Z prof. dr hab. Anną Siewierską-Chmaj, politolożką z Instytutu Nauk o Polityce Uniwersytetu Rzeszowskiego, rozmawiamy o zwycięskich dla opozycji wyborach 2023.
Pani Profesor, za nami wybory. Namawiała Pani do udziału w nich i mamy frekwencję bliską 74 proc. Namawiała Pani, by poszły na nie kobiety i zagłosowało ich więcej niż mężczyzn. Czuje Pani satysfakcję, dumę?
– Proszę nie wyolbrzymiać moich zasług. Byłam tylko jedną z tysięcy osób zaangażowanych w akcję profrekwencyjną, szczególnie wśród ludzi młodych i kobiet. Ale tak, satysfakcję czuję ogromną!
Polacy pokazali swoje, słynne na cały świat, zaangażowanie w narodowe zrywy. I świetnie, bo tego właśnie potrzebowaliśmy, żeby odsunąć od władzy rząd odpowiedzialny za destrukcję praworządności, publicznych mediów, czy szkolnictwa.
Teraz jednak marzę o tym, żeby – po pierwsze – nie był to tylko chwilowy zryw, lecz trwały element budowy społeczeństwa obywatelskiego i – po drugie – żeby politycy nie zmarnowali zaufania, którym zostali obdarzeni i nie zniechęcili do siebie młodych, którzy głosowali po raz pierwszy.
I będę równie krytycznie obserwować posunięcia nowego rządu, jak to miało miejsce w przypadku Zjednoczonej Prawicy.
Część sympatyków Konfederacji została w domach
Przed wyborami rozmawiałyśmy o relatywnie wysokich notowaniach w sondażach Konfederacji… Zaskoczył Panią niski wynik wyborczy tej formacji?
– Nie. Od wielu miesięcy mówiłam, że Konfederacja jest przeszacowana. Z wielu powodów, ale trzy są najważniejsze.
Po pierwsze: statystyczny wyborca tej partii to młody mężczyzna o antysystemowych poglądach i niskiej samodyscyplinie. Część sympatyków Konfederacji w wyborczą niedzielę po prostu została w domach lecząc kaca po „Piwie z Mentzenem”.
Po drugie: czym innym jest podziw dla Sławomira Mentzena, a czym innym zakreślenie na karcie wyborczej osoby wierzącej w płaską ziemię, kosmiczne jaszczury czy chipy w szczepionkach przeciw Covid-19.
Konfederacja wciąż nie dorobiła się przyzwoitej listy reprezentantów. Więc w momencie podjęcia racjonalnej decyzji wyborcy głosowali jednak na bardziej znanych, a przede wszystkim bardziej przewidywalnych kandydatów z PiS czy Suwerennej Polski.
Po trzecie w końcu: kto na TikToku wojuje, od TikToka ginie. Konfederacja rzeczywiście w którymś momencie opanowała media społecznościowe. Ale czym bliżej było do wyborów, tym więcej pojawiało się kompromitujących wypowiedzi polityków i działaczy Konfederacji – o kobietach, jako dobytku; o jedzeniu psów, o legalizacji pedofilii etc. – które stały się pożywką dla internetowych memów i virali. Część młodych ludzi, szczególnie kobiet, uznała, że głosowanie na Konfederację jest po prostu obciachem.
Premier z PiS to kilka dodatkowych tygodni na porządki
Obecnie mamy sytuację jasną, jeśli chodzi o arytmetykę sejmową. PiS nawet w koalicji z Konfederacją nie będzie miał większości. A ugrupowania dotychczasowej opozycji prodemokratycznej deklarują „żadnych rozmów z PiS-em”. Po co zatem prezydent Duda chce przedłużać procedurę powołania rządu i zapowiada desygnowanie premiera z PiS?
– Ma do tego prawo, więc skwapliwie z niego korzysta. W ten sposób PiS zyskuje czas na ewentualne łowienie wśród posłów dotychczasowej opozycji – liczą głównie na niektórych polityków PSL.
Nawet jeśli nie uda się sformować rządu, co jest raczej pewne, to i tak PiS ma dodatkowe kilka tygodni, żeby po sobie posprzątać. A chyba nie mamy wątpliwości, że sporo trupów ukrywa się w szafach Zjednoczonej Prawicy. Nieprzypadkowo chyba w powyborczy poniedziałek nastąpił nagły wzrost wyszukiwania w Internecie „jak trwale usunąć pliki z komputera”.
Politycy PiS w jeszcze rządowej telewizji prorokują, że KO, Trzeciej Drodze i Nowej Lewicy, mimo przedwyborczych deklaracji, trudno będzie stworzyć stabilny rząd. Bo – kolokwialnie mówiąc – ich liderzy najpewniej pokłócą się o stanowiska. Podziela Pani te przypuszczenia?
– Tworzenie rządu koalicyjnego nigdy nie jest łatwe. Tym bardziej, gdy do negocjacyjnego stołu zasiadają trzy demokratyczne siły, którym obcy jest autorytarny styl zarządzania, jaki panował w Zjednoczonej Prawicy. Zatem tak – będą ostre dyskusje, starcia a nawet konflikty. Bo to jest część demokratycznego pakietu, tyle że to nie jest jednoznaczne z niestabilnym czy chaotycznym rządem.
Kto Pani zdaniem będzie premierem zjednoczonych sił prodemokratycznych, a kto marszałkiem Sejmu nowej kadencji?
– Donald Tusk wielokrotnie krytykował Jarosława Kaczyńskiego za uciekanie od odpowiedzialności i chowanie się za plecami Mateusza Morawieckiego. Konsekwencja wymaga zatem, aby teraz, jako lider największego ugrupowania tworzącego koalicję, sam od takiej odpowiedzialności nie uciekał.
W takiej sytuacji marszałkiem Sejmu może zostać ktoś z Trzeciej Drogi, natomiast w roli marszałka Senatu widzę profesora Adama Bodnara.
Rozliczenie samego Kaczyńskiego będzie trudne
Jedną ze spraw poruszanych na spotkaniach przedwyborczych, zarówno przez polityków KO, Trzeciej Drogi i Lewicy, jak i przez uczestniczących w nich obywateli, była kwestia rozliczenia polityków PiS-u z tego jak przez osiem ostatnich lat rządzili Polską. Zapytam wprost: czy wierzy Pani, że zostaną rozliczeni, postawieni przed sądami i trybunałami?
– Ja wierzę w prawo i oczekuję, że nowy rząd będzie tego prawa przestrzegał. Kto prawo złamał lub nadużył, nawet pełniąc najważniejsze funkcje państwowe, powinien się liczyć z konsekwencjami.
Od razu zaznaczę, że rozliczenie samego Jarosława Kaczyńskiego z czegokolwiek będzie bardzo trudne, ponieważ jego polecenia niemal zawsze miały charakter nieformalny. Zresztą Zbigniew Ziobro też bardzo dbał o to, żeby ktoś inny podpisywał się pod decyzjami ewidentnie sprzecznymi z prawem.
Mam nadzieję jednocześnie, że temat rozliczeń nie przysłoni wyzwań dużo ważniejszych, związanych z finansami państwa, edukacją czy problemami mieszkaniowymi Polaków.
Na koniec zapytam o wybór, którego Polki i Polacy nie dokonali. Frekwencja w rządowym referendum nie przekroczyła wymaganego 50-procentowego progu. Zaskoczyło Panią to, czy przeciwnie?
– Przede wszystkim ucieszyło, bo odmowa odebrania karty referendalnej była aktem politycznej deklaracji, a w małych miasteczkach i wsiach – także aktem obywatelskiej odwagi. To oznacza, że ponad 30 procent naszego społeczeństwa świadomie dokonała tego wyboru. I odrzuciła nie tyle samo referendum, co cyniczną manipulację, która się za nim kryła. Jesteśmy coraz bardziej świadomym społeczeństwem – to napawa optymizmem.