Przed Sądem Rejonowym w Stalowej Woli zakończył się w środę przewód sądowy w sprawie Grzegorza G. Prokuratura postawiła mężczyźnie dwa zarzuty. Spowodowanie wypadku drogowego w Jamnicy, w którym śmierć ponieśli małżonkowie z Przędzela, a uszczerbek na zdrowiu poniósł ich niespełna 3-letni synek oraz za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu. Oskarżony czuje się niewinny.
29 listopada br. sąd dopuścił ostatni z dowodów, którym było nagranie z monitoringu. Widać na nim samochód, którym podróżowali Marzena i Mariusz K. oraz ich syn. Kamera zarejestrowała ich tuż przed tragedią, gdy zmierzali drogą nr 877 w stronę Stalowej Woli.
Po odtworzeniu kilkusekundowego nagrania, sąd oddał głos prokuratorowi, pełnomocniczce pokrzywdzonych, pokrzywdzonej, obrońcom oskarżonego i samemu Grzegorzowi G.
- RELACJA Z WCZEŚNIEJSZEJ ROZPRAWY: W Jamnicy zginęli rodzice trzech chłopców. Sprawca tragedii nie czuje się winny
Prokurator Michał Lasota mówił o tym, że nie ma żadnych wątpliwości, że oskarżony Grzegorz G. dopuścił się obu zarzucanych mu czynów.
Śmierć Marzeny i Mariusza K. nie przerwała tylko ich życia
– Grzegorz G. w chwili zderzenia prowadził audi S7 z prędkością co najmniej 120 km/h. W miejscu, gdzie dozwolona prędkość wynosiła 90 km/h. Mężczyzna miał co najmniej trzy promile alkoholu i był pod wpływem leku Baclofen, który ma negatywny wpływ na zdolności psychomotoryczne. Do czołowego zderzenia audi S7 i audi A4, którym podróżowali Marzena i Mariusz K. oraz ich syn doszło w trakcie wykonywania przez Grzegorza G. manewru wyprzedzania innego samochodu w miejscu niedozwolonym – mówił prokurator.
Oskarżyciel publiczny mówił o tym, że stworzone przez biegłych symulacje wypadku w Jamnicy uświadamiają w jakiej sytuacji znalazł się Mariusz K.
– On nie mógł już nic zrobić, a i tak podjął bardzo szybką, ponadnormatywną reakcję dla przeciętnego kierowcy próbując ratować siebie, żonę i syna. Grzegorz G. nie dał jednak jego rodzinie żadnych szans na przeżycie, nie dał synom Marzeny i Mariusza K. żadnych szans na życie bez traumy. Czy można jeszcze bardziej naruszyć zasady bezpieczeństwa niż zrobił do Grzegorz G.? – pytał.
Dodał, że śmierć małżeństwa z Przędzela nie przerwała tylko ich życia, ale będzie oddziaływać na ich dzieci. One będą musiały iść przez całe życie bez nich.
Prokurator: jedyną osobą odpowiedzialną za wypadek w Jamnicy jest Grzegorz G.
Prokurator mówił także o tym, że Grzegorz G. prowadził samochód pod wpływem alkoholu. A to oznacza, że swoim postępowaniem zagrażał innym użytkownikom jeszcze zanim doszło do wypadku. Z wcześniejszych nagrań na wideorejestratorze z samochodu Grzegorza G. wynika także, że w brawurowy sposób jeździł więcej razy. Czerpał z takiej niebezpiecznej i przekraczającej zasady ruchu drogowego jazdy satysfakcję. Może to poczucie doprowadziło tego dnia do tej tragedii.
– Opinie z badań krwi, badań toksykologicznych, stanu technicznego pojazdów, rekonstrukcji wypadku przez najlepszych specjalistów w kraju, a także zeznań świadków prowadzi do wniosku, że jedyną osobą odpowiedzialną za ten wypadek jest Grzegorz G. – stwierdził prok. Michał Lasota.
Prokurator zawnioskował dla 39-latka o łączną karę 14 lat pozbawienia wolności oraz dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. A także zasądzenie zadośćuczynienia w kwocie 350 tys. dla najmłodszego z synów i poszkodowanego w wypadku. Oraz po 300 tys. dla dwóch starszych synów małżonków K. i obarczenie go kosztami procesu.
Pełnomocniczka pokrzywdzonych przychyliła się do wniosku prokuratora. Dodatkowo wystąpiła też o zadośćuczynienie dla dwóch krewnych ofiar wypadku po 300 tys. zł dla każdej z nich.
Obrońcy: Grzegorz G. nie powinien odpowiadać za śmierć małżonków
Obrońcy oskarżonego zawnioskowali o jego uniewinnienie twierdząc, że Grzegorz G. nie powinien odpowiadać za śmierć małżonków. Ich linia obrony zakłada, że 39-latek, jak wykazali biegli, miał dobrą technikę jazdy. A do wypadku doszło tylko dlatego, że na szybę jego auta padały rozbryzgi wody spod kół pojazdu jadącego przed nim, a audi A4, z którym się zderzył nie miało włączonych świateł mijania. Gdyby miało je włączone, to Grzegorz G. zauważyłby pojazd i nie podjąłby się manewru wyprzedzania.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Syn prezes banku w Grębowie: czułem się jak Antygona
Obrońca oskarżonego mówił także o tym, że Mariusz i Marzena K. nie mieli zapiętych pasów, co okazało się być kluczowe dla ich bezpieczeństwa. Obrona podnosiła także, że w trakcie przewodu sądowego nie ustalono bezsprzecznie jaki wpływ na wypadek w Jamnicy miały te kwestie.
– Celem obrony nie jest deprecjonowanie tragedii, do której doszło, bo ona jest bezsprzeczna, ale dowiedzenie, że nie doszło do niej w wyniku przestępstwa. Prokuratura poodchodzi do sprawy tak, że winny jest ten, kto przeżył, ale ten kto zginął też może być sprawcą. Nasz klient miał zapięte pasy i przeżył, ale to nie znaczy, że jest winny.
Kasjerka zeznała, że nie było od niego czuć alkoholu
Drugi z obrońców odniósł się natomiast do zarzutów dotyczącego prowadzenia pojazdu pod wpływem alkoholu. Zdaniem mecenasa nie ma pewności, czy próbki krwi Grzegorza G. zostały pobrane prawidłowo i czy były odpowiednio transportowane i przechowywane. Oraz, przede wszystkim do tego, że Grzegorz G. miałby znajdować się w chwili wypadku pod wpływem alkoholu, gdyż kasjerka, która sprzedawała mu 10 minut wcześniej alkohol zeznała, że nie było go od niego czuć. A także jego zachowanie nagrane na monitoringu z marketu nie wskazuje, aby znajdował się pod jego wpływem.
– Nie ma nigdzie wykazane, że ten stan upojenia miał wpływ na doprowadzenie do wypadku – mówił obrońca.
Sam oskarżony powiedział, że „przykro mu, że doszło do tego zdarzenia”.
Grzegorz G.: zostałem skazany dzień po wypadku
– Moja rodzina też jest pokrzywdzona. Mój ojciec zmarł, a mama przeszła załamanie nerwowe. Ja też podupadłem na zdrowiu. Postępowanie prokuratury jest haniebne. Z każdej rozprawy wychodziliśmy obalając dowody prokuratury – mówił Grzegorz G.
– Ja jestem wykształconym człowiekiem, ukończyłem studia, brałem udział w olimpiadach. Zaraz po zatrzymaniu powiedziałem, że na wideorejestratorze z mojego samochodu jest materiał uniewinniający. Ja zostałem skazany dzień po wypadku, bo zrobiła się na mnie medialna nagonka – mówił Grzegorz G. przed sądem.
Stwierdził także, że Mariusz K. miał złej jakości opony w swoim audi A4. A także niezapięte pasy i niezabezpieczoną w środku pojazdu gaśnicę, co świadczy o braku „kultury jazdy”.
– Mariusz K. i tak nie wyszedłby z tego zakrętu w tych warunkach, bo jechał o wiele szybciej niż ustalili biegli i miał wytarte opony.
Prokurator i pełnomocniczka pokrzywdzonych mówili jeszcze o braku skruchy oraz braku poczucia odpowiedzialności za tragedię, do której doszło. Nie kryli też, że jeśli wyrok nie będzie zgodny z ich wnioskiem, to bardzo prawdopodobne, że będą się od niego odwoływać.
Na decyzję sądu dotyczącą wypadku w Jamnicy wszystkie strony procesu będą jednak musiały poczekać do 13 grudnia br.