– Gdyby nie doszło do kradzieży lokat, nie byłoby fikcyjnych kredytów i kredytów mojej rodziny – powiedziała przed Sądem Okręgowym w Tarnobrzegu Janina K., była prezes Banku Spółdzielczego w Grębowie. 72-latka zapewniła, że nie było w tej instytucji żadnej grupy przestępczej. A winą za wszystkie problemy i doprowadzenie do upadku banku obarczyła koleżankę odpowiedzialną za dział oszczędności.
Po kilku miesiącach od rozpoczęcia procesu oskarżonych w sprawie afery bankowej w Grębowie, w środę, 17 stycznia, zeznania złożyła w końcu Janina K. To ją prokuratura oskarżyła o zorganizowanie i kierowanie grupą przestępczą. A także o likwidację lokat, bezprawne zaciąganie kredytów dla siebie i swoich najbliższych, które wraz z odsetkami sięgnęły kwoty 17 mln zł oraz o kradzież ponad 144 tys. zł z bankowej kasy.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Syn prezes banku w Grębowie: czułem się jak Antygona
Janina K. zaczęła swoje wyjaśnienia od tego, że w Banku Spółdzielczym w Grębowie nie było żadnej grupy przestępczej.
– Nigdy nie kierowałam grupą przestępczą. Nie płaciłam pracownikom żadnych pieniędzy za działalność w grupie. Wynagrodzenia były wypłacane zgodnie z tym co wskazywały listy płac. Zgodnie z regulaminem wynagrodzeń płacy zasadniczej i premii. Premie dla zarządu ustalała Rada Nadzorcza, a dla pracowników zarząd. Premia była jednakowa dla pracowników i zarządu – mówiła Janina K.
Została mi odebrana wolność i godność
Oskarżona przyznała, że została mocno skrzywdzona.
– Tym aktem oskarżenia, który sformułowała prokuratura, została mi odebrana wolność i godność człowieka. Przez 47 lat nie ukradłam nikomu ani złotówki, a moim dochodem było tylko to, co zarobiłam. Przyznaję się, że wyrażałam zgodę na udzielanie kredytów dla siebie i rodziny z naruszeniem prawa bankowego i wskaźników koncentracji. W analizie finansowo–ekonomicznej, która została zrobiona w 2022 roku, jest napisane, że kwota kredytów mojej rodziny to ponad 17 mln zł. Tylko to nie były pieniądze rzeczywiste. Ja ich nigdy nie miałam w rękach. Na tę kwotę złożyły się pieniądze z przeksięgowań, fikcyjnych lokat, zlikwidowane lokaty i odsetki. Tych ostatnich jest ponad 5 mln zł.
Nie oddała ani jednej złotówki
Janina K. winą za zaistniałą w banku sytuację finansową obarcza Bożenę Sz. To ona pracowała do 2012 roku w Banku Spółdzielczym w Grębowie na stanowisku odpowiedzialnym za oszczędności i to ona miała przez lata likwidować lokaty klientów bez ich wiedzy, zakładać fikcyjne lokaty i lokaty na członków swojej rodziny, a następnie wypłacać sobie z nich pieniądze.
– Takich zlikwidowanych lokat było multum. Ja się o tym dowiedziałam po odejściu Bożeny Sz. z pracy. Wtedy dopiero, po nitce do kłębka, zorientowałam się jaka to jest skala. To chodziło nawet o 5 mln zł. Żałuję, że wtedy tego nie zgłosiłam, ale gdybym to zrobiła, to bank by upadł. Więc wzięłam na siebie te kredyty, żeby ratować bank – mówiła przed sądem Janina K.
– Powiedziałam Danucie Rz., która pracowała potem na oszczędnościach, że jak przychodzą klienci po wypłaty lokat, których nie ma, to oni nie mogą odejść bez pieniędzy. Pieniądze na te ich lokaty były przelewane z mojego prywatnego konta. A żeby mieć pieniądze na wypłaty, podnoszone były limity kredytowe na rachunkach moim i mojej rodziny. Stąd się wzięły te kredyty – kontynuowała.
– Ja ciągle liczyłam na uczciwość Bożeny Sz., że ona odda te pieniądze. Ale ona nie oddała ani jednej złotówki i jak się okazało, ona te wszystkie pieniądze inwestowała. Mnie to wszystko bardzo ciążyło, ja się z tym dusiłam i nie chciałam tak dłużej żyć. Dlatego też zbierałam wszystkie dokumenty, żeby to zgłosić. Ja się do zgłoszenia do prokuratury przygotowywałam od dawna, miałam dwie reklamówki dokumentów. Mówiłam koleżankom z pracy, że idę z tą sprawą do organów ścigania. To one nie chciały, jedna rzuciła papierami, druga powiedziała, że weźmie tabletki i mówiły mi „Dogatajta się dziewczyny”. Wszyscy wiedzieli jaka jest sytuacja. I wszyscy wiedzieli, że gdyby nie kradzież tych lokat, nie byłoby fikcyjnych kredytów i kredytów mojej rodziny.
Braki w kasie banku w Grębowie
Ostatnim z zarzutów postawionych Janinie K. jest ten dotyczący braku w kasie ponad 144 tys. zł. Sprawa wyszła na światło dzienne 8 lipca 2019 r. Był to czas, gdy po oszczędności w BS w Grębowie ustawiały się już długie kolejki klientów obawiających się o swoje pieniądze.
– Była godzina 8 z minutami, gdy do mojego gabinetu weszła kasjerka i powiedziała, że wymiotuje, ma biegunkę i nie może siedzieć na kasie. Rozmawiałam wówczas przez telefon i tylko wyraziłam jej zgodę, aby zdała kasę i przekazała obowiązki innej osobie. Na koniec dnia, okazało się, że w kasie jest niedobór w wysokości 144 tys. 170 zł – mówiła była prezes banku w Grębowie.
– Kasjerka ta następnego dnia nie przyszła do pracy. Wysłałam do niej mojego syna Krzysztofa K., aby dowiedział się, czy się stawi. Nie otworzyła mu drzwi i powiedziała, ze jest na zwolnieniu. Potem dostarczyła zwolnienie od psychiatry. Z akt sprawy wiem, że był przeglądany monitoring i widać na nim jak bierze pieniądze ze skarbca, schyla się i wkłada coś do torby – twierdzi oskarżona.
W środę Janina K. nie zdążyła złożyć wszystkich wyjaśnień. Ma je kontynuować 31 stycznia br. Sąd zdecydował także o przedłużeniu aresztów tymczasowych wszystkim czterem oskarżonym, którzy przebywają w Areszcie Śledczym od lutego ub. roku.
_____
ZOBACZ TEŻ: 14 lat więzienia za wypadek w Jamnicy. Grzegorz G. był pijany, zginęło małżeństwo