Rozmowa z ŁUKASZEM KOZUBEM, rozgrywającym Asseco Resovii Rzeszów.
SIATKÓWKA. PLUSLIGA
– Zainkasowaliście kolejne trzy punkty w konfrontacji z zespołem z Suwałk, są powody do zadowolenia…
– Trzy wygrane spotkania łącznie z meczem Ligi Mistrzów w Trentino, to już seria. Zawsze wygrane są tym co cieszy, bo na to pracujemy i to dość ciężko, a teraz nawet w trochę okrojonym składzie. To jednak nie jest istotne, bo wychodzimy na boisko i jesteśmy jednością. Cieszę się też, że chłopaki tak mnie przyjęli w tej drużynie. Wiem, że mi pomagają i jakoś to razem pchamy, a to jest najważniejsze. Udało się odnieść kolejne zwycięstwo. Teraz skupiamy się na czwartkowym meczu w Zawierciu. Czeka nas maraton z tym zespołem.
Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej widziałem coś takiego
– Pierwszy set meczu z Ślepskiem Malow Suwałki poszedł bardzo gładko, w drugim jednak gdzieś uciekła koncentracja…
– Ogólnie można powiedzieć, że pierwszy i trzeci set poszły gładko. No może trzeci był taki bardziej wyrównany do momentu kiedy Stephen Boyer zrobił swoje. Jednak jest tak, że nawet jeśli mówimy sobie, że już gorzej nie zagrają, że teraz mają pod sobą już tylko dno, żeby się odbić, to mimo tych słów, tego, że my wiemy, że oni za chwilę zaczną grać lepiej, to ciężko jest czasami wejść na takie pełne obroty. Przez to uciekł nam ten drugi set, szczególnie na początku. Potem udało nam się na chwilę złapać kontakt, ale nie udało się dociągnąć do końca i go wygrać. W trzecim fajnie było do połowy, potem Stephen dał wszystkim kibicom trochę frajdy. Myślę, że nie tylko tym na hali, ale też przed telewizorami. Zdobył siedem asów z rzędu. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej widziałem coś takiego. Na pewno nie na własne oczy. Natomiast w czwartym secie, to tak naprawdę cięliśmy się na noże od samego początku. Graliśmy raz my, raz oni. W pewnym momencie pomylili się ze środka i myślę, że to był taki kluczowy moment, gdzie my złapaliśmy dwa punkty i udało się odjechać już w końcówce.
– Taka seria zwycięstw też chyba musi budować morale i dodawać pewności siebie?
– Nasza drużyna ma w sobie niesamowity talent i potencjał do tego, żeby wygrywać wielkie rzeczy. Do tego jednak musimy jeszcze bardzo ciężko pracować i przede wszystkim być razem. Tylko kiedy wszyscy będziemy na swoim najwyższym poziomie, możemy zdobywać duże rzeczy. Myślę, że trzeba zawsze tak samo konsekwentnie podchodzić do meczów, bez względu na to, jaki jest przeciwnik i nie ważne, jaka jest stawka. Trzeba myśleć o tym, że idziemy się bić wszyscy razem. To będzie sprawiać, że każdy z osobna też coś więcej z siebie da, nie tylko swój podstawowy poziom, poniżej którego nie chodzi, ale właśnie coś ekstra.
To był dosyć niespotykany moment w moim życiu
– Czy Łukasz Kozub jest zaskoczony rolą w zespole? Przyszedł pan jako uzupełnienie składu, ale odkąd wskoczył do pierwszego składu w meczu w Warszawie, to się w nim mocno trzyma a drużyna wygrywa…
– To był dosyć niespotykany moment w moim życiu. Biorę to, co daje mi każdy kolejny dzień. Nie zastanawiam się nad tym, czy będę grał, czy nie będę. Nie narzucam na siebie żadnej presji odnośnie tego co mogę zrobić. Tylko tak muszę podchodzić do życia, bo nigdy nie wiadomo, co czai się za rogiem. Nie będę się więc tutaj rozwodził nad tym, czy jestem zaskoczony, czy nie. Po prostu przychodzę z dnia na dzień z uśmiechem na twarzy i żeby grać siatkówkę. Czy to będzie wychodzić lepiej, czy gorzej, to już nie ważne, trzeba po prostu robić swoje.
– Szybko złapaliście wspólny język, co widać po wynikach…
– Wyniki są całkiem niezłe, a chłopaki, też wiedzą, że nie jest prosto wejść do drużyny w środku sezonu jako rozgrywający. Oni wiedzą, w jakiej byłem sytuacji i często mi pomagają. Przez to ja wiem, że nie muszę myśleć o tym, czy ta piłka musi być trzy centymetry w prawo, czy w lewo, bo zawsze coś wymyślą. W takich okolicznościach każdy rozgrywający na świecie nabiera pewności siebie.
– Zaczynacie teraz serię meczów z bardzo wymagającymi rywalami. Najpierw spotkanie ligowe z Zawierciem później z tym samym zespołem Puchar CEV, a w międzyczasie jeszcze starcie z Jastrzębskim Węglem u siebie. Poprzeczka jest wysoko ustawiona.
– Zgadza się, ale tak jak powiedziałem, ja myślę o każdym kolejnym dniu. W poniedziałek mieliśmy pierwsze wolne i chyba później długo nie będziemy mieli takiego całego wolnego dnia. Można się było trochę zresetować i później znowu, kolejny maraton. Styczeń był dla nas bardzo ciężki, bo tych długich podróży było sporo. W czwartek przyjdzie czas na Zawiercie, a później będziemy myśleć, co nam życie przyniesie.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Zwycięzca Ligi Mistrzyń zagra na Podpromiu
– Z meczów przeciwko zespołowi z Zawiercia ma pan miłe wspomnienia czy może wręcz przeciwnie? Z Aluronem CMC Wartą zagracie też Pucharze CEV ale już w hali w Sosnowcu…
– Każdy z tych trzech meczów, będzie na zupełnie innym obiekcie. W sumie to nie mam żadnych wspomnień. Wiem, że w Zawierciu jest zawsze gorąco, a kibice szczelnie wypełniają hale. Na pewno to niesie zawodników. W meczu ligowym u siebie na pewno będą mieli ten atut własnej hali, bo nie ma co ukrywać, że jest ona dość specyficzna. Puchar CEV gramy chyba na wysokiej hali w Sosnowcu. Tu u nas też jest wysoko, więc zobaczymy jak to będzie. Ja jednak nie mam żadnych odczuć, czy wspomnień co do hali w Zawierciu, ani tamtej drużyny.