Rozmowa z DAWIDEM ZAGUŁĄ, rozgrywającym OPTeam Resovii Rzeszów.
KOSZYKÓWKA. II LIGA
– Po pierwszym meczu w Warszawie chyba kamień spadł z serca. Teraz macie kilka elementów przewagi: zwycięstwo w pierwszym meczu, hala, kibice no i przewaga poziomu sportowego…
– Tak, a kolejną rzeczą jest też to, że wciąż mamy taki niedosyt po meczu z Łodzią. Mamy ten handicap i zaliczkę, że możemy tutaj ten mecz pociągnąć. Zamknęliśmy tak parę opcji Warszawy w niektórych sytuacjach. Może nie przez cały mecz, ale w takich ważnych fragmentach, gdzie byliśmy w stanie odskoczyć na parę punktów. Myślę, że to zaowocowało. Teraz rzeczywiście jest bardzo wiele czynników, przez które chcemy wygrać. Gramy u siebie i chcemy przed własnymi kibicami zakończyć ten sezon. Wiadomo, że zamierzaliśmy wcześniej, mimo że to był wtedy wyjazd do Łodzi. Teraz pozostał tak duży niedosyt, że każdy zacisnął zęby w meczu z Warszawą. Wydaje mi się, że tu będzie jeszcze większa motywacja, żeby to zakończyć i cieszyć się awansem.
– W stolicy w zasadzie w każdym elemencie górowaliście nad rywalami?
– Można tak powiedzieć, chociaż skuteczność nie była jakaś zadowalająca. Zbiórki wiadomo, bo mamy przewagę pod koszem. Tam nie ma zbytnio „wierzb” pod koszem tak jak w Łodzi. W tym elemencie na pewno chłopaki się spisali. Było trochę otwartych pozycji, bo wrócił Michał Gabiński i w pewnym sensie tę obronę zaabsorbował na siebie. Reszta też dołożyła parę punkcików. Po prostu myślę, że wygraliśmy całościowo. Pociągnęliśmy też troszeczkę agresywnością i tym naszym bieganiem w kontrze. To nie był wygodny teren i cieszymy się, że udało nam się wywieźć zwycięstwo. Inowrocław w półfinałach wygrał tam tylko dwoma punktami Nie pozostaje nic innego, jak tylko teraz to powtórzyć i zagrać to samo. Wiadomo, że chcielibyśmy zagrać jeszcze lepiej, żeby to był nasz najlepszy mecz w sezonie, żeby jeszcze bardziej podnieść kibiców i zakończyć ten sezon z przytupem.
– Mówi się, że ostatni krok jest zawsze najtrudniejszy, czy czujecie w tej sytuacji jakieś zagrożenie w środowym meczu?
– Zawsze jest zagrożenie. Możemy mówić sobie prześmiewczo, że zaraz będą wakacje, ale wiadomo, że gdzieś z tyłu głowy każdy ma to, że nie można nikogo lekceważyć. Nie raz były sytuacje, chociażby w I lidze, czy teraz ekstraklasowe, gdzie ósme miejsce wygrywa z pierwszym. Warszawa w swojej grupie zajęła pierwsze miejsce, tak więc nie lekceważymy przeciwnika. Chcemy po prostu wyciągnąć jeszcze parę błędów, które popełniliśmy w pierwszym meczu. Musimy starać się ten mecz kontrolować od początku do końca, a nie przez trzy czwarte meczu. W Warszawie zrobiliśmy sobie przewagę, ale gdzieś w IV kwarcie rywale doszli nas na parę punktów. Pokazali więc, że na pewno się nie poddadzą. Myślę, że też będą chcieli zaskoczyć, zrobić show dla własnych kibiców i koszykówki w całej Polsce i wygrać z nami ten mecz. Myślę, że przyjadą tutaj bardzo mocno zmobilizowani. My chcemy być jeszcze bardziej nastawieni na ten mecz i po prostu go wygrać.
– To będzie pana pierwszy awans w karierze?
– Tak, pierwszy awans i drugie raz 3 miejsce. Tylko że tamto, to było w pierwszej lidze, więc nic z tego nie było. Byłby to mój pierwszy awans, więc jestem tym podekscytowany, ale nie chciałbym, żeby te emocje wzięły górę. Chcę zagrać ten mecz z chłopakami tak, żeby każdy zagrał na swoim poziomie tak jak przez cały sezon. Myślę, że jeżeli tak to zrobimy, to zakończymy zwycięstwem i wszyscy razem będziemy się cieszyć pod halą.
– Ten brązowy medal wywalczył pan z Sokołem Łańcutem…
– Wygraliśmy z WKK Wrocław, ale tutaj w II lidze też są medale. W Łańcucie było trzecie miejsce, ale szkoda, że tam nie było awansu, bo może po środowym meczu miałbym dwa (śmiech). Tak więc ten być może będzie pierwszy. Jeżeli tak się stanie, to nie pozostaje nic, jak po prostu się cieszyć, świętować, odpoczywać, a później przygotować się na kolejne sezony, gdziekolwiek by miały nie być.
PRZECZYTAJ TEŻ: Rzut za trzy skończył czterdzieści lat. „Trójka” może zmienić wszystko (WIDEO)