Rozmowa z ŁUKASZEM RÓŻAŃSKIM, mistrzem świata WBC w kategorii bridger, wieloletnim podopiecznym zmarłego 18 listopada br. trenera Mariana Basiaka
– Z trenerem Marianem Basiakiem miał pan okazję pracować blisko 20 lat. Jest jakiś szczególny moment, który utkwił panu w pamięci?
– Cała kariera utkwiła mi w pamięci, nie da się oczywiście tego zapomnieć.
Z trenerem spędziliśmy naprawdę kilka dobrych lat, a dokładnie 19. To szmat czasu. Poświęcił mi kawał swojego życia i podzielił się ze mną ogromem swoje wiedzy. Można też powiedzieć, że mnie w pewnym sensie ukształtował i wychował. Wspierał mnie w każdym trudnym momencie, tak więc jest on bardzo ważną osobą w moim życiu.
– Wymowne było pożegnanie, jakie zamieścił pan w mediach społecznościowych po śmierci trenera Basiaka, pisząc: „Nie skłamię mówiąc, że byłeś dla mnie jak drugi Ojciec”…
– Był dla mnie nie tylko trenerem, ale też przekazywał mi swoją wiedzę i życiowe doświadczenie. Bardzo dużo mi doradzał, dużo ze mną rozmawiał. Wiadomo, jak to młody człowiek, czasami ma się jakieś dziwne pomysły. Wtedy trener zawsze mnie stopował. Druga sprawa jest już związana z moim mentalem bezpośrednio przed walkami. Zawsze wiedział, co zrobić, co w danym momencie powiedzieć. Jego doświadczenie zawodowe było bardzo przydatne w tym wszystkim i bardzo dużo mi dawało.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Marian Basiak. Ktoś więcej, niż trener
– Oglądając kwietniową walkę, w której został pan mistrzem świata, można było odnieść wrażenie, że jeszcze bardziej, niż z wywalczonego tytułu, cieszy się pan z faktu że w tym wszystkim może uczestniczyć trener Basiak…
– Dla mnie była to bardzo ważna sprawa, żeby – zresztą tak, jak powiedziałem, może trochę na wyrost – właśnie na koniec swojej trenerskiej kariery, miał ten tytuł mistrza świata. W jego całym dorobku było mnóstwo medali z wieloma zawodnikami na arenie Polski, Europy i świata.
Najdłużej pracował jednak chyba właśnie ze mną. To jest z pewnością ciekawe i unikatowe, że pracując z trenerem Basiakiem od pierwszych mistrzostw Polski w Toruniu, gdzie zdobyłem z nim w narożniku srebrny medal, później po latach razem zdobyliśmy mistrzostwo świata. Nie zmieniałem przez te lata trenera i byłem z nim od początku do końca.
– Jak pan wspomina teraz, z perspektywy kilku miesięcy, ten wieczór podczas którego został pan mistrzem świata?
– Była olbrzymia euforia, związana z największa stawką sportową i widać było, że trener tą walką żył. Cały czas do niej dążył. Wcześniej czekaliśmy na inne pojedynki, a wówczas właśnie czekaliśmy na tę walkę. Wspierał mnie w każdym momencie, widać było, że się cieszy. Było to dla niego też takie zwieńczenie całej kariery. Wiem również, jakie towarzyszyły mu emocje po walce. Później, gdy rozmawialiśmy, mówił że wszyscy się cieszyli, wszyscy mu gratulowali. Po prostu wspólnie osiągnęliśmy tak duży sukces, bo tak to trzeba nazwać. Też nieczęsto spotykany z tego względu, że osiągnęliśmy go w mieście, w którym żyjemy. Nie trzeba było zatem nigdzie wyjeżdżać, więc pokazaliśmy, że uporem, swoją zawziętością i wspólną pracą osiągnęliśmy wielki sukces.
– Co dalej z pana karierą? Będzie pan szukał nowego trenera?
– Nie będzie żadnych poszukiwań, bo trener Basiak namaścił swojego następcę już wcześniej. Tak naprawdę z trenerem Basiakiem współpracuję już tyle lat, ale od początku kariery zawodowej trenuję też z Krzysztofem Przepiórą. Jest on wychowankiem trenera Basiaka i teraz on przejmie całą schedę i jest głównym trenerem. Śmierć trenera Basiaka to nie tylko dla mnie, ale też i dla Krzyśka duży cios. On też od niego czerpał wszystko, co najlepsze, tak więc taktyka i szkoła zostaje ta sama.
– Wiadomo już może coś więcej w kontekście pana walki w obronie mistrzowskiego pasa?
– W teorii mam nadzieję, że zawalczę na gali w lutym przyszłego roku ale to nie jest jeszcze potwierdzone. Więc jak to w boksie bywa, dopiero gdy się wejdzie do ringu, to się jest pewnym walki o czym już kilka razy miałem okazję się przekonać.
Żałuję bardzo, że podczas tej walki nie będzie już z nami trenera Basiaka. Mam jednak nadzieję, że gdzieś tam z góry będzie nam doradzał, wszystko oglądał i cieszył się razem z nami, gdy będzie sukces…