Rawplug Sokoł nie przestaje zaskakiwać przed własną widownią. W sobotę wygrał po raz siódmy z rzędu, pokonując zdobywcę Suzuki pucharu Polski 2023 Trefla Sopot. O sukcesie przesądziła świetna IV kwarta gospodarzy, których trener Marek Łukomski wciąż jest niepokonany w Łańcucie (szósta wygrana odkąd prowadzi zespół z Podkarpacia).
KOSZYKÓWKA. ENEGA BASKET LIGA
– Wydaje mi się, że obie drużyny twardo walczyły w tym meczu – mówi rozgrywający Rawlplug Sokoła, Corey Sanders. – Staraliśmy się wyjść i grać mocno. Graliśmy w duchu drużynowym i ciężko razem pracowaliśmy, jako zespół. Napotkaliśmy dziś wiele przeszkód, ale podnieśliśmy się i wszyscy zagraliśmy dobrze. Każdy pokazał dobre minuty na parkiecie, każdy chciał pomóc w odwróceniu wyniku tego meczu. Gdybyśmy grali tak przez cały rok, myślę, że bylibyśmy trudnym przeciwnikiem do pokonania – stwierdza Amerykanin, który był bohaterem IV kwarty.
Od samego początku mecz był wyrównany i zacięty, choć obie zespoły nie imponowały skutecznością w ataku. Sytuacja zmieniała się właściwie co akcję (3:6, 10:8, 10:15, 16:16).
W II kwarcie Trefl miał już pięć punktów przewagi, bo trafiali Rolands Freimanis, Jarosław Zyskowski oraz Ivica Radić. Przy stanie 27:31 gospodarze zdobyli osiem punktów z rzędu i wyszli na prowadzenie 35:31. Ostatecznie trójka Jamesa Eadsa (11 pkt do przerwy) ustaliła wynik spotkania po pierwszej połowie na 38:33.
W III kwarcie role się odwróciły i to goście nadawali ton. Mieli dużą przewagę pod koszami, a za trzy trafiali Andrzej Pluta, Freimanis i Zyskowski. W 28. minucie ekipa z Sopotu wygrywała różnicą dziewięć „oczek” (57:48). Gospodarze mieli duże problemy ze skutecznością, pudłując regularnie nawet z linii rzutów wolnych.
Wydawało się, że faworyzowany Trefl, który po 30 minutach wygrywał 60:52, łapie swój rytm ale prawdziwy koncert Rawlplug Sokoła (w składzie zabrakło kontuzjowanego Delano Spencera) nastąpił w IV kwarcie. Przewaga ekipy z Sopotu zaczęła topnieć w błyskawicznym tempie.
Corey Sanders nie do zatrzymania
Wśród miejscowych rozkręcił się na dobre Corey Sanders. Amerykański rozgrywający, który zapisał na koncie aż 15 asyst, był nie do zatrzymania i w IV kwarcie zdobył 14 pkt. Rywale nie byli wstanie zatrzymać beniaminka, który z akcji na akcję czuł się coraz pewniej. Po efektownej akcji filigranowego Sandersa zakończonej fantastycznym wsadem (79:72) Trefl wyraźnie już stracił animusz przegrywając drugi mecz z rzędu, a po raz piąty na wyjeździe.
– Myślę, że przez trzy pierwsze kwarty kontrolowaliśmy grę i byliśmy na dobrej drodze do tego, żeby wygrać to spotkanie. W ostatniej kwarcie popełniliśmy za dużo prostych błędów w obronie, przez co straciliśmy zbyt wiele punktów. Przez cały mecz mieliśmy problemy w ataku – mówi chorwacki szkoleniowiec Trefla Sopot, Žan Tabak.
Nie potrafił on wytłumaczyć co się stało z jego zespołem w IV kwarcie.
– Popełniliśmy tak dużo głupich błędów, że naprawdę tego nie rozumiem. Tak naprawdę, to o problemie z koncentracją mówiłem już od bardzo dawna. Kiedy ja do nich mówię, że nie jesteśmy skupieni, że nie jesteśmy wystarczająco przygotowani, że jesteśmy za mało ambitni, to patrzą na mnie jak na wariata. To się powtarza mecz za meczem, a co gorsza dotyczy to ciągle tych samych zawodników. Ci sami popełniają wciąż te same błędy. Ci gracze nie rozumieją, że aby się rozwijać, trzeba przez to przejść. Jeśli się przez pewne rzeczy nie przejdzie, nie da się rozwijać jako zawodnik i zawsze zostaje się na tym samym poziome – mówi mocno zbulwersowany trener Trefla.
– Jeśli chodzi o nas, to przede wszystkim nasi zawodnicy muszą wyzdrowieć (Garrett Nevels i Jean Salumu – przyp. red) i musimy zacząć wyglądać jak drużyna. W tej chwili nie wyglądamy jak drużyna, bo nasi zawodnicy grają na pozycjach, na których zazwyczaj tego nie robią. Jednak nawet przy tym wszystkim, to nie jest to żaden powód do tego, aby grać tak, jak graliśmy w Łańcucie – dodał trener Trefla.
Debiutujący w ekipie z Sopotu Serb, Strahinja Jovanović powiedział: – Przez trzy kwarty kontrolowaliśmy mecz, później podjęliśmy trochę złych decyzji, popełniliśmy głupie faule i brakło nam dobrej gry. Myślę, że sami wypadliśmy z gry po złych faulach. Wydaje mi się, że to był największy problem, bo mieliśmy zbyt wielu graczy z dużą ilością przewinień, przez co zaczęliśmy łatwo oddawać punkty.
Tylko kataklizm wyrzuci drużynę z Łańcuta z Energa Basket Ligi
Zgoła odmienne nastroje panowały w ekipie Sokoła Łańcut, który przecież zaczął sezon od bilansu 0-6, a teraz jest już praktycznie pewny utrzymania i tylko jakiś kataklizm wyrzuciłby go z Energa Basket Ligi.
– Był taki moment w tym meczu, gdzie już było ciężko i traciliśmy dziewięć punktów, natomiast nikt się nie poddał. Z sercem wyszarpaliśmy to zwycięstwo – mówi Marek Łukomski, szkoleniowiec Rawlplug Sokoła. – Są na pewno trenerzy, którzy w takiej sytuacji jaka wydarzyła się w IV kwarcie wzięliby na pewno cały ten splendor, piękno sportu i zwycięstwa na siebie. Powiedzieliby, że tak, powiedzieli zawodnikom piękne słowa. Powiedzieli, żeby trafiali za trzy, żeby mijali tę pierwszą linię, ale my im to mówiliśmy cały czas od początku meczu.
– Cieszy nas to, że jest to taki team win. Jeśli jeden zawodnik nie mógł zagrać, to wszedł w jego buty ktoś inny. Jeśli inny zawodnik grał dziś troszeczkę słabiej, w jego buty też wszedł ktoś inny. To pokazuje po pierwsze charakter, po drugie ducha drużyny i pracę zespołową. To zwycięstwo naprawdę jest wywalczone takim bardzo dużym nakładem sił wszystkich zawodników – stwierdza trener ekipy z Łancuta, która mimo, że wyraźnie przegrywała pod koszami to i tak sięgnęła po zwycięstwo.
– W Treflu jest dwóch takich mocnych zawodników podkoszowych, Ivica Radić i Wesley Gordon, którzy średnio mają zawsze siedem zbiórek w ataku. Wiem, że nie tylko oni to tym razem zbierali, ale zbiórki w ataku z takim zespołem, to coś, co da się zrozumieć. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy oni tak mocno atakowali i byli nastawieni przez trenera Tabaka w taki sposób, że jak się słyszało, jak trener wspiera ich z ławki, to aż się zastanawiałam, czy sam zaraz nie skoczę na tę zbiórkę. Natomiast myślę, że to na co moglibyśmy zwrócić uwagę i co jest trochę niewytłumaczalne, to nasze rzuty osobiste. Dużo rzutów osobistych nie trafiliśmy i to jest rzecz, która martwi – uważa trener Łukomski.