– Czuliśmy się, jak w trakcie wojny – mówił Francis Ford Coppola o pracy nad „Czasem Apokalipsy”. Trudno mu się dziwić. Ekipę nawiedził gwałtowny tajfun i nękały dzikie zwierzęta. Do tego scenograf przemycił na plan prawdziwe trupy, a odtwórca głównej roli dostał… zawału serca. A to nie wszystkie problemy z jakimi przyszło się zmagać słynnemu reżyserowi!
Coppola od samego początku wierzył, że to będzie hit. Dlatego też z ogromnym samozaparciem przystąpił do pracy nad „Czasem apokalipsy”.
Gwiazdor z nadwagą
Zdjęcia w filipińskiej dżungli okazały się nie lada wyzwaniem. Ekipa musiała zmierzyć się nie tylko z tropikalnymi chorobami ale i dzikimi zwierzętami, jak tygrysy czy węże. Jakby tego było mało, przez Filipiny przetoczył się najgwałtowniejszy od 40 lat tajfun, który nie tylko zniszczył scenografię ale i wyłączył pracę filmowców na 6 tygodni.
Od samego początku problemy były też z aktorami. Coppola wymarzył sobie udział gwiazd. Niestety Al Pacino odmówił roli kapitana Willarda, mimo, że scenariusz mu się spodobał. Nie uśmiechała mu się jednak wizja kilku miesięcy niewygód w dziczy. Zatrudniono więc Harveya Keitela. Ten, z kolei nie spełniał oczekiwań reżysera, który… zwolnił go po 3 tygodniach. Jego miejsce zajął Martin Sheen.
Coppola miał też asa w rękawie w postaci samego Marlona Brando. Gwiazdor, z którym kilka lat wcześniej pracował przy „Ojcu chrzestnym” zgodził się zagrać w „Czasie apokalipsy”. Jakaż była jednak niespodzianka, gdy aktor zjawił się na planie z… 20 – kilogramową nadwagą! Nie dość, że nie pasował na niego żaden mundur, to okazało się, że nawet nie przeczytał scenariusza. Początkowo, przez tydzień, kwestii uczył go sam reżyser, a gdy już aktor wciągnął się w opartą na „Jądrze ciemności” historię, postawił na improwizację. I wszystko byłoby dobrze (tuszę ukrywano, filmując go od klatki piersiowej w górę, a przyjęciach całej sylwetki używano dublera), gdyby nie to, że pewnego dnia przedobrzył, zjawiając się na planie… ogolony na łyso. Tym samym wszystkie poprzednie ujęcia musiały wylądować w koszu.
W szponach nałogu
Świętoszkiem nie był też znany ze słabości do kokainy i alkoholu Martin Sheen. Używek tych bynajmniej nie odstawił na planie. Najlepszym tego dowodem jest pierwsza scena filmu, którą zagrał kompletnie pijany – improwizując.
Nie on jeden był w szponach nałogu. W miłości do narkotyków przebijał go np. odtwórca fotoreportera – Dennis Hooper. Gdy reżyser zapytał go kiedyś, jak może mu pomóc w przygotowaniu do roli usłyszał w odpowiedzi: „Uncja kokainy powinna wystarczyć”. Jak na ironię, biały proszek pomagał mu w grze, a będący w świetnym humorze aktor rozweselał całą ekipę. Nie cierpiał go jednak Marlon Brando i to do tego stopnia, że odmawiał przebywania na planie, gdy był tam kolega po fachu.
Prawdziwy smród
Imprezowy styl życia udzielał się zresztą całej ekipie, która w ten sposób odreagowywała stresujące i mało komfortowe warunki. Przeszkadzać mógł m.in. smród, który był efektem nadgorliwości scenografa. Tak dbał on o realizm filmowej scenerii, że nie zawahał się podrzucać do namiotów martwych szczurów. Gdy żona Martina Sheena poskarżyła się kierownikowi produkcji, ten interweniując w tej sprawie dowiedział się przy okazji, że to nie jedyne trupy na planie. Znalazło się też kilka ludzkich zwłok, które scenograf pozyskał od lokalnego „dostawcy”. Ten, wykopywał je na cmentarzu i sprzedawał np. studentom medycyny. Przy okazji udało mu się ubić interes z filmowcem.
Nawet po tym, jak na plan zawitała policja, a ciała zniknęły, wciąż nie zaniedbywano jednak dbałości o realizm. W jego ramach, dla potrzeb ujęć, rzeczywiście zarżnięto maczetą bawoła, a nawet nielegalnie wypalono kawałek dżungli.
Martin Sheen dostał zawału
4 miesiące planowanej pracy zamieniło się w 15! Budżet wzrósł dwukrotnie! – Groziła nam katastrofa finansowa. Zastawiłem wszystko, co miałem, żeby pokryć dodatkowe koszty w wysokości 16 milionów dolarów – wspominał Coppola. Na domiar wszystkiego, Martin Sheen dostał zawału serca, który prawdopodobnie było skutkiem intensywnej pracy na planie, połączonej z używkami. Ponoć z aktorem było tak źle, że dostał nawet ostatnie namaszczenie. Udało mu się jednak dojść do siebie, a na czas rekonwalescencji, Coppola sprowadził jego brata, który go dublował.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Filmowa jesień w kinie Zorza! Będzie się działo!
Gdy udało się w końcu zamknąć okres zdjęciowy, wcale nie było łatwiej. Okazało się, że reżyser podczas 238 dni zdjęciowych nakręcił 370 godzin filmu! Nic dziwnego więc, że postprodukcja potrwała aż 2 lata!
I choć to już ponad 40 lat od czasu premiery „Czasu apokalipsy”, produkcja wciąż przyciąga – także do kin. Wersję reżyserską hitu w odrestaurowanej wersji 4K można obejrzeć w rzeszowskiej „Zorzy” już 17 października o godz. 19.00 (bilety: 20 zł).
Rację miał Coppola, który powiedział w 1979 r.: – Jednej rzeczy jestem pewny. To będzie jeden z najgłośniejszych filmów w historii kina!
Źródła inf.: fdb.pl/pressbook, film.org.pl, wykop.pl.