi o to, by finalnie ograniczyć wszelką edukację seksualną w polskich podstawówkach.
– W szkołach nie będą mogły działać także organizacje pozarządowe, które uczą dzieci, jak chronić się przed złym dotykiem – ostrzega posłanka KO, Katarzyna Lubnauer.
Nie ma wątpliwości, że politycy partii rządzącej mają wręcz obsesję na temat seksualności Polaków. Tematy okołoseksualne i związane ze współżyciem intymnym nieustannie ich zajmują. Przykładowo wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi, Janusz Kowalski na antenie TVP Info twierdził, że już w przedszkolach przekazuje się dzieciom „niebezpieczną ideologię LGBT” za pomocą… kolorowych kredek.
Ustawa „lex Czarnek 3.0” ma temu zapobiegać. Minister Czarnek podkreśla, że nie ma to nic wspólnego z wycofaniem edukacji seksualnej ze szkół. Bo „była tam i jest, i jest potrzebna”.
WDŻ prowadzi… zakonnica
Deklaracje deklaracjami, szczególnie w wykonaniu PiS-owskiego polityka – jak powszechnie wiadomo politycy partii rządzącej nie słyną bynajmniej z tego, żeby ich deklaracje miały jakieś znaczenie. A praktyka praktyką. W Polsce edukacja seksualna w szkołach „leży i kwiczy”. Leży i kwiczy, bo przedmiot WDŻ (wychowanie do życia w rodzinie) – pomijając fakt, że jest nieobowiązkowy – to zwyczajna kpina, a nie żadna nauka.
– W naszej szkole WDŻ prowadzi pani katechetka – zdradza nam uczennica jednej z podkarpackich szkół. – Mówi nam, że współżycie seksualne podejmuje się po sakramentalnym ślubie, antykoncepcja to zło, homoseksualizm to zboczenie – kontynuuje 18- latka. – Zaraz na początku szkoły średniej poprosiłam rodziców, żeby mi podpisali zgodę na rezygnację z tych głupot, bo szkoda czasu.
Nauczanie WDŻ przez świeckich katechetów jest wręcz nagminną praktyką w polskich szkołach. Teraz minister Czarnek chce, by nauczyciele tego przedmiotu edukowali się specjalnie, oczywiście na teologicznych uczelniach.
- POLECAMY: Tak działa policja moralności w Polsce
– Może powrócimy do „nauczania”, że dzieci znajduje się w kapuście. Albo, że przynosi je bocian?- ironizuje Anna z Przemyśla, kobieta w średnim wieku. – XXI wiek, a u nas po prostu średniowiecze – wzdycha.
Tak więc, wbrew pozorom, nieprawdziwe jest przekonanie niektórych, że „młodzież dziś więcej wie na ten temat, niż my w ich wieku”. Wie ta, która ma rodziców chcących jej tę wiedzę przekazać bez fałszywego wstydu i udawania, że „przecież moja mała Kasia jeszcze o chłopcach nie myśli”, gdy owa „Kasia” ma 16 lat.
Kto tego szczęścia w postaci takich rodziców nie ma, zadaje w Internecie pytania. Typu: „Czy od masturbacji można zajść w ciążę?”, albo: „Czy to prawda, że mężczyźni też mają dni płodne i niepłodne?” . Tak jest u nas – z woli partii rządzącej i jej ministra Czarnka – wyedukowana seksualnie młodzież… Bo przecież wiedza jest zła! Tymi, którzy wiedzy nie mają znacznie łatwiej rządzić.