Domki letniskowe bez łazienek, pensjonaty pachnące wilgocią, urokliwe stołówki, ale i eleganckie ośrodki, których wnętrza projektowali artyści. W czasach PRL wszyscy jeździli na wczasy właśnie do takich miejsc. Marcin Wojdak przemierzając Polskę wzdłuż i wszerz dociera do nich i je fotografuje, aby ocalić od zapomnienia świat, który znika bezpowrotnie.
Tych miejsc i zdjęć nazbierało się tyle, że przygotowana została z nich wystawa oraz wydana książka pod tytułem „Ostatni turnus”. Z Marcinem Wojdakiem mieliśmy okazję porozmawiać niedawno w Tarnobrzeskim Domu Kultury, gdzie prezentowane są efekty jego pasji i nieskończonych podróży.
Zdjęcia ośrodków wypoczynkowe z czasów PRL to jednak coś więcej niż tylko podróż w czasie. To także przywoływanie wspomnień, klimatu i samej idei wakacyjnych wyjazdów, która jak się okazuje w skali całego bloku wschodniego, były zupełnie wyjątkowe.
Obywatele mają prawo do wypoczynku
– Od początku istnienia PRL pracownicy, wspierani przez zakłady pracy, mogli skorzystać z wczasów w państwowych ośrodkach wypoczynkowych w ramach Funduszu Wczasów Pracowniczych. Rewolucję wypoczynkową zapoczątkowały komunistyczne władze w 1952 roku wpisem do konstytucji: „Obywatele Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej mają prawo do wypoczynku”. Uchwała Centralnej Rady Związków Zawodowych obwieszczała: „dzięki wczasom górnik, nauczyciel, hutnik czy włókniarz, który może nigdy w swym życiu nie widział gór, morza, ma możliwość poznania najpiękniejszych regionów naszego kraju” – informuje Katarzyna Domańska, kurator wystawy „Ostatni turnus”.
Państwo chciało propagować ideę szczęścia i dobrobytu w tych szarych, byle jakich czasach. Zorganizowany wypoczynek dla mas pracowniczych miał być jedną z najważniejszych zdobyczy realnego socjalizmu. Wyjeżdżano więc na wczasy zakładowe i do sanatoriów, od Bałtyku aż po Tatry, a za bazę noclegową służyły nowoczesne jak na tamte czasy budynki. Proste formy, brak zbędnych ozdobników, beton połączony z aluminiowymi profilami.
– To był styl, który zakładał, że funkcja budynku jest najważniejsza, a w wizualnej oprawie – im mniej, tym lepiej. Aby uchwycić istotę powojennej architektury modernizmu, trzeba powiedzieć, że jednak te budowle to nie były tylko szare wieżowce z wielkiej płyty. Modernizm wspierany przez państwo był narzędziem tworzenia nowego świata, nowego obywatela. Oglądanie tego spadku po socjalizmie jest jak podróż śladami upadłej cywilizacji, po której pozostały jedynie ruiny – dodaje Domańska.
Gdy przestrzenią publiczną rządzili artyści
– Punktem wyjścia dla moich podróży i zdjęć jest architektura i styl modernizmu, w jakim zostały zbudowane wszystkie te ośrodki. To jest dla mnie rzecz bardzo wartościowa, bardzo mi się podobająca i niestety bardzo kontrastująca z tym, co powstaje obecnie – mówi Marcin Wojdak.
Autor książki „Ostatni turnus” dodaje, że te ośrodki to jest taka nowoczesność, która zagościła w Polsce w latach 60. XX wieku i trzymaliśmy wówczas rękę na pulsie tego, co się działo na świecie ówcześnie i do tego naszego kraju, który był na peryferiach Europy, dotarł ten światowy trend.
– To była architektura tworzona przez specjalistów – mówi. – Całą estetykę tych ośrodków tworzyli natomiast artyści i ludzie niezwykle uzdolnieni. Wykorzystywali metaloplastykę, ceramikę, szkło. Także mieliśmy taki moment w historii naszego kraju, że przestrzenią publiczną rządzili artyści i specjaliści. I to mnie interesuje. Niestety te budynki są już w rozkładzie, ich czas minął i dlatego tym bardziej się dopinguję, żeby jeszcze ostatnich reprezentantów tego stylu zobaczyć i zatrzymać w kadrze.
Marcin Wojdak przyznaje, że lista ośrodków powstałych w czasach PRL, które udało mu się odwiedzić jest tak długa, że mógłby otworzyć portal konkurujący z booking.com i wszystkie je opisać i po nich oprowadzić.
– Zachęcam do tego, aby do mnie pisać, pytać na profil instagramowy Cosmoderna i jeśli ktoś chce jeszcze pojechać na takie wczasy w starym stylu to chętnie podpowiem, bo ja to wszystko wiem i wszystko widziałem – mówi Marcin Wojdak.
Takich ośrodków wczasowych jest coraz mniej
Część ośrodków, które można zobaczyć na wystawie „Ostatni turnus” nadal funkcjonuje, ale część niestety zarosła już chwastami i przykryta została grubą warstwą kurzu.
– Tych ośrodków, które mnie interesują, czyli zachowały oryginalny kształt, wystrój i kolorystykę i architekturę jest już bardzo mało. To są pojedyncze trafy w skali powiatu. Natomiast idea wyjeżdżania na takie wczasy do ośrodka wczasowego jak najbardziej nadal funkcjonuje i jest bardzo popularna. Są to takie wczasy w stylu retro, gdzie się jedzie do jednego miejsca, spędza się w nim cały czas, wykupuje się wyżywienie i wielu Polaków tak właśnie lubi spędzać urlop – mówi Marcin Wojdak.
– W tych zachowanych ośrodkach sentyment i nostalgia jak najbardziej funkcjonują, ale według mnie są już trochę sztucznym tworem. Chodzi o to, że styl i charakterystyka naszego życia na tyle się zmieniły, że trudno odtworzyć tamte stare wczasy „jeden do jeden” i ten klimat, który mam nadzieję, że bije trochę z moich zdjęć, albo który się sączy z opowieści osób, które w takie miejsca jeździły. Teraz jednak w tych ośrodkach jest cała masa samochodów, masa ludzi, którzy puszczają muzykę z głośników bluetooth. Jest hałas, pstrokacizna. Ale z racji tego, że wiele z nich nie zmieniło się jednak na przestrzeni lat to jest to fajna okazja, aby je odwiedzić raz jeszcze i przywołać swoje wspomnienia, chociażby takim weekendowym wyjazdem.
Jest wielka moda na PRL
– PRL jest na nowo bardzo modny. Ja może żyję w takiej bańce, ale wydaje mi się, że tylko o tym się mówi – przyznaje Marcin Wojdak.
Jego słowa potwierdza także Elżbieta Miśkiewicz-Zamojska z Tarnobrzeskiego Domu Kultury, która przygotowywała wystawę „Ostatni turnus”.
– Wszędzie gdzie wędrujemy na targi, czy w inne miejsca, to się okazuje, że wazony to jest Sylwester Drost, tkaniny to Alicja Wyszogrodzka. Obserwujemy wielki powrót tamtych projektantów, ich projektów i tamtego klimatu PRL. Ten klimat czuć także na zdjęciach Marcina Wojdaka.
– Oglądając te zdjęcia, wpatrując się w detale, takie jak krzesła, okna w drewnianej ramie, czujemy pewien rodzaj podekscytowania – podkreśla Katarzyna Domańska, kuratorka wystawy. – Uświadamiamy sobie, że w tych murach kiedyś przebywali ludzie, bawili się, odpoczywali, jedli, chodzili na dancingi, a może toczyli ożywione dyskusje. To niesie najciekawszą treść. Jak przyznaje sam autor, nie stara się pisać o obiektach jak historyk czy architekt, używając specjalistycznych opisów. Chce być autentyczny. Zaciekawić odbiorcę. To, co jest najważniejsze w tych opowieściach, to wywołane emocje, może wspomnienia, czyli klucz do czytania tego typu architektury.