REKLAMA

Super Nowości - Wolne Media! Wiadomości z całego Podkarpacia. Rzeszów, Przemyśl, Krosno, Tarnobrzeg, Mielec, Stalowa Wola, Nisko, Dębica, Jarosław, Sanok, Bieszczady.

niedz. 8 grudnia 2024

44 lata temu Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy jako pierwsi na świecie zdobyli zimą Mount Everest. Dokonali tego w butach z… Krosna.

Czternastotysięczniki od lat przyciągają śmiałków, którzy marzą o zdobyciu najwyższych szczytów świata. (Fot. Domena publiczna)

Gdy 30-letni Krzysztof Wielicki jechał z polską ekipą na podbój zimowego Everestu nie miał jeszcze na koncie żadnego 8-tysięcznika. Początkowo nie załapał się nawet na listę wyprawy, będąc trzecim rezerwowym. Młodszy o rok Leszek Cichy posiadał większe doświadczenie, ale i poważny dylemat czy ryzykować. Był dwa lata po ślubie, miał niespełna roczne dziecko… Obaj himalaiści nie uciekli jednak przed swoim górskim przeznaczeniem i to oni 17 lutego 1980 r., jako pierwsi na świecie zdobyli zimą najwyższy szczyt świata!

Wejście na Mount Everest – najwyższy szczyt Ziemi, stanowiło niebywałe osiągnięcie. Jednak zdobyć „dach świata” zimą, to dopiero było wyzwanie! Skąd pojawił się pomysł wspinaczki i bicia rekordu właśnie o tej porze roku?

 – Polacy ze względów politycznych nie mieli szans na udział w wyprawach zdobywczych na ośmiotysięczniki, które miały miejsce w latach 60. Pierwsza powojenna wyprawa w Himalaje odbyła się w 1971 r. i wtedy wszystkie ośmiotysięczniki były zdobyte – mówił Leszek Cichy podczas jednej z wizyt w Rzeszowie. – Mieliśmy zatem takie dwa hasła. Po pierwsze: „zdobywać wszystkie najwyższe niezdobyte szczyty i boczne wierzchołki tych głównych ośmiotysięczników”. Po drugie: „zdobywamy szczyty – na każdym ośmiotysięczniku przynajmniej jedna polska ekipa”. Trzecie hasło wymyślił Andrzej Zawada i było ono niejako następstwem dwóch poprzednich: „zdobywamy najwyższe góry ziemi zimą”.

Na krośnieńskich koturnach

Samą wyprawę organizowano na prawdziwie wariackich papierach. Wszystko przez bardzo późne zezwolenie ze strony władz Nepalu, które przyszło 22 listopada 1979 r. i obejmowało grudzień, styczeń i luty (prowadzenie akcji do 15 lutego). Choć pozornie wydaje się, że to wiele czasu – nic bardziej mylnego. W praktyce – wszyscy musieli „zebrać się” do wyjazdu w około miesiąc. Na najwyższe szczyty nie wchodzi się bowiem od tak – w kilka dni.

– Najważniejszą rzeczą było załatwienie transportu lotniczego, który miał to wszystko dostarczyć do Katamandu. Na tradycyjna metodę, ciężarówkę drogą lądową nie było czasu. Udało się załatwić transport Lufthansą – wspomina w autobiografii Leszek Cichy. – Tym samym polska wyprawa mogła się poszczycić rekordem, nim na dobre się zaczęła – nadaniem największego cargo lotniczego w historii Okęcia: 6 ton.

Nie można było o niczym zapomnieć. – Teraz wydaje się to śmieszne, ale wieźliśmy do Nepalu nawet ryż i cukier, kawę i herbatę. Mimo że cały region był wielkim producentem ryżu, bardziej opłacało się nam wysłać go tam, niż kupować na miejscu – tłumaczy himalaista. Ponieważ ich potrzeby wykraczały poza normalne zaopatrzenie sklepów, musieli załatwiać pozwolenia na zakupy u producenta. Do instytucji, która je wydawała, wysyłano Krzysztofa Wiśniewskiego, właściciela dwóch wielkich, uroczych spanieli. – Wpadał więc z nimi do pań z urzędu, psy patrzyły tymi wielkimi oczami, Krzysiek mówił, że to matka z córką, i kobiety miękły, podpisywały, co chcieliśmy – opowiada himalaista.

Liczył się nie tylko prowiant, ale i sprzęt oraz strój. Mieli m.in. specjalną wełnianą bieliznę opatrzoną metkami z nazwiskami ich właścicieli. W razie ewentualnego wypadku miało to ułatwić… identyfikację. Jak się później okazało, panie naszywające owe metki, zrobiły sobie żarty i pozaszywały panom także rozporki w kalesonach.

Celebracja w bazie pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest dokonanego 17 lutego 1980 przez Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego. (Fot. Bogdan Jankowski/domena publiczna)

Ponieważ o sprzęt nie było łatwo radzono sobie na różne sposoby. Np. zapasowe paski do raków wykonywano z knotów lamp naftowych…

Podstawą były rzecz jasna buty. Te powstały w naszym regionie, w krośnieńskim „Fabosie” według projektu kierownika wyprawy Andrzeja Zawady.

– Mieliśmy po dwie pary: do użytku w bazie i lekkie buty szturmowe Everest na grubym korku. Ten korek stanowił największy problem. Bo wprawdzie obuwie było dość ciepłe, ale z podeszwą producent przesadził – relacjonował Leszek Cichy. – Dostaliśmy grube na 5 centymetrów korkowe koturny, tak wysokie, że w czasie wspinaczki trzeba było uważać, żeby nie zwichnąć nogi. Niezbyt pewnie trzymały kostkę, bo cholewki były zbyt miękkie. Ale miały inna zaletę: były zintegrowane ze stuptutami.

Telewizja kręciła, żony płakały

Narodowa wyprawa była wielkim wydarzeniem. – Telewizja nas kręciła, żony płakały, stewardesy poganiały – wspominał wylot z kraju Krzysztof Wielicki. – Nie było czasu na refleksje. W ostatniej chwili zaczepił mnie fotoreporter: „Ty też jedziesz na wyprawę? To zrobię ci zdjęcie”. I zrobił jakieś takie zupełnie niepodobne, prawie od tyłu.

Gdy wyprawa dotarła do bazy zapanowało zdziwienie. – Myśleliśmy że przyjedziemy, a tam będzie dwa metry śniegu – zima. A tu suchy sezon. Ani grama śniegu – wspominał Krzysztof Wielicki, podczas Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego.

Ekipa od razu po przybyciu na miejsce, czyli do bazy, zabrała się do pracy. Mimo pomocy ze strony Szerpów (mieszkańców podnóży Himalajów, pomagający wnosić sprzęty, torować trasy itp..), łatwo nie było.

Krzysztof Wielicki. (Fot. Aneta Jamroży)

– Po dojściu do bazy było się trochę „rąbniętym” – szumiało w głowie. W działaniu na szczęście to nie przeszkadzało – tłumaczył Leszek Cichy.

Stopniowo zakładano obozy, w wyższych partiach górskich. To w nich wspinacze przystosowywali organizm do wysokości, a jednocześnie były one miejscem ewentualnego noclegu i odpoczynku. Nikt przecież nie mógł wejść na wysokość ponad 8 tys. m.n.p.m. z marszu, tam i z powrotem do bazy. Konieczna była długa aklimatyzacja na niższych terenach. Wszystko przez różnicę ilości tlenu, którego, w miarę wspinania jest coraz mniej. W tzw. „strefie śmierci”, czyli powyżej 8 tys. m n.p.m. jest to zaledwie jedna trzecia ilości, jaką oddychamy na co dzień. W przypadku długotrwałego przebywania tam bez butli tlenowej, grozi choroba wysokościowa (objawia się np.: brakiem apetytu, bólem głowy, wymiotami, problem ze snem), a nawet śmierć. W wyższych partiach człowiek staje się też otępiały i niezwykle powolny.

Mycie w dwóch litrach wody

Niemal do samego końca nie było wiadomo, kto z uczestników wyprawy, będzie miał choćby szansę próby ataku szczytowego. Zadecydować o tym mogło mnóstwo czynników, z pogodą i kondycją fizyczną oraz psychiczną wspinaczy na czele. Warunki bowiem nie rozpieszczały. Jak choćby spanie w namiocie, gdzie temperatura jest nieznacznie wyższa, niż ta na zewnątrz, co w praktyce oznaczało nawet minus 30 stopni i więcej. Alpiniści spali w puchowym ubraniu, z butami pod głową lub śpiworze (żeby nie zamarzły), a samo zagotowanie herbaty w tamtejszych warunkach zajmowało nawet 2 godziny!

Nie było to również miejsce dla pedantycznych czyściochów. – Proszę mi wierzyć, na takich wyprawach człowiek przekonuje się, że w dwóch litrach wody można się umyć całemu, łącznie z myciem włosów – przekonywał w Rzeszowie Leszek Cichy. A jak było z potrzebami fizjologicznymi? – No cóż, przy -30 stopniach ciężko przywyknąć, że gdy się sika, to na dole już dźwięczy – żartował. Ponadto gdy pogoda nie pozwalała, nieraz „załatwiano się”… w namiocie.

Leszek Cichy podczas wizyty w Rzeszowie. (Fot. Marcin Jeżowski)

Z ekstremalnymi warunkami liczył się jednak każdy wspinacz. Najgorsze, gdy pokonywał te wszystkie trudy, na wejście nie pozwalała pogoda. Tak też wydawało się, że będzie podczas tej wyprawy. Podczas gdy polska ekipa pozwolenie miała do 15 lutego, tydzień przed tą datą, wiatry wciąż uniemożliwiały jakiekolwiek działanie. Do tego coraz więcej uczestników traciło siły, dostawało odmrożeń, czy po prostu miało problemy z aklimatyzacją. Kolejne zespoły atakujące wracały z niczym…

7 godzin do zwycięstwa

Ostatecznie, pozwolenie przedłużono o jedyne… 2 dni. To jednak wystarczyło, by przysłowiowym „rzutem na taśmę”, Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki, dostali swoją szansę.

– Gdyby nawet nie przyszło przedłużenie, gdyby Zawada kazał nam schodzić, i tak namawiałbym Krzyśka do podjęcia ataku. Za blisko byliśmy szczytu, by się teraz wycofać przez jakieś głupie formalności – stwierdził później Cichy.

– Czulismy się jak kamikadze, jak niewolnicy misji gotowi do jej wypełnienia – podkreślał w swojej biografii Krzysztof Wielicki.

Mozolna wspinaczka na dach świata, z obozu IV trwała ponad 7 godzin.

– Porywisty, lodowaty wiatr smagał nas po twarzach. Żeby uniknąć zadawanych przez wichurę razów, odwracaliśmy głowy i szliśmy twarzami do stoku. Co chwila wydawało mi się, że szczyt jest tuż-tuż, że jeszcze najwyżej kilka minut, kilka kroków dzieli nas od końca wspinaczki, a potem wchodziłem na któryś z kolejnych wierzchołków i spostrzegałem jakiś następny, następny, następny. Dokładnie o 14.25 stanąłem w końcu na tym prawdziwym, najwyższym, najważniejszym wierzchołku – na szczycie Mount Everestu. Chwilę potem Krzysiek był już przy mnie – tak wspominał wejście na dach świata Leszek Cichy. Jak twierdził, gdyby to nie był Everest, to chyba by nie weszli…

 
Leszek Cichy prezentuje notatkę którą w 1979 Ray Genet zostawił na wierzchołku Mount Everest. (Fot. Ryszard Dmoch/domena publiczna)

Byli kolejno setną i sto pierwszą osobą na wierzchołku Everestu. – Najpierw wyciągnęliśmy flagę polską i nepalską. Próbowałem zrobić zdjęcie Leszkowi, który trzymał je w dłoniach, ale migawka w enerdowskim aparacie Certo zamarzła i ocalała tylko jedna klatka – opowiadał w swojej książce Wielicki. – Na triangulu zawiesiliśmy różaniec poświęcony przez polskiego papieża i czterocentymetrowy krzyżyk od matki operatora filmowego Stanislawa Latally, który zginął 6 lat wcześniej na stokach sąsiedniej Lhotse. Do schowka włożyliśmy kartkę z napisem: „Polish Winter Expedition”. Leszek pozbierał ze szczytu kilka kamieni, a ja włożyłem do plastikowych torebek kilka garści śniegu, prosili o to naukowcy.

Oni sami jako dowód, że zdobyli Dach Świata wzięli karteczkę, którą zostawił wcześniej amerykański wspinacz – Ray Genet. Co na niej widniało? „Jeśli chcesz się dobrze zabawić, zadzwoń do Pat Rucker w Anchorage na Alasce, pod numer 274 – 2602”. Jak się okazało, był to numer do… prostytutki.

Oni sami w spektakularny sposób powiadomili bazę o swoim sukcesie. Cichy połączył się z Zawadą pytając: „Halo Andrzej, wiesz, gdzie jesteśmy?”. Po czym razem z Wielickim krzyknęli do słuchawki: „Na szczycie Everestu!”

Potwierdzenie zdobycia Mount Everestu przez wyprawę zimową 1980 wydane przez władze Nepalu. (Fot. Józef Nyka/domena publiczna)

Mimo radości z sukcesu, wiedzieli że muszą ją tonować. Wiedzieli, że wejście na szczyt to dopiero połowa drogi. – Bałem się euforii, chciałem jej uniknąć za wszelką cenę. Wiedziałem, że sukces liczy się naprawdę, tylko wtedy, kiedy „doniesie się” go do bazy.

Powrót był dla wyczerpanych wspinaczy trudniejszym wyzwaniem. Przekonał się o tym choćby Wielicki, który w pewnym momencie stracił wzrok – na szczęście po kilku minutach go odzyskał. We znaki dawały się też poważne odmrożenia stóp…

Polscy bohaterowie odetchnęli dopiero w obozie trzecim, gdzie powitali ich koledzy. W bazie było już prawdziwe święto: – Jeden z kolegów się rozpłakał. Nie z zawiści, nie z zazdrości. On się cieszył, że nam jako zespołowi się udało – wspominał w Rzeszowie Krzysztof Wielicki. – To było coś niesamowitego: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ważne było żebyśmy zdobyli to razem. Zresztą przez wiele, wiele lat – nawet do dziś nie mówi się że „Cichy i Wielicki zdobyli Everest zimą”. Mówiono: „Polacy zdobyli Everest zimą”.

Kolejne wyprawy udowodniły, że to nie przypadek. 10 z 14 najwyższych szczytów świata zimą zdobyli właśnie Polacy. Okrzyknięto ich „Lodowymi Wojownikami”.

Źródła informacji: Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Jacek Żakowski „Rozmowy o Evereście” (Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, W-wa 1982/Wyd. Agora 2020); Leszek Cichy, Piotr Trybalski „Gdyby to nie był Everest…” (Wyd. Literackie); Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewki „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało” (Wyd. Agora).

Uczestnicy zimowej wyprawy na Mount Everest
Andrzej Zawada – kierownik
Leszek Cichy
Krzysztof Wielicki
Krzysztof Cielecki
Ryszard Dmoch
Walenty Fiut
Ryszard Gajewski
Andrzej Zygmunt Heinrich
Jan Holnicki-Szulc
Aleksander Lwow
Janusz Mączka
Kazimierz Olech
Maciej Pawlikowski
Marian Piekutowski
Ryszard Szafirski
Krzysztof Żurek
Robert Janik – lekarz
Bogdan Jankowski – radiooperator
Stanisław Jaworski – filmowiec
Józef Bakalarski – filmowiec

Udostępnij

FacebookTwitter

Super Nowości - Wolne Media!

Popularny dziennik w regionie. Znajdziesz tu najciekawsze, zawsze aktualne informacje z województwa podkarpackiego.

Reklama

@2024 – supernowosci24.pl Oficyna Wydawnicza „Press Media” ul. Wojska Polskiego 3 39-300 Mielec Super Nowości Wszelkie prawa zastrzeżone. All Rights Reserved. Polityka prywatności Regulamin