
Rozmowa z MARCINEM JANUSZEM, kapitanem Asseco Resovii Rzeszów
SIATKÓWKA. PLUSLIGA
– W efektownym stylu pokonaliście zespół z Bełchatowa…
– Myślę, że zagraliśmy najlepszy jakościowo i emocjonalnie mecz, bo szczególnie byliśmy mocno podrażnieni po ostatnie porażce, choć wcześniej przegraliśmy też z ZAKSĄ. Jednak ta z Zawierciem zabolała nas szczególnie. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z kim graliśmy, ale widać było na treningach przez ten cały tydzień, że siedzi nam to w głowie, ale reagujemy dobrze. Myślę, że było to widać od początku tego spotkania. Tak reagują po prostu dobre drużyny. My taką chcemy być, więc cieszy, że ten kryzys, który mógł się narodzić jeszcze po kilku meczach przegranych, szybko ugasiliśmy i tak naprawdę nasza sytuacja wygląda dobrze. Po ośmiu meczach mamy sześć zwycięstw, więc jest dobrze, ale chcemy grać jeszcze lepiej, wygrywać jeszcze więcej.
– Jedynie w drugim secie rywale nieco wyżej postawili poprzeczkę, ale od stanu 22:22 do końca to wy już dobywaliście punkty.
– Ogólnie kontrolowaliśmy to spotkanie, ale też ciężko oczekiwać, że przez cały mecz przejdziemy bez jakiegoś słabszego momentu. On pojawił się na chwilę w drugim secie. I to też ważne, że nie zaczęliśmy panikować, bo inaczej się gra, innym się zespołem jest jeśli się jest z przodu, a innym, jeśli trzeba gonić nawet tak niewielką stratę. Więc dobrze, że wiele to nie zmieniło w naszej grze Oczywiście wtedy pojawiają się trochę większe nerwy, ale to musimy wytrzymywać.
– Zespół z Bełchatowa swój ostatni mistrzowski tytuł zdobył w 2018 roku. Wówczas występował pan w Skrze zdobywając swoje pierwsze złoto, jakieś dodatkowe emocje
– Z Grześkiem Łomaczem tworzyliśmy parę rozgrywających. Ja wówczas byłem bardziej do pomocy, w przypadku kontuzji troszkę więcej pograłem, ale tak naprawdę to Grzesiek poprowadził drużynę do mistrzostwa. Oczywiście każdy zespół w którym grałem czy to Gdańsk, Bełchatów czy ZAKSA gdzieś tam we mnie jest. Najmocniej czuję to co było w Kędzierzynie-Koźlu. Nie tak dawno wydarzyły się tam te wielkie rzeczy i tam jest mój drugi dom, ale oczywiście Bełchatów również jest dla mnie wyjątkowym miejscem. Każdy taki mecz to jest dla mnie czymś dodatkowym.
– Mecze rzeszowian z bełchatowianami od lat nazywane były siatkarskimi klasykami, którymi pasjonowali się kibice w całęj Polsce…
– To były wyjątkowe mecze. Pamiętam, kiedy przyjeżdżałem do Rzeszowa z Bełchatowem, że to było coś niesamowitego. Wszyscy tym żyli. Zresztą tak jak teraz na naszych meczach hala wypełniała się po brzegi. Zresztą oglądałem te mecze będąc dzieckiem i to były zawsze święte wojny. Zawsze wyjątkowe mecze. I myślę, że nie tylko w mojej gdzieś pamięci to zostało, ale wielu kibiców, którzy chodzą tutaj na mecze od wielu, wielu lat dalej to czują. Mimo tego, że wiele rzeczy się pozmieniało, nie ma już dwóch takich hegemonów jak kilka lat temu, no to ten mecz zawsze ma dodatkowy smaczek.
– Wracając do teraźniejszości, teraz przed wami seria trzech wyjazdowych meczów. We wtorek w Chełmie, w sobotę w Jastrzębiu i w środę 10 grudnia w Sosnowcu z Aluronem CMC Wartą Zawiercie spotkanie Ligi Mistrzów.
– Zgadza się, ale jakoś nie chcemy zmieniać swojego podejścia, bo oczywiście ten okres nam pokazał, że część problemów naszej gry mogła wynikać z tego, że zaczęliśmy grać co trzy dni, a teraz po dłuższej, dłuższej przerwie, spokojnym treningu wyglądamy znowu dobrze, ale też musimy się do tego przyzwyczaić, że ten terminarz będzie dla nas tak wyglądał. Co trzy dni będziemy grać nie tylko my, więc nie może być w głowie takiej myśli, że jest to jakiekolwiek wytłumaczenie. Sami musimy poradzić z tym, że gramy czasem tie-break, potem za dwa, trzy dni już musimy zagrać kolejny tie-break i potem jeszcze kolejny mecz z bardzo dobrym rywalem. Na pewno wyjazdy nie pomogą, ale to nic, walczymy i robimy to, co możemy.
PRZECZYTAJ TEŻ: Danny Demyanenko, siatkarz Asseco Resovii: daleko nam do ideału jeśli chodzi o grę
