REKLAMA

Super Nowości - Wolne Media! Wiadomości z całego Podkarpacia. Rzeszów, Przemyśl, Krosno, Tarnobrzeg, Mielec, Stalowa Wola, Nisko, Dębica, Jarosław, Sanok, Bieszczady.

wt. 2 lipca 2024

„Lokalna półka”. Rolnicy zadowoleni, przedsiębiorcy wskazują „pułapki”

Stoisko mięsne w supermarkecie
Lokalna półka ma nakładać na markety obowiązek, by minimum 2/3 sprzedawanych w ofercie owoców, warzyw, produktów mlecznych i mięsnych oraz pieczywa pochodziło od lokalnych dostawców. (Fot. Wit Hadło)

„Sprowadzają tiry słowackich ziemniaków, naszych nie chcą kupować” – słychać z ust podkarpackich plantatorów. Pod adresem ukraińskich malin w polskich supermarketach ślą słowa niecenzuralne. Złorzeczą, że hiszpańskie truskawki i jabłka zalewają nasz rynek, a „nasze gniją na drzewach i krzaczkach”. O banany i ananasy nie mają pretensji, co zrozumiałe. I mają głęboką nadzieję, że przyjęty przez Radę Ministrów projekt ustawy Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, znany szerzej pod nazwą „Lokalna półka”, jak najszybciej wejdzie w życie.

„Polityczny chwyt marketingowy”, „przedwyborcza populistyczna wrzutka polityczna”, „spodziewamy się, że ten projekt uchwały nigdy nie będzie procedowany”, „przecież od dawna promujemy polskie i regionalne produkty rolne” – to opinie przedstawicieli sieci handlowych na rynku zdominowanym przez markety z obcym kapitałem.

Rolnicy się cieszą, właściciele dużych sklepów nie

Część z tych opinii podzielają politycy, związani z tzw. obozem demokratycznym. Nie bez powodu, bo nienowy w końcu pomysł „lokalnej półki” zaprezentowany był oficjalnie z początkiem września przez tzw. zjednoczoną prawicę i – zdaniem wielu – miał wyborczo zjednać rozsierdzonych ukraińskim zbożem rolników. Nie zjednał ale jednak powyborczo Rada Ministrów z początkiem grudnia projekt ustawy zaakceptowała. Ku radości rolników i miękkim oporze właścicieli dużych sklepów. 

„Lokalna półka” zakłada, że w sklepach powyżej 250 m. kw. co najmniej 2/3 asortymentu spożywczego będzie pochodzić od lokalnych, co najwyżej regionalnych producentów. Sprzedawane w marketach owoce, warzywa, mięso i jego przetwory, nabiał i pieczywo mają pochodzić z bliskiej okolicy. To powiat i sąsiednie powiaty. A jak w tej skali geograficznej dostawcy takich nie będzie, to trzeba ich znaleźć w obrębie województwa lub województwach sąsiednich.

Wszystko po to, żeby wyeliminować konkurencję produkcji zagranicznej. I – jak zapewniają pomysłodawcy ustawy – skrócić drogę i czas dostawy fruktów i mięsa od producenta na stół konsumenta.

A przede wszystkim wesprzeć lokalną i regionalną produkcję rolną. Dla pewności klientów marketów – opakowania takich produktów mają być opatrzone znakiem polskich barw narodowych.

Dobre, bo nasze

Ze środowisk podkarpackich producentów rolnych wieść o przyjęciu przez Radę Ministrów projektu ustawy o „Lokalnej półce” już wzbudziła ostrożny optymizm. Ostrożny, bo od projektu do wprowadzenia ustawy w życie droga daleka. Ale hodowcy i plantatorzy uznali ten fakt za światełko w tunelu.

– Jako rolnicy, jako rolnicze związki i jako Izba walczyliśmy kilka lat, żeby nasze polskie produkty trafiały na sklepowe półki – przypomina Stanisław Bartman, prezes Podkarpackiej Izby Rolniczej. – Bo można mnożyć przykłady, kiedy wczesną wiosną truskawki albo wczesne ziemniaki przywożone gdzieś z południa Europy i „podszywano” pod produkt polski. I polski rolnik na tym tracił.

Przyznaje, że w początkowym okresie funkcjonowania ustawy „mogą być niedociągnięcia”, bo nie wiadomo czy lokalni producenci zdołają dostarczyć sieci handlowej wymaganą pulę towaru. Z czasem sytuacja się jednak unormuje.

– Jako rolnicy jesteśmy w stanie to zabezpieczyć – zapewnia prezes. – Choćby przez system kontraktacji: sieć zamawia umówioną ilość, dostawca musi mu ją zapewniać. 

I dodaje, że akurat na Podkarpaciu nie powinno być problemu z wypełnieniem ustawowych zapisów. Bo tu uprawy, hodowla i przetwórstwo spożywcze są dobrze rozwinięte.

– I może uniknie się takiej sytuacji, jak wiosną ubiegłego i tego roku, że tir ziemniaków ze Słowacji wyeliminuje z dużych sklepów taką samą ilość podkarpackich ziemniaków – daje przykład.

Klienci w sklepach szukają regionalnych produktów

Aprobaty dla „Lokalnej półki” nie kryje też Mieczysław Łagowski, prezes Izby Przemysłowo-Handlowej w Rzeszowie. Przy okazji wspomina batalię, jaką prowadziły koncerny przemysłowe i ponadnarodowe sieci handlowe, które domagały się, by opakowania produktów sygnowane były znacznikiem „Made in EU”. Bez wyszczególniania kraju pochodzenia produktu.

– Jeśli tę tendencję udało się przezwyciężyć, to dlaczego nie wprowadzić na produkcie oznaczenia regionalnego – pyta. – Przecież niejednokrotnie obserwowałem, jak klienci w sklepie szukają regionalnych produktów, nawet jeśli miałyby być odrobinę droższe od konkurencji. Bo to nasze. Jestem jak najbardziej za, tym bardziej, że to promowania naszego lokalnego środowiska gospodarczego.

Wspomina swoje obserwacje z pobytu w Szwajcarii. Natknął się tam na sytuację, w której obok sklepu wielkopowierzchniowego międzynarodowej sieci stał znacznie skromniejszy, za to „szwajcarski ze szwajcarskimi produktami”. Pierwszy był niemal pusty, w drugim był tłum klientów. 

W przypadku tej proponowanej ustawy już nie chodzi o to, żeby na półkach było polskie. Ale o to żeby było polskie i regionalne. Bo ludzie przez dziesięciolecia przyzwyczajali się do swoich preferencji kulinarnych. Mleko, śmietana z ulubionej nieodległej mleczarni, wędliny z określonej przetwórni.

– Dlaczego ich tego pozbawiać? – pyta retorycznie.

Lokalna półka. Wyważanie otwartych drzwi?

Zdecydowanie mniej entuzjazmu wobec „Lokalnej półki” słychać ze strony przedstawicieli sieci handlowych.

 – Pragniemy zauważyć, iż planowane działania są elementem kampanii wyborczej i próbą zjednania elektoratu z terenów wiejskich. A konkretnie rolników, których zaufanie do rządu zostało mocno nadwątlone po zalaniu Polski tanim zbożem i płodami rolnymi z Ukrainy. Takie praktyki stanowią ingerencję w funkcjonowanie wolnego rynku – stwierdziła Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, organizacji zrzeszającej sieci handlowe.

Słowa padły wkrótce po tym, jak przedstawiono założenia ustawy. Juszkiewicz uznała, że ustawa jest absolutnie zbędna, bo sieci handlowe od wielu lat współpracują z lokalnymi producentami. I nie tylko zaspokajają w ten sposób oczekiwania polskich konsumentów, ale są też eksporterami polskiej żywności na rynki obce. A ta warta jest ponad 20 mld zł rocznie. 

Trudno zaprzeczyć, że w supermarketach znaczna część tzw. spożywki, to produkcja polska. Tyle że projekt ustawy mówi o obowiązku wprowadzenia na półki sklepowe produktów lokalnych/regionalnych. Można zalać podkarpackie sieciówki podhalańskim nabiałem, mazowieckimi owocami i wielkopolskimi pyrami, ale to nie wypełni zasad ustawy.

Na Podkarpaciu mają być lokalnie podkarpackie, przynajmniej w 2/3 oferty sprzedażowej. Dla sieci to oznacza szukanie małych, lokalnych dostawców. Kłopot organizacyjny, bo w hurcie kupuje się taniej, dla klientów może być finansowy.

– Dzięki skali biznesu i dużym wolumenom zakupowym, sieci handlowe mogą zaoferować klientom konkurencyjne ceny, co jest niezwykle istotne w dobie wysokiej inflacji. W przypadku małych dostaw, realizowanych we współpracy z lokalnymi dostawcami, cena kształtuje się już inaczej niż przy dużym wolumenie, i z całą pewnością te produkty będą droższe – uprzedza prezes Juszkiewicz.

Polskie produkty to w marketach większość

Także poszczególne sieci podkreślają, że produkt polski to 75 – 90 proc. w ich asortymencie spożywczym.

– Wspieramy polskich producentów. Dlatego oferujemy naszym klientom krajowe produkty oraz dbamy o długoletnie relacje z dostawcami z Polski – zapewnia Aleksandra Robaszkiewicz z biura prasowego Lidl Polska. – Na co dzień współpracujemy z ponad 820 dostawcami z Polski, a w ofercie Lidl Polska klienci mają dostęp do ponad 440 produktów z oznaczeniem „Produkt polski”.

I dodaje, że w 2022 roku prawie 300 polskich producentów wyeksportowało swoje produkty w ramach marek własnych Lidl na 28 zagranicznych rynków. Wartość tego eksportu wyniosła blisko 5,4 mld.

– Dbamy również o to, aby nasi klienci mieli stały dostęp do świeżych warzyw i owoców, oferowanych w ramach Ryneczku Lidla. Asortyment Ryneczku zmienia się zależnie od pór roku, składa się z wielu sezonowych produktów. Lidl Polska przykłada wagę do tego, aby pochodziły one od lokalnych dostawców. Zawsze, gdy istnieje możliwość współpracy z rodzimym przedsiębiorcą, stawia na polskie warzywa i owoce. Znaczna część z nich ma oznaczenie „Produkt polski”.

A poza tym sieć wpadła na pomysł promowania polskich produktów regionalnych. Więc pod marką Regionalne Szlaki sprzedaje np. wędzone przysmaki z Podhala, mięsa z Lubelszczyzny czy ryby z Pomorza i  Wielkopolski.

– W ten sposób wspieramy lokalnych przedsiębiorców i odpowiadamy na gusta klientów, którzy poszukują sprawdzonych, tradycyjnych, doskonale znanych z dzieciństwa smaków – tłumaczy Aleksandra Robaszkiewicz. – Regularnie organizujemy także Tydzień Regionalny, w ramach którego oferujemy produkty z różnych regionów Polski.

Biuro prasowe Jeronimo Martins (Biedronka) uchyliło się od komentarza:

– Co do zasady nie komentujemy legislacji, szczególnie na etapie prac projektowych – odpowiedziano na nasze pytania.

Jednak Biedronka chwali się tym, że ponad 93 proc. oferowanych przez sieć produktów spożywczych produkowanych jest w Polsce. Nadto „promowanie polskiej żywności jest jednym z kluczowych filarów działalności sieci. W 2022 r. Biedronka współpracowała z 250 lokalnymi producentami produktów świeżych. A klienci Biedronki kupili ponad 87 mln warzyw i owoców od takich dostawców, w tym prawie 500 tys. kg truskawek dostarczonych do sklepów bezpośrednio przez polskich plantatorów”. Carrefour zapewnia, że na ich półkach ok. 65 proc. asortymentu żywnościowego, to produkcja polska.

Polskie nie znaczy to samo, co lokalne

W biurze prasowym jednej z sieci można było usłyszeć nieoficjalnie przekonanie, że projekt ustawy nie będzie dalej procedowany. Skąd ten opór przed nowymi regulacjami „Lokalnej półki”? Bo polskie nie znaczy to samo, co lokalne czy regionalne. I żeby im sprostać, sieci handlowe będą musiały dogadywać się z lokalnymi producentami. Zapewne wieloma, jeśli chce się wypełnić półki „lokalsami” w 2/3 objętości.

Mieczysław Łagowski ma inne wytłumaczenie niechęci sieci handlowych wobec tych nowych regulacji.

– Tu chodzi o tak zwane półkowe – przypuszcza. – Bo żeby dostać się na półki sieci, to trzeba zapłacić „półkowe”. Powszechną praktyką jest, że dostawca musi dać ogromny rabat, żeby jego produkt trafił do sieci. O ile ogólnokrajowi czy międzynarodowi producenci mogą sobie na to pozwolić, to lokalni już nie.

Udostępnij

FacebookTwitter

Super Nowości - Wolne Media!

Popularny dziennik w regionie. Znajdziesz tu najciekawsze, zawsze aktualne informacje z województwa podkarpackiego.

Reklama

@2024 – supernowosci24.pl Oficyna Wydawnicza „Press Media” ul. Wojska Polskiego 3 39-300 Mielec Super Nowości Wszelkie prawa zastrzeżone. All Rights Reserved. Polityka prywatności Regulamin