Są stare, zmęczone, ale i pełne wigoru. Na autostradach i przyblokowych parkingach można je spotkać już coraz rzadziej, jednak jak się okazuje, są tacy, którzy właśnie nimi jadą po prawdziwe przygody. Ziemowit i Aleksandra Zderscy z Tarnobrzega w podróż do słonecznej Portugalii wybrali się fiatem 125 p. Bez klimy i bez wspomagania. Razem z nimi, pojazdami rodem z PRL na złombolową imprezę pojechało ponad 500 innych ekip.
Złombol. Największa motoryzacyjna akcja charytatywna w Europie, a może i na świecie. Jej pomysłodawcy od 17 lat organizują rajd, w którym udział biorą wyłącznie pojazdy wyprodukowane w krajach demokracji ludowej, czyli przed 1989 r. Celem rajdu jest niepowtarzalna przygoda tych, którzy w niej uczestniczą, ale i zbieranie funduszy na rzecz domów dziecka z całej Polski.
W tym roku udało się zebrać ponad milion złotych. Start złombolowych aut odbył się w 1 lipca ze Stadionu Śląskiego w Chorzowie. Stawiło się na nim kilka ekip z Podkarpacia. Było wśród nich także małżeństwo z Tarnobrzega – Ziemowit i Aleksandra Zderscy.
To ich pierwszy Złombol. Pojechali fiatem 125 p. Na dwa dni przed startem spotkaliśmy się z nimi nad Jeziorem Tarnobrzeskim. Byli pełni entuzjazmu.
Stał 10 lat, ale odpaliłem go i przyjechałem
– Samochód kupiłem w Warszawie w lutym br. i mimo tego, że stał 10 lat w garażu, odpaliłem go bez problemu i przyjechałem do Tarnobrzega. Oczywiście wpakowaliśmy już w niego majątek – nie kryje Ziemowit Zderski. – Zrobiliśmy w nim wszystko co się dało, ale jesteśmy także przygotowani na małe usterki. Narzędzia bierzemy ze sobą, wszyscy uczestnicy rajdu korzystają także z aplikacji, przez którą mogą się komunikować i sobie pomagać. Łącznie w tegorocznym Złombolu udział zadeklarowało ponad 500 ekip. Oczywiście nie jadą wszyscy jeden za drugim, bo taka kolumna byłaby nie do wyprzedzenia dla innych użytkowników.
Uczestnicy Złombola jadą najczęściej po kilka samochodów tej samej marki, gdyż ich możliwości co do tempa jazdy są wówczas porównywalne. W tym roku, organizatorzy wyznaczyli trasę liczącą ponad 3200 kilometrów, a metę zaplanowano w Nazare w Portugalii. Założony czas dotarcia do niej to 5-6 dni.
– Jeśli będą drobne usterki to na pewno sobie poradzimy. Nie planujemy wszystkiego do końca, bo się po prostu nie da. Nie wynajmowaliśmy hoteli, będziemy spać w namiocie. Nie mamy wygód, mamy za to kuchenki gazowe. Jedziemy w czwórkę, więc w razie czego, na pewno sobie poradzimy – mówi Ziemowit Zderski.
– Zdajemy sobie sprawę z tego, że jest ekstremalny rajd i jesteśmy na to mentalnie przygotowani – dodaje Aleksandra Zderska.
Nigdzie się nie spieszymy
– Najfajniejsze jest to, że nigdzie się nie spieszymy. Jedziemy spokojnie, w szczytnym celu, bo pomagamy dzieciom z domów dziecka.
Ideą Złombola, która towarzyszy mu od pierwszej edycji, jest wsparcie dzieci, którym los poskąpił szczęścia wychowywania się w domach rodzinnych. W tym roku, każdy kto chciał wyruszyć na trasę w ramach akcji, musiał zebrać i wpłacić na konto fundacji, która ją organizuje, minimum 2800 zł.
– Większość ekip tę kwotę przekracza nawet kilka razy, my także zebraliśmy więcej. Ale mamy nadzieję, że za rok uda nam się jeszcze ten wynik poprawić. W tym roku naszym celem jest dojechać i sprawdzić się, bo to nasz pierwszy raz – mówi tarnobrzeżanin.
Wkręt na pojazdy i pomaganie
O idei pomagania dzieciom mówiła tuż przed startem także organizatorka Złombola Martyna Kinderman-Tetzlaff.
– Za każdym razem zadając sobie pytanie “po co to robimy” i co jest naszym paliwem, jednoznacznie odpowiadamy sobie na to pytanie – charytatywność. Jedziemy dla dzieci z domów dziecka. Oczywiście mamy wkręta na pojazdy Złombolowe i na nasze niesamowite podróże i przygody, ale pod koniec dnia głównym napędem organizowania Złombolu jest chęć pomocy – przyznaje współpomysłodawczyni Złombola.
– Radość z pomagania i radość z działania z ludźmi którzy czują to samo co my. My wychodzimy z założenia, że nie ilość a jakość zaangażowania się liczy. Teamy potrafią zbierać 60 % jak i 100 % więcej niż wymaga minimum. Idąc tym tropem, skupiamy się bardziej na charytatywności niż samym nakręcaniem wielkiej imprezy – dodaje.
W ciągu 17 edycji akcji, udało się zebrać ponad 14,3 mln zł. Cel Złombolowej zbiórki pozostaje od początku bez zmian. Zmienił się jednak rodzaj pomocy udzielanej dzieciom. W tym roku wsparcie popłynie na pomoc psychologiczną, wyjazdy na wycieczki, obozy, kolonie, ferie oraz spełnianie marzeń „szytych na miarę”.
– Czasem są to kursy prawa jazdy, kursy językowy, sprzęt sportowy, prenumeraty ukochanej gazety, prezent z okazji ważnego wydarzenia…. wiele możliwości i wiele przyjemności zawiera się w tym punkcie, a już na pewno możliwość decydowania o sobie – mówi Martyna.
Start w Chorzowie obserwowały setki osób i śledziły dziesiątki kamer, które chciały uwiecznić entuzjazm ekip, które wyjechały w podróż pełną przygód i usterek, bo te drugie są wpisane w Złombolowe wyprawy.
– Za to, co włożyliśmy w nasz pojazd i za to, co wydamy na paliwo, noclegi na polach campingowych i wyżywienie, na pewno mogliśmy polecić na Mauritius na dwa tygodnie. Ale my lubimy jak w życiu jest troszeczkę trudniej. Jak jedziemy w Bieszczady to też wtedy, gdy leży półtora metra śniegu, lubimy namioty, długie, piesze wycieczki. Tacy jesteśmy – śmieje się Ziemowit.
Nysy i żuki pod hotelami w Monaco
Złombolowe pojazdy przyciągają wzrok na europejskich autostradach i miastach, w których się zatrzymują.
– Widzieliśmy filmy z Monako z jednej z poprzednich edycji. Złombolowe żuki i nysy stały pod eleganckimi hotelami i robiło to niesamowite wrażenie – opowiada tarnobrzeżanin. – Jak się ludzie dowiadują na tych wszystkich campingach, jaka jest idea, po co jedziemy, bo tak na logikę, to mają nas trochę za niepoważnych, to jednak robi to na nich wrażenie. Przecież my jedziemy bez klimatyzacji, bez wspomagania. Prędkość, przy której da się rozmawiać, żeby było coś słychać to jest 90-100 km/h. No to jest to wyzwanie.
– Nawet w Polsce, kierowcy, których mijamy, machają do nas, uśmiechają się, zaczepiają na parkingach, podpytują. Czasem mówią, że mają jakieś części i mogą je przekazać. Te auta budzą jednak wiele wspomnień, wiele sentymentów. Ilu z nas jeździło nimi jeszcze na wakacje pod namiot. Łezka się jednak w oku kręci, bo jest to kawał polskiej historii motoryzacji – dodaje Ziemowit Zderski.
Uczestnicy i organizatorzy akcji nie kryją, że Złombol to stan umysłu. Udział w rajdzie trzeba poczuć, przeżyć, aby zrozumieć, czym jest taka wyprawa i jak bezcenne i niepowtarzalne wspomnienia można z niej przywieźć.