Rozmowa z ARTUREM ŁABINOWICZEM, skrzydłowym MUSZYNIANKI DOMELO SOKOŁA Łańcut
KOSZYKÓWKA. ORLEN BASKET LIGA
– Był to dla pana debiut w łańcuckiej hali, jak wrażenia?
– Nigdy tu nie grałem, bo reprezentując AZS Politechnikę Opolską w I lidze, do Łańcuta akurat nie przyjechałem. Jestem tu pierwszy raz i bardzo jest tu miło. Kibiców jest dużo i czuć dobrą atmosferę tylko szkoda, że nie udało się wygrać. Nie chcieliśmy tak przegrać. Zawsze kiedy wychodzimy na parkiet, chcemy zwycięstwa. Nie możemy w taki sposób jak dziś zaczynać meczu, musimy walczyć cały czas, a nie rozpalić ogień na kilka ostatnich minut. Musimy od początku agresywnie ruszyć na rywali. Mam nadzieję, że w najbliższym meczu w Zielonej Górze, zaprezentujemy się zdecydowanie lepiej.
To nie był nasz dzień
– Czego zatem zabrakło, żeby skuteczniej powalczyć z zespołem z Lublina?
– Początek był słaby. Nasze rzuty też nie wpadały prawie przez cały mecz. Nie trafialiśmy za trzy, dopiero na finiszu nieco udało się poprawić skuteczność. Mam nadzieję, że rzuty za trzy wkrótce zaczną nam wpadać. To po prostu nie był nasz dzień, ale taka jest koszykówka. Na pewno jednak możemy coś jeszcze dołożyć do gry.
– Widać, że dobrze się pan wkomponował w zespół z Łańcuta.
– Trener mi mówi, żebym grał, dawał energię dla zespołu i to właśnie robię. Walczymy i to jest wszystko, co będziemy robić do końca sezonu i wygrywać mecze, jakie nam zostały do rozegrania.
Rodzice z Oławy
– Jest pan ciekawą postacią – Polakiem, urodzonym w Stanach Zjednoczonych…
– Niestety jestem (śmiech). Żartuję. Rodzice pochodzą z Oławy, a ja jestem jedyny „ten dziwny” z całej rodziny, co urodził się w USA (śmiech). Jestem normalnym człowiekiem, gram w kosza, a w domu w gierki. Uwielbiam koszykówkę, to jest moje życie i mam nadzieję, że będę grał jeszcze z piętnaście parę lat.