Kierowcy tirów zamknięci w kabinach swoich pojazdów czekają na cud, że święta spędzą z rodziną. Coraz mniej w to wierzą. Przedstawiciele organizacji Oszukana Wieś chuchają w dłonie, bo nawet w baraku – „siedzibie sztabu generalnego” protestujących – zimno jak w psiarni. Też czują, że to będą dla nich święta inne niż wszystkie poprzednie. Na przejściu granicznym w Medyce i Korczowej trwa oczekiwanie, że „coś się w sprawie ruszy”. Nikt nie wie kiedy i jak mocno się ruszy. I liczą się z tym, że opłatkiem łamać się będą w warunkach protestu. Jak wyglądają Święta Bożego Narodzenia na granicy?
Po miesiącu protestu rolników i transportowców, na cztery dni przed wigilią wcale nie są bliżsi sukcesu. A święta za pasem, więc konkretyzują świąteczne plany – jak jednocześnie protestować i świętować. Podobny dylemat mają polscy kierowcy, oczekujący całymi dobami na przekroczenie granicy. Wielu z nich tę gwiazdkę spędzi w kabinach swoich tirów. Podobnie jak kierowcy ukraińscy po polskiej stronie granicy.
Nikt nic nie wie
Dowodzący protestem w Medyce Roman Kondrów z organizacji Oszukana Wieś wybrał się minionego wtorku do Warszawy także po to, by obecnemu ministrowi Rolnictwa i Rozwoju Wsi wręczyć zaproszenie do wizyty u protestujących.
– W luźnej rozmowie sam przyznał, że na tę chwilę nie ma z czym przyjechać – opowiadał po powrocie ze stolicy. – Przypuszczam, że nie mają żadnego instrumentu, żeby nasze problemy rozwiązać, a nasz protest traktują, jak kartę przetargową w rozmowach z Unią Europejską. Nie widzę żadnej realnej szansy, żeby te sprawy przed świętami zostały rozwiązane. Zajmują się teraz telewizją publiczną, komisjami i rozliczeniami, nasze sprawy trafiły na boczny tor. Podobno w piątek minister Sikorski z ministrem Siekierskim mają jechać do Kijowa na rozmowy, więc powoli przygotowujemy się na to, że wielu z nas wigilię spędzi w tym miejscu.
Zmęczenie zapewnieniami rządu
Łukasz Martyn z Podkarpackiej Izby Rolniczej i uczestnik protestu dodaje, że jest już zmęczony zapewnieniami rządu, że problem zostanie szybko rozwiązany. Też liczy się z tym, że przynajmniej część świąt spędzi na granicy w Medyce.
– Zastanawiamy się nad takim rozwiązaniem, że przepustowość na święta zmniejszyć do jednego samochodu na godzinę – precyzuje. Obecnie protestujący przepuszczają na przejście graniczne pięć tirów na godzinę. – Może to przekona decydentów w Warszawie, że trzeba szybciej działać. Do tej pory dyżurowaliśmy tu w dwunastogodzinnych zmianach, na święta ustalamy sześciogodzinne zmiany na osiem – dziesięć osób.
A grafik dyżurowy na święta już mamy ustalony.
Roman Kondrów kreśli wstępne plany świąteczno – protestacyjne: przy dojeździe do granicy stanie stół wigilijny dla chętnych.
Tak wyglądać będą tegoroczne Święta Bożego Narodzenia na granicy
– Przyjadą żony z dziećmi, wcześniej upichcą coś w domu i przywiozą tutaj – planuje. – Zaprosimy kierowców, którzy będą czekać w kolejce, będzie gorąca kawa, herbata, bigos i co tam jeszcze nasze żony dowiozą. I oczywiście opłatek i kolędy też, choć raczej w smutnym nastroju, bo takie są okoliczności.
Polskich kierowców na pewno, ukraińskich też?
– Czemu nie? – zapewnia.
– My im nie wrogowie, jak będą chcieli, to przyjdą, a my ich przyjmiemy. Mam wrażenie, że trochę nas rozumieją, że walczymy o swoją sprawę, to nie tak, że jesteśmy przeciwko nim. Jak czują się w niekomfortowej sytuacji, ugościmy ich, tylko żeby obyło się bez incydentów.
Łukasz Martyn jest nieco sceptyczny wobec tego pomysłu. Opisuje sytuację sprzed kilku dni, jak do ich kontenera wpadło trzech – czterech ukraińskich kierowców.
Stan napięcia
– Przyjechali taksówką, wtargnęli do środka, wywiązała się gwałtowna a niepotrzebna wymiana zdań – opisuje sytuację.
Mówi, że relacje między kierowcami polskimi i ukraińskimi, stojącymi w kolejce przed przejściem granicznym, są napięte.
– W zasadzie stoją w dwóch grupach: polska i ukraińska – opisuje. – Policja obie grupy dyskretnie rozdziela, żeby nie doszło do jakichś incydentów.
„Mosty mają łączyć, nie dzielić”. Mieszkańcy Pułaskiego wciąż protestują.
– Ja sobie swoje święta wyobrażam w domu – tłumaczy Zenon Sanocki, także uczestnik protestu. – W swojej rodzinie, z dziećmi i wnukami, w miłej atmosferze. Ja tu nie stoję, bo nie mam co robić, stoję, bo taka jest wyższa konieczność, bo musimy bronić naszych gospodarstw, naszych przedsiębiorstw. I nie tylko naszych. Natknęliśmy się na kierowcę, który przywiózł z Ukrainy cały samochód tańszego cukru. Kto na tym zyskuje, a kto traci?
Zapewnia, że polscy kierowcy, którzy też zmuszeni są czekać w kolejce na granicy, rozumieją ich protest i w znacznym stopniu go popierają.
– A my te święta będziemy spędzać razem z nimi – dodaje.
Przyznaje, że myśli o polskich kierowcach, co do wizyty ukraińskich, ma pewne obawy.
– To byłoby bardzo niebezpieczne, są bardzo duże emocje – tłumaczy. – Już mieliśmy ich wizytę, było mnóstwo złych emocji.
Daleko od domu
Kolejka tirów na ukraińskich numerach rejestracyjnych ciągnie się kilometrami w kilku grupach – po kilkanaście, kilkadziesiąt pojazdów. Pobocze drogi usiane śmieciami w torebkach foliowych i luzem, na pasie trawy, tuż przy linii asfaltu, teren pełen fekaliów, że stąpanie tutaj, to niemal jak stąpanie po polu minowym. Do najbliższego z toi-toia niektórzy mają kilkaset metrów, niektórzy ponad kilometr. Ziąb, pozamykani w swoich kabinach, czekają na sygnał do wyjazdu. Ci z końca kolejki czekają już ponad tydzień.
Ołeksandr swoim wiezie lawetą kilka samochodów, większość to terenowe. Niektóre – wyraźnie powypadkowe. Za przednią szybą karta z informacją: „transport dla wojska”. Te niby mają mieć priorytet i przywilej niezwłocznego przekroczenia granicy, a Ołeksandr mówi, że stoi tu już drugi dzień. Jak długo jeszcze?
– Nie wiem – mówi bezradnie. – Teraz nic już nie wiem. Policja nas nie przepuszcza.
Unika odpowiedzi na pytanie, do którego miejsca w Ukrainie ma dostarczyć przesyłkę, wspomina, że w okolice Kijowa. Na pytanie, czy wyobraża sobie, że będzie musiał tu spędzić święta długo patrzy w dal przez przednią szybę, w kierunku Ukrainy.
– A co mogę zrobić, no co mogę? – odpowiada z rezygnacją.
Nadzieja
Przy niemal depresyjnym Ołeksandrze Siergiej jest niemal pogodny.
– To już siedem dni tu stoję – mówi. – Jeszcze jest nadzieja, że na święta zdążę do domu, ale to tylko nadzieja. I nie ma z kim rozmawiać, tydzień tu jestem, a nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Od tygodnia każdy dzień taki sam: picie herbaty w kabinie, od czasu do czasu spacer wokół samochodu, codziennie „meldunek” telefoniczny rodzinie w Ukrainie, a tam czeka żona i małe dziecko.
– Dla niego to wiozę – wyciąga przed siebie ogromną pakę z pampersami. – A żona pyta za każdym razem: gdzie jesteś i kiedy przyjedziesz. I co mam jej powiedzieć?
W cysternie wiezie żywicę dla jednego z ukraińskich zakładów produkcyjnych.
– Nie ma żywicy, nie ma produkcji w fabryce – tłumaczy krótko. – A nasz kraj musi z czegoś żyć. A jak pan pyta co będzie, jak mnie tu święta zastaną, to nie wiem, co powiedzieć.
Na przejściu granicznym w Korczowej sytuacja identyczna, choć uczestniczący w proteście transportowców w Korczowej Artur Izdebski zapewnia, że tu nie ma napięcia między polskimi i ukraińskimi kierowcami.
– Policja kieruje przyjeżdżających na określone parkingi i pilnuje, żeby był spokój – tłumaczy.
Sąd znów zajmuje się sprawą Rzeszowskich Zakładów Graficznych. „Ale o co chodzi?”
Święta Bożego Narodzenia na granicy
On też nie ma pojęcia, jak wyglądać będzie ich wigilia w takich warunkach.
– Mamy powyznaczane dyżury, żeby przynajmniej część z nas mogła choć część tych świąt spędzić w domu – tłumaczy. – Nikt tu nie ucieka przed powinnością, koledzy sami do nas dzwonią, że gotowi są tu stać.
Teoretycznie można zostawić tu tira na parkingu i wracać autobusem do domu na święta.
– Tak robili nasi, którzy wracając z Ukrainy mieli po 30 dni stać po tamtej stronie na granicy – opowiada. – Zostawiali wozy i autobusami wracali do domów. Nawet świąt do tego nie było trzeba.
Obowiązkowo ma być opłatek i „jakaś potrawa”.
– Przecież tradycje trzeba podtrzymać – uzasadnia.
Życzenia
W ramach prezentu pod choinkę życzy sobie i innym przywrócenia unijnych zezwoleń na prowadzenia transportu drogowego na terenie UE.
– I dotyczyć to będzie tak nas, jak Ukraińców – dodaje.
– To uporządkuje ten cały bałagan.
I mówi, że warunki protestu nie są tak dotkliwe jak myśl, w jaki sposób rodzinom wytłumaczyć swoją nieobecność przy wigilijnym stole.
– Na ogół rozumieją, bo wiedzą, że robimy to także dla nich – zapewnia.
Nie jest pierwszym z rozmówców, który życzenia „wesołych świąt” przyjmuje albo z zakłopotaniem albo z ironią.
Ilu protestujących spędzi Święta Bożego Narodzenia w domu w ilu na granicy … wytrzymałości?