To jest najlepszy w historii sezon polskich klubów siatkarskich w europejskich pucharach, ale nie został zwieńczony pełnym sukcesem. Projekt Warszawa wcześniej triumfował w Pucharze Challenge, Asseco Resovia Rzeszów zdobyła Puchar CEV, jednak w wielkim finale Ligi Mistrzów Jastrzębski Węgiel przegrał Itasem Trentino 0-3 (20:25, 22:25, 21:25).
SIATKÓWKA. FINAŁ LIGI MISTRZÓW
Nigdy jeszcze polskie drużyny nie zdobyły w jednym roku dwóch europejskich trofeów. W Antalyi włoska ekipa odebrała jednak okazję na komplet. – Nie byliśmy gorsi sportowo, ale nie podeszliśmy do tego spotkania z taką wiarą w zwycięstwo, jak rywale – podsumował Jurij Gladyr.
Wydawało się, że sukcesów minionego sezonu, gdy dwie polskie drużyny zagrały w Turynie w wielkim finale Ligi Mistrzów, już nie przebijemy. Tymczasem sezon 2023/2024 jest dla polskich drużyn równie wyjątkowy. Nie zmienia to jednak faktu, że jego końcówka była gorzka. Jastrzębski Węgiel drugi raz z rzędu zagrał w wielkim finale i po raz drugi musiał uznać wyższość rywali. Przed rokiem to nie bolało polskich fanów, gdyż triumfowała ZAKSA, teraz jednak wygrała czwarta drużyna włoskiej Serie A.
– Źle zaczęliśmy, wtedy po pierwszym secie powiedzieliśmy sobie, że spuszczamy to wszystko w kiblu i jedziemy dalej – mówił smutny Gladyr. – Niestety, nie udźwignęliśmy tego ciężaru. Na koniec sezonu jest mi przykro, mamy trochę skiśniętą herbatę zamiast radości. Choć oczywiście mistrzostwo Polski trochę to osładza – dodaje środkowy Jastrzębskiego Węgla.
Dotąd najlepszy w historii biało-czerwony sezon, biorąc pod uwagę walkę w trzech europejskich pucharach, to 2012 rok, gdy Puchar Challenge zdobył Tytan AZS Częstochowa, druga w Pucharze CEV była Asseco Resovia, a w Lidze Mistrzów dopiero w wielkim finale wyższość Zenita Kazań musiała uznać PGE Skra Bełchatów.
– Miałem wrażenie, że w każdym z setów byliśmy blisko, ale wtedy przydarzały się nam przestoje, traciliśmy kilka prostych punktów i rywale odskakiwali. To dla nas wszystkich trudny moment, bo nie po to przyjeżdżaliśmy do Turcji – dodaje Jakub Popiwczak, libero Jastrzębskiego Węgla.
W najważniejszym z europejskich pucharów – Lidze Mistrzów (wcześniej Puchar Europy Mistrzów Klubowych) biało-czerwone ekipy jak dotąd odniosły cztery triumfy – najpierw Płomień Milowice wygrał w 1978 roku, a ostatnio niewiarygodną serię zaliczyła Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, która triumfowała w trzech z rzędu edycjach Champions League. Zresztą w zeszłym sezonie mieliśmy polski finał, w którym pokonała 3:2 właśnie Jastrzębski Węgiel. Teraz wrócił na tron Itas Trentino, który dwa razy przegrywał wielki finał z ZAKSĄ.
– Jestem szczęśliwy, szczególnie po takiej wygranej, bo to Jastrzębski wydawał się faworytem – mówił po spotkaniu Kamil Rychlicki, z pochodzenia Polak, a od teraz nowy triumfator Ligi Mistrzów. – Przed nami ciekawa noc świętowania, a z tego spotkania na pewno bym nie wyciągał daleko idących wniosków. Dla mnie PlusLiga i Serie A to dwie świetne ligi, dlatego chciałbym kiedyś spróbować swych sił także w tej pierwszej – dodaje atakujący Trentino.
Spotkanie w Antalyi oglądał prezes PZPS, Sebastian Świderski. – Trentino było agresywniejszą drużyną i przede wszystkim lepiej przygotowaną taktycznie. Było widać po ich ustawieniu w obronie. Podbijali bardzo dużo trudnych piłek. Również te wszystkie kiwki, które próbowaliśmy robić nie wchodziły. Wszystko było asekurowane. Wydaje mi się, że to przygotowanie taktyczne i jen 1-2 procent dodało dla ekipy z Włoch – mówił przed kamerami Polsatu Sport, Świderski podkreślając też nieco słabszą dyspozycję rozgrywającego ekipy z Jastrzębia, Benjamina Toniuttiego. – Trochę niedokładności było z jego strony i chyba nieco się zagubił, bo jeżeli nie kończy atakujący, to na siłę szuka się dziwnych rozwiązań. Akcja Riccardo Sbertoliego, który z czwartego metra wystawia bez bloku pokazuje jaka była różnica mentalna w jednej i drugiej drużynie. W pewnym momencie „Ben” się trochę pogubił i trener mógł mu dać odpocząć na chwilę, żeby zobaczyć to z ławki jak to wygląda – stwierdził prezes PZPS.
W sumie dotąd polskie zespoły siedem razy triumfowały w europejskich pucharach. Nadal nie mogą się pochwalić powtórką z wielkich osiągnięć włoskich drużyn, które w XXI wieku trzykrotnie wygrywały w sezonie wszystkie trzy europejskie trofea. Po raz ostatni w sezonie 2010/2011 (Sisley Treviso Puchar CEV, Lube Banca Macerata Puchar Challenge i Itas Trentino Ligę Mistrzów), wcześniej w sezonach 2009/2010 i 2005/2006. Ale takie wyzwanie wcale nie jest niemożliwe do zrealizowania w kolejnych sezonach.
Finałową rywalizację w Antalyi.obserwował też Nikola Grbić, serbski szkoleniowiec reprezentacji Polski. – Czasem dzieje się tak, że rywal nie daje ci zagrać to co sobie założyłeś – analizował Grbić. – Dziś wiele tych czynników zobaczyliśmy, Trentino wywierało presję swoją zagrywką i też organizacją jeśli chodzi o blok i obronę. Było bardzo trudno doskoczyć do tego poziomu co grał rywal zespołowi Jastrzębskiego Węgla. Kontrolowali ten mecz od samego początku. Były momenty, że Jastrzębie było blisko ale kiedy przyszło granie w końcówkach to lepsi byli rywale – mówił przed kamerą Polsatu Sport, szkoleniowiec reprezentacji Polski i podkreślał siłę rywali na skrzydłach. – Alessandro Michieletto i Daniele Lavia mądrze wykonywali ataki, obijając palce rywali, robili wszystko, żeby zdobyć punkt albo żeby ponowić sobie szanse na zdobycie punktu, co było bardzo frustrujące – stwierdził szkoleniowiec reprezentacji Polski i postanowił wysłać wiadomość do kibiców. – Gdziekolwiek się nie pojawimy, wszyscy mówią, że już wygraliśmy złoto. To też stało się tutaj w Turcji. Spotykaliśmy wielu kibiców, którzy rozumieją siatkówkę i wszyscy oczekiwali złota i że Jastrzębie wygra 3-0 lub 3-1, bo są faworytami i będzie spotkanie bez historii. Nagle dzieje się to co widzieliśmy. Chciałem wysłać wiadomość, że my będziemy grać przeciwko tym siatkarzom i oni będą tak samo głodni i spragnieni grania przeciwko nam. My jesteśmy już zwycięzcami, a oni nie mają już nic do stracenia. Trzeba pamiętać, że jedna dwie piłki mogą decydować kto wygra spotkanie. Chciałbym wszystkich uspokoić będziemy robić, krok po kroku – zakończył Nikola Grbić.
POMECZOWE WYPOWIEDZI
Wołosz ze złotem
Siatkarki włoskiego A. Carraro Imoco Conegliano, z reprezentantką Polski Joanną Wołosz w składzie, wygrały w tureckiej Antalyi Ligę Mistrzyń. W finale pokonały inny zespół z Włoch Allianz Vero Volley Mediolan 3-2 (25:14, 23:25, 25:19, 19:25, 15:9). W przeciwieństwie do finałów w dwóch poprzednich edycjach Ligi Mistrzów, w tym roku w Antalyi to siatkarki wybiegły na boisko jako drugie, po decydującym starciu siatkarzy. O ile mecz mężczyzn był rozgrywany przy niepełnych trybunach, spotkanie kobiecych zespołów obejrzał komplet publiczności. Zespół z Conegliano, który szósty rok z rzędu wywalczył w tym sezonie mistrzostwo Włoch, po raz piąty zagrał w finale LM. Drużyna Wołosz tylko raz wcześniej sięgnęła po trofeum – w 2021 roku wygrała z VakifBankiem Stambuł 3-2.
PRZECZYTAJ TEŻ: Historyczny sukces AVII Solar Sędziszów, ale to jeszcze nie koniec…