Ma ponad 1000 kilometrów długości. Jej dorzecze zajmuje powierzchnię blisko 200 tys. kilometrów. Królowa polskich rzek. Najdłuższa, największa i najpiękniejsza. Dostojna, dzika i tajemnicza. Choć mija setki miast i miasteczek, wydaje się jakby się tym, co się nich dzieje, zupełnie się nie przejmowała. Każdemu, kto zdecyduje się spędzić przy niej czas lub pokonać jej wartki nurt, gwarantujemy, że doświadczy siły i energii płynącej wprost z natury.
Najtrudniej podjąć decyzję o tym, aby wstać z fotela, aby się spakować i wyruszyć na przygodę, która czeka tuż obok. A niezapomniane chwile można przeżyć nie wydając przy tym wszystkich oszczędności i nie tracąc czasu na dalekie podróże. Wystarczy pomysł i sprawdzona ekipa.
Ahoj przygodo
Cztery pontony dla członków wyprawy i kolejne cztery na plecaki i prowiant. W plecakach kilka sztuk ubrań na zmianę, stroje kąpielowe, buty. W dodatkowym ekwipunku: namioty, latarki, kuchenki gazowe no i prowiant.
Woda do picia, szybkie dania i konserwy. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy, dzięki którym można przeżyć pięć dni z dala od cywilizacji. Na wyprawę po Wiśle z Baranowa Sandomierskiego do Kazimierza Dolnego wyruszyło 11 osób.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Uwaga, turyści! Trwa remont żółtego szlaku do Chatki Puchatka
Pierwszego dnia, 12 lipca br. udało im się pokonać około 30-kilometrowy odcinek i zatrzymać się na nocleg za Sandomierzem. Spływ trwał od rana do późnego wieczora, ekipa zatrzymywała się bowiem kilkukrotnie na postoje na wyspach.
– Środa była bardzo upalna. Żar lał się z nieba i aby się trochę schłodzić i odpocząć, zatrzymywaliśmy się przy wyspach, których przy tym stanie Wisły mija się naprawdę sporo – mówi Bogdan Myśliwiec, uczestnik wyprawy.
– Po Wiśle płynie się bardzo przyjemnie i powoli. Pontony mają bardzo małe zanurzenie, więc nie ma obaw, że przy niższym stanie, można o coś zaczepić jak w przypadku większych łodzi. Płyniemy w tempie nurtu. Bez pośpiechu.
Survivalowa ekipa, która zdecydowała się na letnią wyprawę, to członkowie tarnobrzeskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Ludzie, którzy doceniają piękno natury i mają respekt wobec jej sił.
Wiedzą, jak woda może być niebezpieczna, kontrolują prognozę pogody i starannie przygotowali się do wyprawy. Odpowiedzialnym za zorganizowanie wyprawy jest Leszek Karkut.
– W środę wieczorem trochę popadało, na czwartek zapowiadają deszcze i burze, zobaczymy dokąd uda nam się dopłynąć i czy zdołamy przenocować na brzegu – wyjaśnia Bogdan Myśliwiec.
Plan jest taki, aby dopłynąć do Annopola. Zakończenie wyprawy zaplanowane jest na niedzielę, 16 lipca. Tego dnia powinniśmy dotrzeć do Kazimierza Dolnego lub do Puław. Wszystko będzie bowiem zależało od warunków pogodowych.
Piękne ptactwo i brak ludzi
Miłośnicy przygód survivalowych, wybierając jako miejsce spływu Wisłę, liczyli, że urzeknie ich ona dziką przyrodą i się nie pomylili. Mnogość ptactwa, które żeruje wzdłuż rzeki jest zachwycająca.
– Przyroda czeka na nas, wystarczy tylko zrobić w jej stronę pierwszy krok i już można się cieszyć widokiem ptaków, których w mieście nie spotkamy. Co chwilę mijamy czaple, kaczki, łabędzie i wiele innych mniejszych ptaków. Nad Wisłą jest ich naprawdę mnóstwo i jest to dla nich naturalne środowisko – mówi Bogdan Myśliwiec.
– Podczas pierwszego dnia spływu, nie spotkaliśmy nad Wisłą ani jednego wędkarza, ale ptaków minęliśmy setki. Sama przyroda wzdłuż Wisły jest trochę monotonna i widoki nie zmieniają się specjalnie na przestrzeni kolejnych kilometrów, ale to pozwala odpocząć i oczom i głowie.
Jest cicho, spokojnie i pięknie. Woda pod nami, niebo nad nami, a zieleń wokół. Cieszą oko napotykane od czasu do czasu wyspy, bo oznaczają, że można na chwilę wyjść z pontonu i rozprostować nogi.
W zasadzie w ciągu dnia nie ma za bardzo czasu na większy posiłek, obiadokolację szykujemy dopiero, gdy cumujemy na nocny postój pod gwiazdami.
Przestawiamy się na tryb zgodny z naturą
Odważna paczka, która zdecydowała się na wiślaną wyprawę, zaopatrzyła się w większość niezbędnego prowiantu jeszcze przed wyjazdem. Wzdłuż trasy, przy wiślanym wale nie ma przecież sklepów, do których mogliby wyskoczyć na szybkie uzupełnienie zapasów, a piesza wyprawa do którejś z mijanych miejscowości, zajęłaby zbyt dużo czasu.
– Założyliśmy, że zakupy robimy, ale w dalszej części wyprawy. W pierwszym dniu, nie wychodziliśmy dalej niż na brzeg, a i tak pokonanie trasy ponad 30 kilometrów zajęło nam w zasadzie cały dzień. Czas w pontonie, który porusza się z nurtem rzeki płynie w trochę innym tempie i po kilku godzinach wyprawy, zaczynamy się przestawiać na tryb, który wyznacza natura – zdradza Bogdan Myśliwiec.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ekipa pontonowa dotrze do Kazimierza Dolnego lub Do Puław w niedzielę. W zależności, od miejsca docelowego, do pokonania podróżnicy mają 116 lub 130 km wiślanego szlaku.
Wisła płynie przez wszystkie polskie serca, jest symbolem naszej polskości i tożsamości. Z roku na rok przybywa wiślaków, którzy starają się z pietyzmem odtwarzać tradycyjne łodzie i flis rzeczny, wzrasta liczba miłośników przyrody wiślanej, którzy dbają o zachowanie w możliwie naturalnym stanie siedlisk roślin i zwierząt, a także żeglugowców, którzy chcieliby choćby częściowego przywrócenia roli Wisły jako ekonomicznego i ekologicznego szlaku transportowego, szlaku turystycznego.
A wyprawa tarnobrzeżan, który zdecydowali się na pontonowy rejs po Wiśle jest najlepszym dowodem na to, że nie trzeba jechać daleko i płacić dużo, aby przeżyć przygodę, której próżno szukać w zagranicznych kurortach.