– Bałam się o zdrowie swojej rodziny – mówi pani Karolina, która musiała ewakuować się z greckiej wyspy z mężem i dwójką małych dzieci. Zarzuca rządowi polskiemu, że nic nie zrobił: – Nie mieliśmy żadnego wsparcia. W poniedziałek po weekendzie przyjechali przedstawiciele ambasady brytyjskiej. Niemcy zostali przetransportowani w ciągu dwóch godzin. Nie wiem, gdzie pojechali, ale nie musieli koczować na ziemi, tak jak my! – nie może zrozumieć pani Karolina. Ledwo przyjechała na wakacje, a już musiała z nich wracać.
Grecy od kilku dni walczą pożarami. Chaos wzmagają jednak turyści, którzy mimo niebezpieczeństwa nadal przylatują na Rodos. I choć Polacy dopytują biur podróży, czy wylot jest bezpieczny, te odpowiadają, że tak.
Tak było z siostrą pani Izy z Rzeszowa, Karoliną.
– Wszędzie zapewniano nas, że wszystko jest w porządku. I to takim tonem sugerującym, że panikujemy – opowiada nam kobieta. – Dlatego w piątek, tydzień temu, wylecieliśmy z rodziną na wakacje na greckiej wyspie Rodos. Jak dojechaliśmy transferem z lotniska do hotelu w Lardos i z niego wysiedliśmy w środku nocy, to mocno czuliśmy już dym i spaleniznę – relacjonuje.
Ewakuacja z Rodos już następnego dnia
Pracownicy hotelu też powtarzali wszystkim, że to tylko wiatr, a pożar jest daleko. Z racji, że dzieci w wieku czterech i sześć lat, były zmęczone podróżą, po zameldowaniu rodzina pani Karoliny poszła spać. W sobotę zdążyli pójść na śniadanie.
– Siedząc przy basenie zaobserwowałam na horyzoncie mały dymek – opowiada.
Chmura powiększała się jednak z minuty na minutę. W samo południe wszyscy goście hotelu w Lardos otrzymali rządowy alert, żeby się ewaluować.
– Wtedy mocno się zaniepokoiłam – relacjonuje pani Karolina.
Rodzina nie zdążyła się nawet rozpakować, aż już musiała opuszczać hotel. Zaczęły się problemy z prądem i zasięgiem telefonicznym. Nie było internetu.
– Załoga hotelu wtedy jeszcze była wyluzowana – przypomina sobie pani Karolina. – Nikt nie informował o zagrożeniu tych, którzy odpoczywali przy basenie, a nie wzięli komórki – nie może zrozumieć kobieta.
Grecja w ogniu. Nie sposób było oddychać
W lobby hotelu pojawiła się przedstawicielka biura podróży, która kazała Polakom wziąć ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
– Siedzieliśmy w lobby i czekaliśmy na busa. Pomału tworzył się tłum. Robiło się duszno i gorąco – wspomina nasza rozmówczyni.
Po godzinie w takich warunkach w drzwiach hotelu pojawił się policjant, który turystom nakazał iść na nogach na plażę.
– Dosłownie zaczęliśmy biec z tymi naszymi dzieciakami. Zaczęło robić się strasznie, bo mieszkańcy kurortu również zaczęli się ewakuować wskakując na swoje prywatne łódki czy skutery – opowiada turystka.
Dym robił się coraz bardziej gęsty. Było coraz trudniej oddychać.
– Na wzgórzu, blisko naszego hotelu był już ogień. Mąż widział, jak zwierzęta zbiegają po stoku – zaznacza pani Karolina.
Temperatura przekroczyła 40 st. C. Rodzina skryła się w cieniu. Greccy sklepikarze rozdawali wodę. Nie można było płacić kartą, bo nie działały terminale płatnicze. Ludzie zakrywali usta chustami, koszulkami.
– Nie dało się oddychać. Wszyscy kasłali – obserwowała pani Karolina.
Ucieczka z greckiej wyspy. Droga przez mękę
W końcu przyjechały autokary. Zawiozły turystów 10 kilometrów dalej, do innego hotelu.
– Tam na podłodze spędziliśmy sześć godzin. Nikt nic nie wiedział, ale zaopiekowano się nami na tyle, na ile było to możliwe – mówi pani Karolina.
W nocy przyjechał kolejny autokar, który zawiózł ich do miasta Rodos. Rodzina trafiła do kolejnego hotelu.
– Tam już był chaos. Ludzie byli wszędzie. Na kanapach, na sofach, na krytym basenie. Byliśmy przerażeni – opisuje pani Karolina. – Ulokowano nas w sali konferencyjnej. Było jak na wojnie. Ktoś złapał materac, ktoś leżak z basenu. Ludzie sobie je podbierali. Odwróciłam się na chwile, to już zniknęło mi krzesło, które dorwałam. Kopiliśmy dwa dmuchane materace i dzięki temu dzieci miały na czym leżeć .
W Rzeszowie rodzina pani Karoliny odchodziła od zmysłów. Nic nie było wiadomo. Czy będzie jakiś lot do Polski? Czy trzeba będzie czekać do końca „urlopu”? Jak im pomóc?
Na domiar złego jedno z dzieci się rozchorowało i wymiotowało całą noc. Pomocną dłoń okazała rodzinie Polka zakwaterowana w hotelu, która udostępniła im łazienkę, aby mogli się wykąpać. We wtorek zorganizowano lot dla tych, który chcieli wcześniej opuścić wyspę. Rodzina pani Karoliny wróciła bezpiecznie do Polski.
Na swoje greckie wakacje rodzina pani Karoliny czekała od grudnia. Kosztowały 16 tys. zł. Teraz będzie też próbowała je odzyskać. Resztę wakacji zamierza spędzić w Polsce: – Może jakiś namiot na Mazurach?